W wydanej po raz pierwszy w marcu 1959 roku powieści Goldfinger, siódmej z serii przygód znaczącego w światowej popkulturze agenta 007, Ian Fleming zawarł m.in. taki passus:
„Bond doszedł do wniosku, że Tilly Masterton to jedna z tych dziewczyn, którym pomieszało się w hormonach. Znał doskonale ów typ i uważał, że one, jak ich męskie odpowiedniki, stanowią bezpośredni skutek przyznania kobietom prawa głosu i „równości płci”. W efekcie pięćdziesięciu lat emancypacji kobiece właściwości zanikają albo przenoszą się na mężczyzn.Wszędzie pełno tych jakby obojnaków jednej i drugiej płci, jeszcze nie całkiem homoseksualnych, ale już pomieszanych i niewiedzących, czym właściwie są. Wynika z tego cały tłum nieszczęsnych seksualnych nieudaczników – jałowych i pełnych frustracji – kobiet pragnących dominować i mężczyzn, którzy chcą, żeby ich niańczyć. Żałował ich, ale nie miał dla nich czasu”.*
Dziś po kolejnym półwieczu nachalnej emancypacji, która w istocie sprowadza się do zagonienia kobiet do pracy na dwóch etatach oraz znaczącej defragmentacji rodziny, autorowi takich poglądów niełatwo byłoby znaleźć tzw. renomowanego wydawcę, zdolnego zapewnić książce marketingowy rozgłos i skuteczną dystrybucję.
Do akceptacji zasad nowej cenzury prewencyjnej, zwanej dla niepoznaki polityczną poprawnością, usilnie namawiałby popkulturowego literata także jego agent literacki. Niewykluczone wreszcie, że sam autor – czujący przecież pismo nosem i głodny sukcesu nakładowego – sam okroiłby pierwopis z takich smaczków, o ile w ogóle opinie tego rodzaju nasunęłyby mu się podczas stukania w klawiaturę…
Z pewnością też nikt dziś nie nazywałby pojawiających się w fabule Koreańczyków małpami, choć warto pamiętać, że ta opowieść o starciu Bonda z Aurikiem Goldfingerem powstała na długo przed zaistnieniem w świecie marek Samsung czy KIA Motors, no i że w tamtym przypadku szło oczywiście o Koreańczyków z Północy.
Trzeba oddać Flemingowi sprawiedliwość: jego lapidarna uwaga o pomieszaniu ról męskich i żeńskich, prowadzących do poważnych zaburzeń tożsamości płciowej, już się zweryfikowała, choć była przecież zaledwie produktem ubocznym popkulturowej baśni o Bondzie. Pisząc swą opowieść o kradzieży złota z Fortu Knox, Brytyjczyk nie silił się na żadną psychospołeczną diagnozę… Ot, na marginesie rozgrywki Jamesa Bonda z maniakalnym Goldfingerem kierującym kombinacją operacyjną Smiersza, sformułował tylko zdroworozsądkową hipotezę na temat możliwych skutków naruszania tradycyjnych, wypraktykowanych przez wiele setek lat sposobów samoorganizowania się ludzkich społeczeństw. I trafił w dziesiątkę.
Flemingowi (1908–1964), pracownikowi wywiadu brytyjskiej marynarki wojennej, który w snuciu perypetii swego bohatera żadnych otamowań wyobraźni przecież nie stawiał, nawet się pewnie nie śniło, że po kolejnym półwieczu celowego wzmagania zamętu w kwestii identyfikacji płciowej do roli wicemarszałka izby niższej parlamentu w sporym kraju w samym środku Europy będzie można promować kogoś takiego jak Bęgowski-Grodzka.
Ciekawe, jak skomentowałby ten fakt Bond. James Bond.
* Ian Fleming, Goldfinger. Przełożył i objaśnieniami opatrzył Robert Stiller, Przedsiębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita SA, Warszawa 2008
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/167301-przypisy-do-wspolczesnosci-goldfinger-iana-fleminga-czy-ta-ksiazka-moglaby-sie-dzis-ukazac-i-otrzymac-wsparcie