Jeśli były jeszcze jakieś resztki szans na uczciwą naukową i merytoryczną rozmowę w sprawie tragedii smoleńskiej, to w tym tygodniu ostatecznie się rozwiały. To co zrobił obóz władzy i związane z nią media z zeznaniami niezależnych naukowców Zespołu Parlamentarnego, jest przemocą tak czystą, że przypomina bicie pałami demonstrantów za Jaruzelskiego. Przypomnijmy przebieg wydarzeń. "Wyborcza" puszcza zmanipulowane fragmenty ich zeznań. Opis manipulacji poniżej.
Skalę tej manipulacji pokaże też w kolejnym, poniedziałkowym tygodniku "w Sieci" Marek Pyza. TVN i inne media zamiast sprawdzić doniesienia GW, bezkrytycznie to powielają. Zero próby sprawdzenia ich wiarygodności. A gdy prokuratura upublicznia całość protokołów zeznań, media nie zmieniają opowieści o jotę, nie podejmują żadnej próby przytoczenia prawdziwych kontekstów wypowiedzi naukowców.
Także prokuratura postępuje w zadziwiający sposób. Zamiast twardo zdementować wyssane z palca rewelacje "Wyborczej", co w przypadku innych mediów robiła ochoczo (a nawet nieprawdziwie jak w przypadku afery trotylowej), tym razem po prostu rzuca na stół protokoły. Rzecz niesłychana i kuriozalna. Ale przecież z łatwym do przewidzenia efektem: nikt już nie ufa prokuratorom, a całe śledztwo przestaje być poważne, staje się teatrem.
Uradowany takim przebiegiem wydarzeń Maciej Lasek, obecnie na rządowym etacie pijarowca wersji MAK i Millera, wykorzystuje to jako pretekst do odrzucenia kolejnej propozycji debaty z ekspertami niezależnymi i wesoło komentuje: "Prezydent zginął w wypadku lotniczym". Koniec, kropka. Świat staje się prosty.
Tu jednak pojawia się kilka pytań, tak oczywistych, że aż dziw iż pomijanych. Bo załóżmy na chwilę, że Smoleńsk to rzeczywiście był wypadek lotniczy. Czy to oznacza powrót spokojnego snu Donalda Tuska, Tomasza Arabskiego, Tomasza Turowskiego i Bogdana Klicha, a więc ludzi, którzy odegrali w całej sprawie kluczowe role po stronie polskiej? Nie. Bo nie ma czegoś takiego jak zwykły wypadek lotniczy samolotu z elitą państwową na pokładzie. Jest za to określona ustawowo i konstytucyjnie odpowiedzialność za zadania, które się wraz z nominacją przyjęło.
To na Donaldzie Tusku i i na ludziach ludzi przez niego osobiście wybranych i wskazanych spoczywała pełna odpowiedzialność za bezpieczeństwo wojskowego samolotu lecącego do Smoleńska, z narodową elitą na pokładzie. Śp. prezydent Lech Kaczyński i pozostałe ofiary to byli tylko pasażerowie.To Platforma od trzech lat, od roku 2007, sprawowała wtedy pełnię władzy wykonawczej.
Od dyplomatycznych ustaleń z Rosją przez działania BOR po nadzór nad lotem - za wszystko odpowiadała ekipa Donalda Tuska. Co robili? Wiemy. Z Rosją uzgadniali, ale jak grać przeciw śp. prezydentowi. Szefostwo Biura Ochrony Rządu zachowywało się jakby chciało dać do zrozumienia, że to nie jest ich prezydent. A fakt, że Bogdan Klich pozostał po Smoleńsku na stanowisku dowodzi, że nigdy nie pojmował swojej odpowiedzialności za tamten lot.
Jeśli zatem 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku doszło do katastrofy lotniczej to i tak panowie do dziś rządzący nie mogą uważać tematu za skończony. Próżną nadzieje sączy do ich głów pan Maciej Lasek. Może w ich postnowoczesnych głowach Smoleńst to coś na kształt przykrości porównywalnej z porażką ulubionej drużyny piłkarskiej, ale większość ludzi potrafi ocenić rangę wydarzenia i rozumie, że bez wyciągnięcia wniosków, ukarania winnych, będziemy jako wspólnota narodowa i państwo skompromitowani i sparaliżowani.
Inna sprawa, że świadome mataczenie w śledztwie, robienie wszystkiego by niczego nie wyjaśnić, nagonki na tych, którzy takie próby podejmują i kwitnąca po 10 kwietnia przyjaźń z Rosją, dają nam bardzo jasne wskazówki jaki los spotkał pasażerów i załogę tupolewa.
Tak czy inaczej władza przed odpowiedzialnością nie ucieknie. Polska, przy wszystkich słabościach, to za poważny kraj by takie sprawy uchodziły na sucho.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/166830-lasek-dowodzi-ze-prezydent-zginal-w-wypadku-lotniczym-zalozmy-na-chwile-ze-tak-to-wcale-nie-oznacza-bezkarnosci-wladzy