"Ekspert od wybuchów nie musi znać się na lotnictwie"- zapewnia generał Baraniecki, b. zastępca Wojsk Lotniczych Obrony Powietrznej

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot.wPolityce.pl
fot.wPolityce.pl

Nie ma czegoś takiego jak zawód "badacz katastrof lotniczych" - przekonuje generał rezerwy  Jan Baraniecki, były zastępca Wojsk Lotniczych Obrony Powietrznej.

Jak przypomina, korzystanie z pomocy "zewnętrznych" specjalistów, jest zwyczajną praktyką komisji badających katastrofy lotnicze, zarówno wojskowej jak i lotniczej.

Przewodniczącym wspomnianej komisji wojskowej, jak również cywilnej powinna być osoba z odpowiednim doświadczeniem badawczym, która wie, jak zapewnić takiemu zespołowi badawczemu najwyższą jakość pracy. Oczywiście w czasie badań można do tego zespołu dobierać kolejnych specjalistów, ekspertów. I tu osoby takie jak np. prof. Wiesław Binienda są dla takiej komisji wymarzonym wsparciem

- mówi Baraniecki. Jego zdaniem jednak praca w komisji wojskowej pozwala zdobyć wyższe kwalifikacje niż w cywilnej, gdyż ta ostatnia nie daje szans na zetknięcie się ze wszystkimi problemami badawczymi, jak ma to miejsce w wojsku.

Sądzę, że wielu tego rodzaju przypadków Maciej Lasek w czasie pracy w PKBWL zwyczajnie nie widział. To wynika ze specyfiki lotnictwa wojskowego, trudności podejmowanych tam zadań, także liczby samolotów. Dlatego też większość wytrawnych badaczy wywodzi się właśnie z komisji wojskowej

- podkreśla generał.

Jego zdaniem koalicja rządząca powołała zespół Macieja Laska, bo choć nie nadaje się on do badania katastrof lotniczych, to posłusznie radzi sobie z medialnymi wystąpieniami.

Teraz najwyraźniej uznano, że za długo już trwa ten spór pomiędzy zwolennikami wersji rządowej i jej oponentami. (...) Postanowiono więc ukręcić sprawie łeb i skończyć z tą katastrofą smoleńską, tzn. ogłosić moskiewską prawdę, a wcześniej zdezawuować tych, którzy myślą inaczej

- podkreśla.

Według Baranieckiego propozycja prof. Michał Kleibera  dotycząca zorganizowania debaty naukowej nie jest wygodna dla rządzących, bo mogłoby się na niej okazać, że polscy uczeni nie prowadzą badań dotykających problematyki smoleńskiej, bo nie mają na to środków, a ci, którzy zabierają głos, wspierając „wersję oficjalną”, czynią to wyłącznie z bojaźni.

Proszę sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby okazało się, że większość ludzi nauki nie ufa ustaleniom komisji Millera

- mówi Baraniecki.

Zdaniem generała, profesjonalny badacz katastrofy musi mieć wszystkie dowody, szczątki samolotu, oryginalne zapisy rejestratorów i możliwość otwartej, wspólnej dyskusji w gronie ekspertów stałych i chwilowo powoływanych do komisji. Bo tylko tak można wyrobić sobie pogląd na temat całokształtu badanego zdarzenia.

I tu dochodzimy do kluczowego momentu – udziału ekspertów w badaniach. Często jako polska komisja zlecaliśmy badanie pewnych wybranych elementów zewnętrznym, nawet zagranicznym ekspertom. Działo się tak, gdyż ich możliwości wielokrotnie przewyższały to, co było w zasięgu naszych naukowców. Oni często nie widzieli miejsca katastrofy, szczątków samolotu, bo też nie zawsze było to konieczne. Ekspert ma się wypowiedzieć na konkretny temat dotykający dziedziny, w której jest specjalistą. I takie materiały mu dostarczano. Mówiąc obrazowo, ekspert od wybuchów nie musi znać się na lotnictwie.

- podkreśla Baraniecki.

Dlatego wyciąganie dziś niedorzecznych argumentów, że taki a taki ekspert zespołu parlamentarnego nie ma nic wspólnego z lotnictwem, jest nie na miejscu. Liczy się ta wiedza, doświadczenie, jakie są ekspertowi potrzebne do zbadania zadanego mu problemu.

- podkreśla. A tych, jak zaznacza generał,  ekspertom zespołu parlamentarnego nie brakuje.

A i oni sami też nie uzurpują sobie prawa do posiadania wiedzy na każdy temat, ale wypowiadają się w dziedzinach, w których są specjalistami. I chcę im gorąco za to podziękować, bo uratowali polską naukę. Bo choć mądrych ludzi w Polsce jest dużo, to jednak boją się zabrać głos. Niestety na naukowcach wychowanych w PRL ciąży ta bojaźń zrodzona przez komunizm.

- zauważa Baraniecki.

Jak twierdzi generał, Maciej Lasek nie ma większego pojęcia o badaniach katastrof lotniczych.

Można spojrzeć na jego doświadczenie jako badacza i próżno tam szukać przypadków badania katastrof, nie mówiąc już o badaniu przypadków choćby tylko trochę podobnych do katastrofy samolotu Tu-154M. Dla mnie zaskoczeniem było to, że badanie tej jakże istotnej z punktu widzenia państwa polskiego katastrofy powierzone zostało m.in. takiemu człowiekowi

- dziwi się generał.

A tymczasem, jak mówi rozmówca Naszego Dziennika, na miejscu katastrofy był np.  płk Antoni Milkiewicz, którego doświadczeń - zarówno jako badacza, jak i człowieka, który przy okazji badania katastrof lotniczych (jak np. katastrofy samolotu Ił-62) wiele doświadczył w kontaktach z Rosjanami - można  było skorzystać.

W Polsce znalazłoby się jeszcze kilku ludzi, którzy byliby w stanie udźwignąć ciężar tych badań. Tylko tu potrzebna była wola polityczna i stworzenie możliwości prowadzenia transparentnych działań

- dodaje Baraniecki.

Generał twierdzi, że  w tzw. raporcie Millera nie  nie zawarto żadnych dowodów na poparcie opublikowanych tez.

Mam nadzieję, że odnajdzie je zespół ekspertów, który pracuje dla Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. A przypomnę, że kieruje nim właśnie płk Milkiewicz.

- mówi Baraniecki. I dodaje:

Od samego początku, od 10 kwietnia 2010 r., koalicja rządząca dążyła do tego, by jak najszybciej zakończyć badanie katastrofy, podając swoją wersję przyczyn opartą na praktycznie niezweryfikowanych „badaniach” rosyjskich

Generał podkreślał też, że w jego ocenie, komisja Millera, która w zasadzie potwierdziła większość rosyjskich ustaleń nie miała odpowiednich umocowań prawnych.

ansa/ Nasz Dziennik

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych