Prawda Turowskiego, prawda Agory: to klasyczna akcja dezinformacyjna. Czy Turowski ma wzbudzić litość czy sympatię jak Hans Kloss?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

„Wspomnienia” Tomasza Turowskiego nie mogły się ukazać bez akceptacji jego szefów z Agencji Wywiadu. To klasyczna akcja dezinformacyjna. Czy Turowski ma wzbudzić litość czy sympatię jak Hans Kloss?

Tomasz Turowski jest zawodowcem. Jako wieloletni oficer wywiadu PRL i III RP, a później jego tajny współpracownik dobrze wie, jak można wykorzystać dziennikarzy. Nie miał zamiaru rozmawiać z dociekliwym Cezarym Gmyzem. Jak słuchaczy swoich opowieści wybrał parę z Gazety Wyborczej – Agnieszkę Kublik Wojciecha Czuchnowskiego. Nie byli zbyt dociekliwi. Pozwolili sobą manipulować przez doświadczonego szpiega jak dzieci. Zamiast analizy życiorysu człowieka, który od początku lat 70. prowadził co najmniej podwójne życie, dostajemy kiepską powieść sensacyjną pod kiczowatym tytułem „Kret w Watykanie. Prawda Turowskiego”.

Turowski naturalnie nie mówi całej prawdy o tym, jak trafił do elitarnego wydziału Departamentu I MSW, który zajmował się szpiegowaniem „z pozycji nielegalnej” – czyli bez immunitetu dyplomatycznego, chroniącego w razie wpadki przed więzieniem, ze stworzonym fałszywym życiorysem itp.

Pod koniec 1969 roku, byłem na wieczorze autorskim Stanisława Wałacha, partyzanta Armii Ludowej z Zagłębia. „[…]Podszedłem do niego i powiedziałem, że urodziłem się w Sosnowcu. I zaczęła się rozmowa, trwała jakieś dziesięć minut. Dał mi książkę z dedykacją. Na koniec rzucił: „Wie pan co, niech pan kiedyś do mnie wpadnie”. „Dokąd mam wpaść?” – pytam. Nie wiedziałem, kim jest, nie miał na czole napisane: „Jestem krakowski Moczar i jestem szefem SB”. On zaprasza na plac Wolności. Mówi, że jest zastępcą komendanta wojewódzkiego MO do spraw Służby Bezpieczeństwa.

Ten fragment jest zbyt cukierkowy, żeby był prawdziwy. Nie wierzę, aby Turowski, który studiował w Krakowie nie wiedział, kim był Wałach. Dalej jest jeszcze ciekawiej:

Po jakichś trzech miesiącach Wałach zaprosił mnie do mieszkania kilkaset metrów od placu Wolności. Poszedłem. Dla mnie było jasne, że nie jestem w prawdziwym mieszkaniu. Miało wystrój typowo mieszczański. Trzy pokoje z kuchnią. Panował tam idealny porządek na półkach, idealny porządek w kuchni, prawie aseptyczny. I Wałach mówi do mnie tak: „Doszedłem do wniosku, że pan mógłby służyć Polsce, mógłby pan naprawdę coś dobrego dla Polski zrobić. Zastanawiam się, czy pan nie nadawałby się do pracy w wywiadzie”. Odpowiedziałem, że ja się też w tej chwili nad tym zastanawiam. Dał mi dwadzieścia cztery godziny. I zastrzegł, że jeśli postanowię, że nie chcę, to po prostu zapominam o tej rozmowie.

W archiwach IPN zachował się dokument, który jasno przedstawia „źródła i kryteria doboru kandydatów na wywiadowców nielegalnych”. Widziano trzy główne kategorie osób, spośród których zamierzano szukać potrzebnych ludzi. Pierwszą z nich to naturalnie funkcjonariusze SB. Drugim najbardziej oddani (zaufani) tajni współpracownicy i kontakty operacyjne bezpieki. Trzecią wreszcie kategorię stanowili aktywiści PZPR i organizacji młodzieżowych, działający wśród studentów i absolwentów szkół wyższych (tak jak Turowski).

Jednym z kryteriów, jakie miał spełniać kandydat na „nielegała” miało być bezgraniczne oddanie dla PRL. Proste? Proste. I taki był prolog do zostania przez Turowskiego funkcjonariuszem elitarnego Wydziału XIV Departamentu I MSW. Szczegóły szkolenia sobie pomińmy, bo to beletrystyka. Na dodatek przypominająca powieść płk Henryka Bosaka, byłego oficera wywiadu PRL.

Jak wyglądała przysięga?

- Składałem ją w Warszawie, w pobliżu skrzyżowania Puławskiej z Wałbrzyską, w siedzibie wydziału XIV. Był koktajl, kierownictwo, sztandar i złożenie przysięgi.

Jak brzmiała?

- Jak wojskowa, bez odniesień do systemu ideologicznego, ale do państwa i ojczyzny.

A pan w mundurze?

- Tak, który potem wracał do magazynu. I wręczenie dokumentów, które oczywiście natychmiast szły do sejfu.

Przysięgał pan bronić socjalizmu?

- Nie, proszę sobie wyobrazić, że socjalistyczne elementy w tej przysiędze nie istniały. Były elementy dotyczące lojalności i służby państwu polskiemu.

Turowskiemu szwankuje pamięć. Formuła ślubowania, jakie składali ustnie przez Dyrektorem Departamentu I, i potwierdzali potem swoim podpisem „nielegałowie”, była pełna bezpieczniacko-partyjnego żargonu.

Ja, delegowany do służby poza granicami kraju oficer polskiego wywiadu, świadom nałożonych na mnie obowiązków oraz odpowiedzialności wobec kierownictwa resortu spraw wewnętrznych oraz towarzyszy pracy w obecności Dyrektora Departamentu, uroczyście ślubuję: służyć wiernie i z pełnym poświęceniem Ojczyźnie Ludowej i Partii[…].

„Nielegałów” w PRL-owskim wywiadzie było tylko około 14. Mało. Zdaniem Amerykanów na przełomie lat 70. i 80. XX wieku) KGB dysponowało około setką „nielegałów”.

Jak wynika ze sprawozdania Wydziału XIV Departamentu I MSW za 1988 rok podstawowe kierunki jego pracy w ostatnich latach istnienia PRL obejmowały:

Watykan, Episkopat Polski, koła polityczne, finansowe i kościelne w RFN, działalność wrogich ośrodków emigracyjnych, krajowe ośrodki opozycyjne, wywiad naukowo-techniczny, kwestie obronności kraju.

Jak pisze Władysław Bułhak w swoim opracowaniu, w praktyce wywiad nielegalny rozpracowywał także np. Stronnictwo Demokratyczne, sojusznicze wobec PZPR. Turowski się nie chwali tym, iż w sierpniu 1989 roku jako „Orson” i „Ritter” (to pseudonimy, którymi podpisywał depesze w wywiadzie) sporządził np. informację dla gen. Władysława Pożogi, która dotyczyła sytuacji w SD po wyborze Tadeusza Mazowieckiego na premiera.

Nawiasem mówiąc, oprócz tych dwóch pseudonimów Turowski miał tzw. nazwisko legalizacyjne – Tomasz Dzierżon, które było używane także do celów „ewidencyjno-księgowych”.

Tomasz Turowski również bardzo oszczędnie, bez specjalnych konkretów wypowiada się o swojej działalności, kiedy to przez wiele lat pod przebraniem jezuity inwigilował otoczenie Jana Pawła II. Lakoniczność nie powinna dziwić. „Nie rozpracowywałem Kościoła, lecz państwo Watykan” - mówi w książce Agory agent PRL.

Bohater dziennikarzy Gazety Wyborczej musi uważać, żeby nie powiedzieć więcej, niż podczas przesłuchania przed prokuratorem IPN. Nie można bowiem wykluczyć, że informacje przekazywane przez Turowskiego mogły pomóc w przygotowaniu zamachu na papieża.

Spowiadał się pan jako jezuita, nie jako oficer wywiadu?

- Nie jako jezuita, bo jezuitą nigdy nie byłem, tylko jako nowicjusz jezuicki. To bardzo duża różnica.

A komunia?

- Gdybym był osobą wierzącą, miałbym poważny problem i z punktu widzenia Kościoła byłoby to świętokradztwo. Ponieważ byłem osobą absolutnie niewierzącą, pełnym agnostykiem, to dla mnie był to zabieg, zewnętrzny zabieg magiczny, nic poza tym.

Sakramenty nie są dla niewierzących.

- Właśnie, są dla wierzących i wtedy zawierają swoją treść. Kiedy czytam w gazetach wypowiedzi osób, które opisują tamten okres mojego życia, że zdrajca, to ja odpowiadam: nie, chwileczkę, zdrajcą był na przykład Adam Włoch, ksiądz zatrudniony w Radiu Watykańskim i pracujący w środowisku Papieża, zdrajcą był „Russo”, który był papieskim tłumaczem z rosyjskiego i był przy wszystkich najważniejszych spotkaniach, zdrajcą był ojciec Hejmo, bo oni zakwestionowali wartości, z którymi kiedyś się identyfikowali.

Jezuita o. Aleksander Jacyniak obala twierdzenia Turowskiego, mówiąc, że nie był jezuitą. Szpieg mija się z prawdą mówiąc, że nie złożył ślubów, gdy tymczasem złożył śluby wieczyste już po dwuletnim nowicjacie i te śluby odnawiał co pół roku. O. Jacyniak przypomniał, że jezuitami są już klerycy, zaś niezłożenie tzw. czwartego ślubu szczególnego posłuszeństwa papieżowi wcale nie wyklucza z zakonu. Śluby te składają bowiem tylko niektórzy jezuici.

Cezary Gmyz przypominając postać Turowskiego pisał:

Do czego i komu w Polsce Niepodległej potrzebny był dyplomata Tomasz Turowski? Dlaczego był potrzebny? Do pełnienia podwójnej roli? Tylko ktoś wyjątkowo naiwny może sądzić, że świetnie znany służbom postsowieckim mógłby taką rolę pełnić w którymś z krajów zachodnich bez ich wiedzy i przyzwolenia. A jeżeli za wiedzą FSB i GRU to także pod jej kontrolą. Przed odwołaniem z placówki w Moskwie Tomasz Turowski zajmował wysokie stanowisko szefa Wydziału Politycznego ambasady. Należało do niego utrzymywanie kontaktów z przedstawicielami organów władzy państwowej Federacji Rosyjskiej, miejscowym korpusem dyplomatycznym, a także z rosyjskimi środowiskami zawodowymi i opiniotwórczymi. – Tylko skrajny idiota mógłby powierzyć jakiekolwiek zadania wywiadowcze w Rosji, w której został publicznie zdekonspirowany jako polski szpieg w 1998 r. – twierdzi oficer służb.

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych