Gronkiewicz-Waltz nie kryje radości: "Tylu artystów zwróciło się do mnie z sympatią - za co im dziękuję - że myślę, że nie jest źle..."

Fot. wPolityce.pl/tvn24
Fot. wPolityce.pl/tvn24

Przede wszystkim, jeśli chodzi o komunikację, to była za mała. Ale jeśli inwestuje się 25 mln złotych w ciągu 7 lat, to nie starczyło mi czasu na dodatkowe spotkania...

- mówiła Hanna Gronkiewicz-Waltz, odpowiadając na pytanie dotyczące tego, czego żałuje, jeśli chodzi o swoją pracę w fotelu prezydent Warszawy.

Wiceprzewodnicząca Platformy Obywatelskiej w rozmowie z tvn24 przekonywała, że jest wdzięczna mieszkańcom stolicy za podjętą decyzję:

Świadomość, że referendum mogłoby się udać pokazuje, że premier był odpowiedzialny za Warszawę i stolicę. Wbrew temu, co mówiono, to gdy mnie zawieszono, nie mogłam wydawać rozporządzeń. Obywatele mają prawo się wypowiedzieć, ale myślę, że takie państwo, gdzie jest bez przerwy referendum - Szwajcaria - nie ma referendów za odwołaniem burmistrza czy prezydenta. Druga rzecz to podwyższona granica co do zbierania podpisów i frekwencji. Nie może tak być, że bez szczególnych przyczyn...

- mówiła.

Hanna Gronkiewicz-Waltz wskazała jednak na niewystarczającą komunikację z mieszkańcami:

Przede wszystkim, jeśli chodzi o komunikację, to była za mała. Ale jeśli inwestuje się 25 mln złotych w ciągu 7 lat, to nie starczyło mi czasu na dodatkowe spotkania... Będę go znajdować przez cały rok, bo ta komunikacja jest bardzo ważna. Ludzie potrzebują bezpośredniego kontaktu. Jedna rzecz to jest Twitter czy Facebook, gdzie się uaktywniłam, ale jest potrzebny kontakt z człowiekiem, door to door

- oceniała polityk PO.

I dodawała:

To była strategia, by tych zwolenników, którzy uważają, że to jest dobra prezydentura, zaufali mi i jestem za to wdzięczna i im dziękuję, a pozostałych - cóż, będę starała się również o ich względy, by przekonać ich, że Warszawa się zmienia

- mówiła Gronkiewicz-Waltz, podkreślając, że dziękuje za wszystkie głosy wsparcia, w tym ocenę prymasa Polski.

Prezydent Warszawy zaprzeczyła również informacjom, według których Gronkiewicz-Waltz miałaby mieć dostęp do list z nazwiskami osób biorących udział w referendum. Czy ma taką możliwość?

Niestety nie. Skąd przychodzi pomysł do głowy, że można sprawdzić? Nie można, bo to rzeczy złożone do depozytu, a komisarz wyborczy "wybrakowuje" to, są tylko protokoły, a ja nie mam żadnego dostępu do tego

- przekonywała.

Choć - jak zapewniła - "trochę się denerwowała", to "około godziny 18 już widziałam, że to idzie w dobrym kierunku", ponieważ referendum było - polityczne, co oburza panią prezydent:

Referendum było polityczne - zorganizował je burmistrz do spółki z posłem Ruchu Palikota, a potem PiS się przyłączył. Nie chcieli mi pomóc, ale tak wyszło. Pan burmistrz był szefem SLD na Ursynowie swojego czasu, pan Dębski jest posłem Ruchu Palikota, inicjowali to referendum politycy. (...) Dostałam taki mail, że pani podpisała się pod listą, bo myślała, że to listy pod apelem o niższe ceny biletów...

- mówiła Gronkiewicz-Waltz.

I dodawała, że jest wdzięczna ludziom kultury za wsparcie, a głosy, które mówią, że nie troszczy się o tę dziedzinę miasta, są przesadzone:

Kiedy się rządzi siedem lat, a sześć z nich jest w kryzysie, to z jednej strony ścina się 3 mld na inwestycje oraz wydatki bieżące. Ciągle wydaję na teatry więcej niż kilka miast razem wziętych. Tylu artystów zwróciło się do mnie z sympatią, za co im dziękuję, że myślę, że nie jest źle

- stwierdziła.

svl, tvn24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych