Chmielewska z mojej półki. Kryminał na wesoło, czyli pan Muldgaard wiecznie żywy

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Spojrzałam na trzecią półkę od góry w moim regale z książkami. Tę zarezerwowaną dla Joanny Chmielewskiej. Nie ma tam wszystkich tytułów, ale dwadzieścia parę pozycji pręży kolorowe grzbiety. Kiedy właściwie zaczęłam ją czytać? Chyba jeszcze w szkole podstawowej. Tak - na pewno. Przecież to "Nawiedzony dom" - zrodził we mnie marzenie o własnym domu i tresowanym psie, a "Wielkie zasługi" o tym, by wreszcie nauczyć się pływać. Obie zaś - nierealne pragnienie posiadania brata bliźniaka...Pawełek i Janeczka Chabrowiczowie. Pies Chaber.

Gdzieś tam było jeszcze "Zwyczajne życie" z sympatyczną Tereską i Okrętką. Ale jasnowłose bliźnięta pamiętam o wiele lepiej.

Potem, przechodząc okres fascynacji literaturą kryminalną -  sięgnęłam oczywiście po te "dorosłe" powieści (choć, czy aby one kiedykolwiek były adresowane do czytelnika w konkretnym wieku?). Czytałam je nie po kolei, ale ot tak - co wpadło w ręce. W przerwie lektur poważniejszych. W przeddzień klasówki. W tramwaju. W autobusie. Przy obiedzie. Na dużej przerwie. W kolejce do dentysty. "Szajka bez końca", "Całe zdanie nieboszczyka", "Boczne drogi", "Studnie przodków", "Dzikie białko". I oczywiście "Wszystko czerwone" - łyknięte w przeddzień, a właściwie w noc przed egzaminem wstępnym na studia. Rodzina nie mogła zrozumieć, co sprawiło, że po tygodniu nerwowego obgryzania paznokci nagle zaczynam śmiać się w głos znad niepozornej książeczki. Dopiero nazwisko autorki wyjaśniło, że nie trzeba wołać specjalisty... Bo nie byłam pierwszą, która przy jej pomocy poprawiała sobie nastrój.

Weźmy choćby taki dialog:

Pan Muldgaard w zadumie kręcił głową. - Zadziwienie odczuwać należy - rzekł. - Nader nieordynarny spożyły jad osoby nieżywe. Analiza opowie nam lubo też nie. Co spożyły osoby nieżywe? - Ordynarną kawę spożyły - odparła Alicja jakby z pewnym wysiłkiem. Paweł ocknął się z zachwyconego zapatrzenia w pana Muldgaarda. - Wcale nie ordynarną! - zaprotestował z oburzeniem. - Kupiłem najdroższą jaka była!

Nie pamiętam już kto kogo zabił w pochmurnej Kopenhadze. Ani dlaczego. Nie pamiętam o co pytano mnie na egzaminie (o Białoszewskiego chyba?). Ale postaci pana Muldgaarda i jego starotestamentowej polszczyzny nie zapomnę do końca życia!

Gdzieś tam równolegle doceniłam "Wyścigi" i "Florencję córkę Diabła", nie tyle za akcję, ile za dobrze uchwycone realia warszawskiego Służewca. To zresztą z "Wyścigów" nauczyłam się, co to "porządek", "dwójka", a co "tripla", bo choć wcześniej na końskim grzbiecie, w stajniach i na dżokejce spędzałam każdą wolną chwilę, to o szczegóły "obstawiania" koni jakoś wstyd było mi zapytać.

Ale to nie "walory poznawcze" decydowały o wartości książek Chmielewskiej. Ona po prostu miała szczególny dar wydobywania humoru z sytuacji, które zabawne być wcale nie musiały. A właściwie nie były. Daleko jej było do Chandlerowskiego sarkazmu, do tempa akcji Alistaira MacLeana, do precyzji intrygi Agaty Christie. A przecież od jej książek nie sposób się było oderwać. Mimo (a może właśnie dlatego?) że wątek detektywistyczny często ustępował sugestywnie nakreślonym scenkom rodzajowym, zabawnym dialogom bohaterów, często nieco groteskowych, ich perypetiom życiowym i emocjonalnym wreszcie... Zresztą nie wszystkie jej książki były kryminałami.

Och, wiem - można jej zarzucać, że gloryfikowała PRL, miała słabość do milicjantów, zawsze przystojnych, inteligentnych, sympatycznych i kompletnie apolitycznych. Że usprawiedliwiała hazard i wiele innych ludzkich, w tym swoich, "słabości". Że wielu bohaterów konstruowała "na jedno kopyto"...

Może nie było w tym jej pisarstwie filozoficznej głębi, może nie było w tym w ogóle "wielkiej" literatury - ale był jedyny w swoim rodzaju styl, dystans, uśmiech.

Paradoksalnie - ten humor jakoś nie chciał przenieść się na ekran. Wszystkie znane mi ekranizacje Chmielewskiej były jakoś żenująco nieporadne. Gdy na pierwszy plan wysuwała się akcja, a znikały wewnętrzne monologi bohaterów, ewentualnie ironiczny komentarz narratora - historyjki traciły cały swój urok. Stawały się tandetne, płytkie i prostackie.

Cóż, widać współczesna literatura popularna nie ma u nas szczęścia. (To samo przecież przydarzyło się Andrzejowi Sapkowskiemu i jego kinowo-telewizyjnemu "Wiedźminowi".)

Na szczęście filmów wg Chmielewskiej było zaledwie kilka i mało kto już o nich pamięta. Za to książki można kupić w każdej księgarni. I nawet te najstarsze nie tracą ani krzty swego uroku.

To zabawne, że Polacy - naród w sumie niezbyt wesoły - tak chętnie sięgają po tę właśnie autorkę. Może dlatego, że dostarcza nam tego, czego nam właśnie brakuje? Niczym preparat witaminowy - uzupełnia braki w poczuciu humoru, uczy śmiać się z paradoksów zwykłego życia i zbiegów okoliczności? Śmiać się, ale nie szydzić!

Ech, wiem, nie ma co dorabiać drugiego dna do tego, co było przede wszystkim rozrywką. Ale rozrywką w dobrym stylu i potrzebną. Jak kawa, herbata, chleb i cukier. Jak kolacja przy świecach. Jak dobry film w jesienny wieczór. Dlatego cieszę się, że choć na mojej półeczce nie przybędzie już tylu tytułów, ile bym sobie życzyła, to mam jeszcze do przeczytania kilka pozycji, po które dotąd sięgnąć nie zdążyłam. Bo to oznacza parę godzin dobrej zabawy. Dziękuję, Pani Joanno!

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych