Prof. Gliński o nagonce na naukowców: "Nie ma pełnej wolności, ani pełnej demokracji". Są kulawe, chore, zagrożone. NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. pis.org.pl
Fot. pis.org.pl

wPolityce.pl: - Mijający tydzień przyniósł niespotykany atak na ekspertów z parlamentarnego zespołu badającego katastrofę smoleńską. Zaczęło się od "Gazety Wyborczej", dołączyli ministrowie Sikorski i Kudrycka, telewizja TVN i kilka innych dużych redakcji, wreszcie rektorzy dwóch uczelni: AGH i Politechniki Warszawskiej. Czy nie odnosi pan wrażenia, że w bardzo niebezpieczny sposób bezpodstawnie podważa się wiarygodność naukowców?

Prof. Piotr Gliński, socjolog, b. przewodniczący Polskiego Towarzystwa Socjologicznego: - To jest oczywiście skandaliczne. Nie mam słów, ale mam wrażenie, że te skrajne metody mają przynieść sukces w postaci odbicia sondażowego. Cała operacja jest prowadzona wyłącznie po to, by odzyskać prowadzenie w sondażach. Trudno to komentować inaczej niż jako upadek obyczajów, kultury i demokracji.

 

Najgorsze, że dezawuując tych ludzi próbuje się w fałszywy sposób przedstawiać obraz badań naukowych, ich metodologii.

Oczywiście, ale środowiska naukowe są wciągane do polityki nie od dzisiaj. Pamiętamy sytuację z ustawą lustracyjną. Sam w dużych gremiach naukowych musiałem bronić neutralności. Niestety tak jest, że bardzo wiele instytucji i środowisk jest wciąganych do tej technologii propagandy.

 

Czy w takim razie powinniśmy się obawiać o wolność nauki, wolność badań naukowych w Polsce?

Ona jest ograniczona - to nie od teraz - przez wiele innych rzeczy. Pełnej wolności nie ma, tak jak nie ma pełnej demokracji. Są kulawe, chore, wciąż dojrzewające i zagrożone. Niektórych z atakowanych profesorów znam, poznałem ich przy okazji obrad komitetu naukowego Konferencji Smoleńskiej. Szkoda, że nie ma możliwości normalnej rozmowy dwóch stron. Może wreszcie się pojawi. Jestem bardzo zbudowany postawą prezesa PAN, który nie zawsze zajmował tak jasne stanowisko. Jeżeli taka osoba proponuje debatę, trzeba do niej usiąść, bo jeśli chodzi o tę katastrofę, to mamy same niewiadome. I na tym polega problem.

 

Tylko wobec tego, co dzieje się w ostatnich dniach, można się niepokoić czy do tej debaty dojdzie, czy ta nagonka nie jest organizowana m.in. po to, by uniemożliwić takie spotkanie.

Myślę, że próbuje się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Podstawowym celem jest oczywiście kwestia sondaży, bo Donald Tusk na nich wisi. Zdecydował się na ruszenie tego, co zwykle, czyli podgrzania emocji smoleńskich. Nic więcej nie jest w stanie wymyślić. W bardziej konkretnym planie jest to oczywiście uderzenie w pomysł prof. Kleibera - nie pierwszy raz zresztą przez niego formułowany. Zawsze tak zresztą było - gdy próbowano zaproponować rozwiązania odwołujące się do zagranicznych ekspertów czy do dyskusji, bywało to zagłuszane. Wtedy pojawiał się krzyk - żadnych racjonalnych argumentów, a tylko czysta propaganda.

 

Zasiada pan w komitecie naukowym Konferencji Smoleńskiej. Jak wyglądają przygotowania do tego wydarzenia? Czy pojawiają się jakieś problemy z zebraniem na październik naukowców?

Zostaliśmy zaproszeni jako środowisko socjologiczne. Pierwsza konferencja była przygotowywana głównie przez środowisko nauk technicznych. To specyficzne wydarzenie, bo jest oddolną i właściwie prywatną inicjatywą - nie stoi za tym żadna instytucja. Mówimy o około stu profesorach, w tym roku również przedstawicielach nauk medycznych, prawnikach i socjologach. Będziemy mieli swój panel w ramach Konferencji i omówimy socjologiczne aspekty katastrofy. Zgłoszonych jest sześć referatów, więc nie jest najgorzej. Przed dwoma laty, w rocznicę katastrofy ukazała się książka, którą redagowałem wspólnie z prof. Wasilewskim, oparta na badaniach socjologicznych i politologicznych prezentowanych w 2010 r. na zjeździe socjologicznym. Natomiast generalnie rzecz biorąc środowisko socjologiczne raczej się tym problemem nie zajmuje.

Rozmawiał Marek Pyza

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych