Piotr Zaremba: Nie wierzę ani w prawicę Balcerowiczowską, ani związkową. Wygra program bliższy związkowcom, ale co potem?

Fot. Facebook / pis.org.pl
Fot. Facebook / pis.org.pl

Nigdy, poza krótkim okresem neoliberalnego ukąszenia na początku lat 90., nie uważałem związków zawodowych za kłopot dla polskiej demokracji i kapitalizmu. Przeciwnie, raczej za szansę.

Rozumiem co się do mnie mówi, gdy Witold Gadomski przekonuje na drugiej stronie „Wyborczej”, że związki to część starego odchodzącego świata. Ale nie wszystkie przemiany trzeba przyjmować bezkrytycznie. Można próbować je opóźniać, ba kierować na inne tory.

Co więcej, cenię Piotra Dudę za wiele rzeczy. Za to, że przeprowadził swoją czterodniową akcję w Warszawie sprawnie i bez szkodzącego związkom awanturnictwa. Ale i za to, że nadał „Solidarności” nowe, mniej ideologiczne oblicze. Czego wyrazem jest choćby jej sojusz ze związkami o postpeerelowskich korzeniach – wspólny interes ważniejszy jest dziś dla nich niż dawne etykietki.

Wydaje mi się, że Duda ma poglądy i sytuuje je prawidłowo na polskiej, ba światowej scenie. Unika szopek, jakie fundowali nam przez lata rozmaici ludzie z pogranicza „Solidarności” i prawicy. Kiedy pognał w zeszłym roku Mitta Romneya jako wroga związków, można było być za nim, lub przeciw niemu. Ale wie on przynajmniej, że w USA republikanie są raczej oponentami niż przyjaciółmi związków.

Umie też rozróżniać tych sojuszników i wrogów w Polsce. Oczywiście jego żądanie, aby Tusk siadał do stołu z samymi tylko związkami wedle reguł znanych z PRL to absurd. Ale jest to po prostu recepta na podtrzymanie słabnących związkowych organizacji, być może na poszerzenie ich wpływów.

Dziś związki to ledwie 10 procent pracujących, ale zdajmy sobie sprawę, że nie tylko z powodu indywidualizmu Polaków, także i przymusu ekonomicznego ze strony pracodawców. W kryzysie, przy wyższym bezrobociu, o taki przymus łatwiej. Duda licytuje więc wysoko, to prawda, przy użyciu osobliwego socjalnego mesjanizmu, aby być w ogóle partnerem w grze. Ja tego mesjanizmu nie kupuję. Ale go rozumiem.

Ten sam Duda szuka sojuszników wśród polityków, ale się od nich nie uzależnia. Umie rozmawiać i z prawicą i z SLD. Nie mam do niego pretensji o polityczne sojusze, jak i o pewną obrotowość. Nie mam też pretensji do polityków, gdy wchodzą w alianse ze związkami. Dziś polityka to wielkie, bardzo uproszczone widowisko obsługiwane przez tabloidalne media. Dla Jarosława Kaczyńskiego taki czterodniowy wiec w Warszawie to kolejny propagandowy dowód na schyłek epoki Tuska.

Dziwić się więc nie ma czemu, ale warto pewne rzeczy wiedzieć. Tusk rządzi źle, czego wyrazem jest choćby zapaść służby zdrowia czy edukacji. Ale czy receptą na kłopoty Polaków jest na przykład podniesienie płacy minimalnej? Czy jest to zwłaszcza lek na bezrobocie? Nie uważam ekonomii za naukę ścisłą, ale w rozmaitych krajach i sytuacjach te rzeczy – podnoszenie płac i walka z bezrobociem - raczej ze sobą zwykle kolidowały.

Piszę to dlatego, że politycy, miedzy innymi PiS, lekką ręką uznali żądania Dudy za wiążący ich program. Choć przecież punkt widzenia związków nieodpowiadających za całość społeczeństwa jest i musi być inny niż partii. I to mnie już trochę niepokoi.

Z jednej strony już dziś widać, że nie jest to prawda. W Krynicy, w wystąpieniu krytykowanym jako antybiznesowe (ja krytykowałem je bardziej za kontekst niż za treść), Kaczyński jedną rzecz przedstawił całkiem sensownie: zdystansował się od pomysłu na walkę ze śmieciowymi umowami. No tak, ale czy w takim razie podpisuje się pod CAŁYM programem „Solidarności”?

Nie jest tak, że lider musi być zawsze konsekwentny. Żaden nie jest. Ale związki potrafią być szczególnie uciążliwym kontrahentem. Mało kto już pamięta, jaką szkodę wyrządziło Kaczyńskiemu jako premierowi białe miasteczko przed kancelarią i pielęgniarki okupujące gabinet. Rozumiem, że chce tego w przyszłości uniknąć, ale czy dobrą drogą jest podpisywanie związkom programowego czeku In blanco? Trudno się będzie potem dziwić, że Duda zgłasza się po wypłatę. A w pełnej zgodzie z WSZYSTKIMI postulatami związkowców nie da się rządzić.

Z drugiej strony PiS niewątpliwie przesunął się mocno w etatystyczną i socjalną stronę. Jest na przykład dziś już otwarcie partią podnoszenia podatków. Czy to droga do dobrobytu? Recepta na rozwój?

Odpowiedzią na ten przechył PiS, być może autentyczny, być może koniunkturalny, ale niewątpliwie brzemienny w konsekwencje, jest próba tworzenia innej prawicy: Balcerowiczowskiej, Próbuje tego dokonać na naszych oczach Jarosław Gowin.

Pomińmy wszystkie inne słabości i atuty jego startu i skupmy się na intuicjach, bo jeszcze nie programie społeczno-ekonomicznym. Jego recepty wydają się archaiczne. Rzeczywiście można uznać OFE za wykwit wolnorynkowego myślenia? Rzeczywiście należy wierzyć, że kapitał nie ma ojczyzny? Rzeczywiście można traktować szkolnictwo i służbę zdrowia głównie jako pole budżetowych oszczędności i pozostać konserwatystą? Te wątpliwości można mnożyć.

Naturalnie Gowin będzie się powoływał na swoje poglądy i na tych Polaków, którzy przywiązani do tradycyjnych wartości nie podążają zarazem pod związkowym sztandarem. Pomijając już intelektualne racje, dużo skuteczniejszy wydaje się jednak Kaczyński. Emocje socjalne są silne, Balcerowiczowskie w swojej czystej postaci mdłe i drętwe. A na dokładkę Kaczyński ma też wielką grupę wyznawców, którzy podążą za nim w ogień w każdej sytuacji. Może zarządzić powrót do kołchozów, albo prywatyzację wszystkiego, łącznie z Pałacem Kultury.

Nie zmienia to faktu, że te dwie prawice oferują rozwiązania dosyć skrajne, między nimi pozostaje jeszcze duże pole manewru. Wymarzoną drogą byłaby próba programowej syntezy. Symbolem takiej syntezy jest poniekąd Victor Orban. Nie boi się on wejść w zwarcie z kapitałem, także i zagranicznym – trudno sobie wyobrazić w takiej roli Gowina, nie mówiąc o Balcerowiczu. A równocześnie zabiega o niskie podatki i nie jest zakładnikiem związków. Dzięki czemu zabiega o kreowanie węgierskiej klasy średniej.

Nie twierdzę, że Kaczyński jest zwykłym zakładnikiem związków. W sensie politycznym wykonał nawet krok w kierunku uniezależnienia się od nich – symbolem tego był niezbyt zręczny, ale tylko co do formy, sms, zakazujący posłom PiS udziału w związkowych demonstracjach. Możliwe też, że jego intuicja – wybory da się wygrać ożywiając podział na Polskę socjalną i liberalną - jest generalnie słuszna. Choć powtórzę raz jeszcze: Polacy są zwolennikami równości, a równocześnie indywidualistami. Taki już ich osobliwy urok.

Twierdzę natomiast, że jeśli obejmie władzę, PiS nie pomnoży dobrobytu, nie wprowadzi Polski na ścieżkę rozwoju, jeśli programu „Polski socjalnej”  częściowo nie zdradzi. I być może jest na to gotów – lewicowy Jacek Żakowski podejrzewa go o to nieustannie. Ale do tego, aby ta „zdrada” była możliwa, potrzeba sensownych, choćby pisanych cichcem programów i jeszcze sensowniejszych kadr. Intuicyjnie twierdzę, że PiS nie ma jednego ani drugiego. Jeśli się pomylę, z ochotą wejdę pod stół i odszczekam.

Na razie nieśmiało zauważę, że w takiej sytuacji sympatycznym rozwiązaniem byłaby rządowa koalicja obu tych prawic. Choć dziś mówimy o potencjalnym sojuszu muchy ze słoniem. Gowin i Wipler mogą w ogóle nie wejść do kolejnego parlamentu.

 

 

--------------------------------------------------------

--------------------------------------------------------

Uwaga!

TYLKO U NAS, w sklepie wSklepiku.pl,możesz jeszcze nabyć trzy pierwsze numery miesięcznika "W Sieci Historii"

Polecamy i zapraszamy!

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych