Jest tylko jedna twarz Lecha Wałęsy. "Jest to twarz drobnego ulicznego cwaniaczka o moralności typowego tchórzliwego żulika, gotowego zrobić każde świństwo"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. lechwalesa.blip.pl
fot. lechwalesa.blip.pl

W odpowiedzi na wywiad, którego prof. Antoni Dudek udzielił portalowi wPolityce.pl, Lech Zborowski, działacz antykomunistycznej opozycji w okresie PRL, zamieścił na stronie byłych działaczy Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża polemikę. Tekst przesłał z prośbą publikację naszemu portalowi, co niniejszym czynimy.

 

Lech Wałęsa zawsze miał tylko jedną twarz. Jest to twarz drobnego ulicznego cwaniaczka o moralności typowego tchórzliwego żulika, gotowego zrobić każde świństwo bądź ze strachu, bądź to dla najmniejszego choćby zysku.

Lech Wałęsa wraca do medialnej przestrzeni jak jojo, które im mocniej od siebie odrzucamy tym szybciej do nas powraca. Oczywiście nie ma w tym odrobiny przypadku. Jest on jednym z podstawowych trybów w działającej od lat machinie propagandy i zakłamywania historycznej prawdy. Film Wajdy, serie ciągłych wywiadów, niekończące się informacje na jego temat, czy niezmienne od lat absurdalne teksty o jego rzekomych zasługach pojawiają się po to, aby wbrew oczywistym już dziś faktom, podtrzymywać nie tylko ten sypiący się pomnik hańby i ludzkiego upadku, ale przede wszystkim, aby wspierać sprzedaną nam raz idiotyczną wersję historii. Idiotyczną i absurdalną, ale niezbędną dla wspierania dzisiejszych narzuconych nam elit zastępczych.

Wałęsa wpycha się ostatnio w naszą codzienność z wyraźnie wzmożoną częstotliwością.
Większa cześć Polaków zdołała już jednak wyrobić sobie jednoznacznie negatywne zdanie o tej postaci i najczęściej na pojawiające się o nim informacje reaguje nieukrywana niechęcią lub wręcz należną mu odrazą.
Machina propagandy nie zważa jednak na to i nie mogąc oczywiście zmienić prawdy o tym człowieku, próbuje z maniackim uporem wykazać jakąś magiczną, domniemaną wielorakość odcieni postaci Wałęsy. Rozumiem kiedy w ten sposób myślenia wpisuje się okłamywany od lat i zdezorientowany tak zwany przeciętny obywatel. Kiedy jednak do chóru propagandowych funkcjonariuszy dołączają ludzie chwalący się doskonałą znajomością tematu i do tego legitymujący się tytułami naukowymi, to moja cierpliwość kończy się natychmiastowo.

Właśnie przeczytałem wywiad z Antonim Dudkiem, który w swym życiorysie chwali się tak głęboką znajomością najnowszej historii, że miała mu ona dać stopień profesora. Przeczytałem jego wywiad kilkakrotnie, aby nie mieć wątpliwości. Wniosek jest tylko jeden, albo profesor Dudek traci zmysły, albo poczucie przyzwoitości. Na razie nie chcę posądzać go o to, że świadomie postanowił wpisać się w chorą i arogancką propagandę, jaką w odniesieniu do Wałęsy karmi się nas od długiego czasu.

Obok kilku drobniejszych „intelektualnych” perełek, profesor Dudek raczy nas taką oto „głęboką” refleksją:

Jednak Lech Wałęsa ma znacznie więcej „twarzy” niż tylko dwie. Widzimy obraz Wałęsy z Grudnia 70. i po grudniu uwikłanego we współpracę z bezpieką. Jest twarz Wałęsy, który zrywa tę współpracę i zaczyna działać w Wolnych Związkach Zawodowych, przywódcy strajku sierpniowego, czy przywódcy wielkiego ruchu jakim jest „Solidarność”. Później pojawia się twarz Wałęsy internowanego, później zwolnionego z internowania, który nadal jest przywódcą ruchu, jednak staje się coraz bardziej kontestowany przez jego członków. Wreszcie twarz Wałęsy noblisty, prezydenta i wreszcie byłego prezydenta. Tych twarzy jest mnóstwo i w każdej z nich były prezydent jest inny, choć zachowuje cechy samorodka politycznego. Raz można go oceniać pozytywnie, innym razem negatywnie.

Rzeczywiście Panie Dudek? Czy Pan oszalał? Czy tez postanowił Pan kpić z nas na podobieństwo reszty dzisiejszych szemranych elit?

Przyznam, że chociaż postawa pana Dudka mierzi mnie mocno, to jednak nie on jest w tym wszystkim najistotniejszy. Pan Dudek jest tylko kolejną postacią, która próbuje przelać na nas swoje „intelektualne” obłąkanie, nakazujące przy ocenie Wałęsy porzucić wszelką logikę i szukać domniemanych twarzy. Te desperackie próby zauważenia jakieś rzekomej szarości tam, gdzie czerń jest wyraźniejsza niż kolor węgla, jest dla mnie nie tylko szaleństwem, ale przede wszystkim zjawiskiem niezwykle szkodliwym. Każe się nam uznać płatnego kapusia, łajdaka, łobuza, pospolitego drania i zdrajcę za człowieka o wielu twarzach, z których niektóre mają być twarzami człowieka dobrego, zatroskanego ludzkimi losami i dobrem ojczyzny, tylko dlatego, że taką etykietę przykleiły mu, korzystające z marności jego charakteru, komunistyczne i postkomunistyczne służby. Każe się nam tym samym wywrócić do góry nogami cały system podstawowych wartości, których broniły całe generacje naszych przodków.

Przyjrzyjmy się więc, choćby bardzo pobieżnie, tym wszystkim rzekomym twarzom Wałęsy, o których tak „wzruszająco” mówi pan Dudek.

Twarz Wałęsy z Grudnia’70 i po grudniu uwikłanego we współpracę z bezpieką

Zacznijmy od tego, że Antoni Dudek nazywa szubrawe donosicielstwo Wałęsy „uwikłaniem we współpracę z bezpieką”. Można bawić się grą takich czy innych słów i stworzyć nawet poemat o dramacie człowieka zagubionego. Niestety, w wypadku Wałęsy sprawa jest dużo prostsza. Ten ohydny charakter postanowił z własnej woli oddawać w łapy komunistycznej bezpieki swoich kolegów, z którymi codziennie przez kilka lat przekraczał bramę tej samej stoczni, a którzy w tym momencie, przełamując strach postanowili podnieść na chwile głowy i domagać się odrobiny godności. Również dla takich jak on.

Wałęsa z całym wyrachowaniem potraktował sprzedaż ludzkich losów jako sposób łatwego zarobku! Żadne, nawet najbardziej wyszukane słownictwo pana Dudka i jemu podobnych, nie zamieni tego nieprawdopodobnego draństwa na jakieś pseudo-intelektualne „uwikłanie”.

W 2012 roku w programie Jana Pospieszalskiego ”Bliżej” inny nawrócony obrońca wałęsowego charakteru Henryk Wujec, używając perfidnej słownej manipulacji, próbował przekonać Polaków, że przyczyną draństwa Wałęsy mogły być tortury i prześladowania bezpieki. Wujec mówiąc o represjach, torturach i biciu w grudniu ’70 aresztowanych stoczniowców sugerował, ze ten sam los był udziałem Wałęsy.

Tak więc, aby nie pozostawić już żadnych wątpliwości powiem w tym miejscu jasno i publicznie, szczególnie ludziom młodym: Lech Wałęsa nigdy w życiu nie był torturowany, bity, uderzony albo choćby popchnięty przez jakiegokolwiek przedstawiciela komunistycznej bezpieki przy jakimkolwiek przesłuchaniu! Ani w roku 1970 ani kiedykolwiek później!

Nie ma i nie może być żadnego opisu takiej sytuacji dlatego, że nie było takiego zdarzenia. W jednej ze swych książek Wałęsa próbował nawet sam zasugerować, że w grudniu ’70 poddany był jakiemuś traumatycznemu naciskowi. Nie mogąc znaleźć żadnego sposobu na wykazanie takiej sytuacji postanowił użyć sprytnej, jak mu się mogło wydawać, słownej zagrywki. Opowiadając o wydarzeniach z grudnia ’70, przytacza przykład swojego przesłuchania z roku 1983(!), kiedy to bezpieka zaprosiła go na rozmowę i kiedy był osobą na tyle nietykalną, że nawet jego „internowanie” zamieniono na wczasy. Nie przeszkadza mu to wcale, aby nawet to spotkanie z bezpieką przedstawiać jako traumatyczne. Wałęsa podaje, że esbecy chodzili za jego plecami co mocno go stresowało.

W Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża Lech Wałęsa, wbrew ogólnie zalecanym zasadom, przekonywał swoich kolegów ze Stogów, że jeśli zostaną aresztowani, powinni z bezpieką rozmawiać. Jego argumentem było to, że jeśli będą rozmawiać, to zostaną poczęstowani kawą i papierosami, a ich czas tam minie przyjemnie i bezstresowo. Chwalił się, że tak właśnie postępował i dzięki temu miał święty spokój. Nie ma wątpliwości, że była to typowa postawa agenta namawiającego innych do donoszenia. Jeżeli więc ktokolwiek twierdzi, że Wałęsa był do swej haniebnej współpracy z bezpieką przymuszony, to jest albo niedoinformowany, albo zwyczajnie kłamie.

Propagandowe media zaledwie kilka dni temu wyżalały się z powodu „samotności” Wałęsy przy składaniu kwiatów pod pomnikiem stoczniowców z grudnia ’70. Jednak żadnemu z tych pseudo-dziennikarzy nie przyszło do głowy, że są świadkami odrażającego spektaklu, w którym człowiek, który sprzedawał losy stoczniowców, właśnie wtedy kiedy do nich strzelano, składa dziś kwiaty pod ich pomnikiem, mimo że wbrew niezbitym dowodom nie przyznał się do tego haniebnego czynu i nigdy nie wykazał choćby cienia żalu!

 

Twarz Wałęsy, który zrywa współpracę i zaczyna działalność w Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża

Przyjrzyjmy się najpierw zerwaniu jego współpracy z bezpieką. Owszem, zachowane dokumenty bezpieki mówią, że w 1976 roku zaprzestano z nim współpracy. Sugerowanie jednak, że Wałęsa doznał jakiegoś przebudzenia i postanowił od tego czasu być człowiekiem honoru, jest nie tylko absurdalne dla każdego kto choćby nawet krotko znał tego człowieka bliżej, ale też nie wytrzymuje konfrontacji z faktami z czasu, w którym miał tego nawrócenia doznać.
Ci sami obrońcy Wałęsy, którzy powołują się na dokumenty bezpieki, mówiące o przerwaniu współpracy, pomijają inny wymowny fakt zawarty w tych samych dokumentach.
Otóż, zanim wykreślono Wałęsę z ewidencji, on sam długo jeszcze próbował zarabiać na donoszeniu na swoich kolegów. I czynił to w sposób niezwykle ohydny. Dokumenty bezpieki mówią wyraźnie, że jego donosy stały się w pewnym momencie dla tej instytucji bezwartościowe. Jego koledzy, tracąc powoli zaufanie do niego, przestawali informować go o wielu sprawach. Wałęsa nie zamierzał jednak porzucić dodatkowego źródła „zarobku” i jak podają dokumenty, nie tylko prowokował swoich kolegów do powiedzenia czegokolwiek co mógłby sprzedać, ale nawet wymyślał własne nieprawdziwe informacje. Był wiec gotowy wpędzić w kłopoty kolegów, wymyślając kłamstwa, aby tylko mieć co sprzedać. Bezpieka nie dala się jednak na to nabrać i przestała mu płacić.

Wałęsa obraził się na bezpiekę dopiero wówczas, kiedy ta, chcąc najprawdopodobniej wywrzeć na niego nacisk, postanowiła zwolnic go z pracy w stoczni. Wałęsa się obraził i „odmówił” dalszej współpracy, której i tak od jakiegoś czasu nie mógł już prowadzić z powodu braku informacji nadających się do sprzedaży.

Nie to jest jednak w tym temacie najistotniejsze. To co jest tu najbardziej wymowne, przy tym rzekomym nawróceniu i zerwaniu z bezpieką, to fakt, że chociaż miał się rzekomo od bezpieki odwrócić, to jednak nie zrobił tego, co każdy rzeczywiście nawrócony człowiek uważałby za najważniejsze. Nie tylko nie powiedział o swojej donosicielskiej działalności swoim stoczniowym kolegom, ale nie czuł się nawet w obowiązku w jakikolwiek sposób ostrzec ich, że są przez bezpiekę inwigilowani!

Przez dwa następne lata Wałęsa zajmuje się tym, co mu wychodziło najlepiej, czyli kombinowaniem i fuchami. Nagle w momencie kiedy grupa kilku osób, o których istnieniu nie miał żadnego pojęcia, postanowiła założyć Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża, przerywa swą ważną działalność kombinatorsko-fuchową i zjawia się niespodziewanie w drzwiach mieszkania Krzysztofa Wyszkowskiego. Przez ponad trzydzieści lat, człowiek który nie czytał absolutnie niczego i nie interesował się niczym poza możliwością zamiany czegoś lub kogoś na pieniądze, nie potrafił powiedzieć jak dowiedział się o powstaniu WZZW. Pośród całej masy bezsensownych opowieści, są i tak krańcowo idiotyczne jak te, podane w jego książkowych wspomnieniach, że dowiedział się o tym fakcie 1 maja 1978 roku, czyli w dniu który nieznany Wałęsie Andrzej Gwiazda uznał za dzień założenia związków. Na dodatek miał się tego dowiedzieć z lektury “Robotnika Wybrzeża”, który zaczął wychodzić dopiero dwa miesiące później.

Tak czy inaczej, gdyby pan Dudek zadał sobie trud i zapoznał się z relacjami świadków, to wiedziałby, że Wałęsa od pierwszego momentu uznany został przez działaczy WZZów za głupca. Ta opinia z czasem ewoluowała w stronę podejrzeń o agenturalność, które w czasie sierpniowego strajku zamieniły się w pewność.

Pan Dudek dowiedziałby się również, że Wałęsa praktycznie nie prowadził w WZZach żadnej konkretnej działalności, a wszelkie późniejsze opowieści o rzekomej jego aktywności, są wymysłem wałęsowych propagandzistów. Podobnie jak inni agenci, od czasu do czasu robił coś, co mogło by go wśród kolegów uwiarygodnić. Wałęsa nigdy nie zainicjował żadnego działania, nie wniósł żadnego pomysłu. Nie brał udziału w większości akcji ulotkowych. Nie brał udziału w żadnej akcji obrony swoich WZZowskich kolegów. Nie wydrukował choćby jednej ulotki. Natomiast wpisał się chętnie w skład redakcji Robotnika Wybrzeża, w którym jako jedyny nie napisał jednego słowa i jest wątpliwe, czy kiedykolwiek go przeczytał.

Niektórzy badacze historii przytaczają fakt, że Wałęsa był kilkakrotnie zatrzymywany na 48 godzin i wyciągają z tego wniosek, że był on aktywnym działaczem Wolnych Związków. Dlatego też przypomnę, że najbardziej „represjonowanym” działaczem WZZW był Edwin Myszk, zdemaskowany z czasem jako agent bezpieki. Takie działanie nazywało się uwiarygadnianiem agenta i z działalnością nie miało nic wspólnego.
Sam Wałęsa podejmował wiele prób takiego uwiarygadniania się jako rzekomy działacz. Po jednej z takich prób został z WZZów wykluczony, a na pytanie dlaczego złamał zasady postępowania, odpowiedział bez żenady „Bo moje nazwisko dawno nie chodziło”. To stwierdzenie mówi wszystko o stosunku Wałęsy do jakiejkolwiek działalności.

Przypomnę też że ten człowiek, reklamowany przez propagandę jako aktywny i nieprzejednany działacz WZZów, nie miał najmniejszych oporów w środku tej rzekomej działalności, by w roku 1979 pić wódkę z funkcjonariuszami bezpieki w jego własnym mieszkaniu. Wałęsa przyznał się do tego przyciśnięty pytaniami WZZowskich kolegów, kiedy informacja o tym dotarła do liderów związków.

Na ironię, opinia jakoby Wałęsa prowadził rzeczywistą i aktywną działalność w WZZach nie pochodzi od działaczy Wolnych Związków, a od ludzi, którzy go w tamtych warunkach nigdy nie widzieli.

Jest jedno wydarzenie w krótkiej historii WZZów, które Lech Wałąsa chętnie i z zapałem przypomina. Jest to sprawa obchodów wydarzeń Grudnia ’70, głownie tych, które odbyły się przed stocznią w roku 1979. Jest to jedyna akcja, w której Wałęsa może udowodnić swój udział. Nie zmienia to oczywiście faktu, że jest to nieprawdopodobna wręcz drwina z sytuacji. Oto człowiek, który sprzedawał bezpiece losy stoczniowych kolegów w grudniu ’70, dziewięć lat później, nie tylko że pojawia się na uroczystości upamiętnienia dramatu tych, których wydawał, ale od tej pory będzie to zdarzenie przedstawiał jako akt szlachetnej odwagi.
Jeżeli sam fakt, że kapuś bezpieki wygłasza przemówienie w miejscu tragedii tych których sprzedawał nie wydaje się wystarczająco szokujące, przypomnę pewną wymowną historię związaną z tym własnie przemówieniem. Wałęsa był jednym z kilku zaledwie WZZowców, którzy nie zostali wówczas aresztowani, mimo że nie specjalnie próbował się ukrywać. Znalazł się pod stocznia i wygłosił wówczas przemówienie, które uznane zostało za bardzo odważne. W tym przemówieniu użył on słów często i chętne później przytaczanych przez media. Wałęsa, domagając się pomnika poświęconego poległym stoczniowcom, mówił że: „jeżeli pomnik nie powstanie, to za rok, każdy przyniesie kamień i z tych kamieni usypiemy kopiec”. Rzecz w tym, że te słynne już dziś słowa nasz „bohater” ukradł Józefowi Szylerowi, temu samemu, na którego pisał swoje ohydne donosy!
Tak więc, mamy sytuację niemal surrealistyczną. Lech Wałęsa poczytuje sobie za zasługę fakt, że wygłaszał przemówienie na manifestacji poświęconej miedzy innymi ludziom, na których za pieniądze donosił komunistycznej bezpiece, a przy tym wygłaszał przemówienie, którego słowa ukradł jednej z ofiar swoich donosów! Czy można wyobrazić sobie większy symbol moralnego zeszmacenia?
Paweł Zyzak w swej książce cytuje słowa Józefa Szylera, który wspominał zdarzenie z 1971 roku: „Od razuśmy stawiali sprawę pomnika, na to, że w tym miejscu polegli, albo usypane to jest ku czci tych i tych. Ja mowię tak: tylu ludzi co jest w stoczni niech tu przyniosą, mowię, po kamieniu i z kamieni się wybuduje pryzmę, nie? Miałem taki pomysł na to. Wałęsa nie chciał o tym słyszeć.”

Tak wyglądała działalność Lecha Wałęsy w Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża, panie Dudek.

 

Twarz przywódcy strajku sierpniowego

Oczywiście opisanie całego strajku wymagałoby napisania grubej książki. Jednak dla pana Dudka i jemu podobnych zrobię to w kilku prostych punktach.

Nikt, włącznie z Wałęsą nie potrafi logicznie wytłumaczyć dlaczego obcy, niepracujący w stoczni człowiek nazwiskiem Wałęsa wszedł do tej stoczni, aby wziąć udział w wewnętrznym zakładowym proteście.

Nikt włącznie z Wałęsą nie potrafi powiedzieć jak, gdzie i kiedy wszedł do obcego zakładu ten niepracujący tam człowiek.

Nikt włącznie z dyrektorem stoczni nie potrafi logicznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie został stamtąd wyrzucony.

Nikt nie potrafi logicznie wytłumaczyć jak to możliwe, aby obcy intruz nie tylko włączył się do strajku, ale też ogłosił się jego przywódcą i został zaproszony na rozmowy z dyrektorem zakładu, na temat wewnętrznego konfliktu w tym zakładzie, w którym jak już stwierdziliśmy, nie pracował.

Natomiast wszyscy wiemy i możemy wytłumaczyć dokładnie co było później.

Najpierw dyrektor stoczni na oczach samozwańczego, obcego przewodniczącego strajku, wymienił większą część wybranego wcześniej przez załogę komitetu strajkowego na swoich ludzi. Następnie pogawędził z tymi własnie ludźmi i ich samozwańczym obcym szefem, przyjął trzy proste postulaty i dołożył do tego jeden dodatkowy, czyli przyjęcie do pracy w stoczni obcego, czyli niejakiego Wałęsy, którego ciągle w tym momencie znało tylko kilkudziesięciu spośród kilkunastu tysięcy stoczniowców.

Obcy ogłosił zwycięstwo i uciekł z dyrektorem do jego gabinetu.

Kiedy jakieś wredne i uparte kobiety zamieniły tą haniebną prowokację w strajk solidarnościowy i powstał MKS, obcy nazwiskiem Wałęsa pojawił się nagle ponownie, aby błagać jedną z tych kobiet, by uczyniła go szefem nowego strajku. Ona tego nie zrobiła, ale zrobili to przybywający przedstawiciele trójmiejskich zakładów, z których nikt nigdy nie widział tego człowieka na oczy. A zrobili to zakładając, że skoro tam jest, to nie może być obcy, tylko musi być przedstawicielem stoczni. I tak obcy stal się ponownie szefem.

Przez następne dwa tygodnie znany był z bełkotu, którego nikt nie rozumiał , bo nie było tłumacza, który by ten bełkot mógł przełożyć choćby na jakiś język zbliżony do polskiego.

W przerwach obcy, a właściwie teraz już „swój” urywał się gdzieś na długie godziny i do dzisiaj nie potrafi powiedzieć gdzie był, chociaż są tacy, którzy widzieli go w KW PZPR. Kiedy wracał, to podejmował „przełomowe” decyzje, jak na przykład przyjęcie podesłanej przez komunistów grupy „doradców”.

29 sierpnia podjął jeszcze jedną próbę rozłożenia strajku, ale został powstrzymany przez czujnych już działaczy Wolnych Związków, którzy byli częścią MKS.
Kiedy już udało się innym strajkującym naprawić to, co doradzili przysłani z Warszawy „fachowcy”, to obcy/swój dostał do reki słynny na całą Polskę czerwony długopis i podpisał z rządem umowę, której oczywiście nie przeczytał.

 

Twarz przywódcy wielkiego ruchu jakim była „Solidarność”

W tym przypadku potrzebne były by pewnie i dwie grube książki, lub raczej dwie grube kartoteki kryminalne. Tak więc znów w wielkim skrócie.

Lech Wałęsa zostaje ogłoszony przywódcą nowego ruchu, do czasu legalizacji i wyborów. Nikt nie pamięta kto go takim ogłosił, ale uznano, że skoro jacyś stoczniowcy wynieśli go ze strajku na ramionach, to tak musi być.

Nowy trybun ludowy na początek dobiera sobie do pomocy esbeka Wachowskiego, wiedząc dokładnie kim on jest.

Następnie, bez niczyjej zgody, prowadzi potajemne rozmowy z komunistycznymi władzami w temacie rejestracji nowego związku. „Solidarność” zostaje zarejestrowana na warunkach komuny.

Krotko potem komuna robi prowokację „bydgoską”, a dzielny Wałęsa znów z pomocą tajnych rozmów z komunistycznymi władzami doprowadza do załamania się planów strajku generalnego.

Niedługo potem, przy udziale agentów bezpieki, wygrywa wybory i zostaje przewodniczącym Komisji Krajowej.
Wówczas to zaczyna robić to, co planował od samego początku, czyli czystki w związku. I tu również pomaga bezpieka. Wywala kogo może, poczynając od tej, która była symbolem powstania całego ruchu „Solidarność” czyli Anny Walentynowicz, bo przecież symbol może być tylko jeden. Wywala po kolei wszystkich działaczy WZZW, z którymi jak twierdzi pan Dudek, rzekomo bardzo dzielnie działał jeszcze w WZZach. Tych których nie można wyrzucić za pomocą specjalnie zorganizowanych „zebrań”, wywala przy pomocy równie specjalnie do tego celu stworzonych bojówek.

Przypomnę, że późniejsi jego klakierzy w osobach Aleksandra Halla i Arkadiusza Rybickiego nazywali w tamtym czasie Wałęsę – Bokassa. Tym, którzy nie pamiętają przypomnę, że Bokassa był jednym z najokrutniejszych afrykańskich dyktatorów, oskarżony o masowe morderstwa, a nawet ludożerstwo. Tak postrzegali jego działalność w Solidarności nawet ci, którzy po latach znaleźli się nagle wśród jego oklaskiwaczy.

Wałęsa konsekwentnie doprowadza do zamiany „Solidarności” w typowo komunistyczny skorumpowany przez agentów i jego kolesi bajzel, po to, by po kilku latach wraz z komuną całkowicie zlikwidować osiągnięcie milionów Polaków i zamienić je na pokraczny komunistyczno-karierowiczowski twór, dla którego kradnie symboliczną dla każdego Polaka nazwę. Następnie ogłasza się ponownie szefem i obwieszcza, że własnie coś obalił.

 

Twarz Wałęsy internowanego

Ta twarz jest najłatwiejszą do opisania, gdyż zna ją każdy Polak. Jest to twarz, nalana, opuchnięta i alkoholowo przekrwiona. Jest to twarz człowieka hańbiącego „Solidarność” i drwiącego sobie ze znaczenia, jakie wartości tejże „Solidarności” miały dla większości Polaków.

Przypomnę więc, że Wałęsa, wiedząc o planach stanu wojennego, nie zrobił nic aby ostrzec związkowców. Ostatnie informacje otrzymał już w stoczni podczas ostatnich obrad Komisji Krajowej w nocy z 12 na 13 grudnia. Były to konkretne informacje o rozpoczynających się na zewnątrz aresztowaniach. Wałęsa zatrzymał te informacje dla siebie. Z całą premedytacją pozwolił na zwyczajne kontynuowanie obrad. Po ich zakończeniu wysłał nieświadomych przywódców związku prosto w łapy bezpieki, tak jak niegdyś oddawał bezpiece stoczniowych kolegów. Sam zaś, wraz ze swoim esbeckim kierowcą, wrócił do domu i spokojnie położył się spać. Po jakimś czasie podstawiono samolot i zaproszono go jako gościa na rozmowy z rządem.

Kiedy tysiące innych działaczy lądowało w zimnych więziennych celach, Lech Wałęsa otrzymał pokój w wygodnym rządowym ośrodku wczasowym, gdzie czekała już na niego schłodzona wódka, wyszukane jedzenie i wiele odpowiednich rozrywek.

I aby pan Dudek i jego wielce intelektualni koledzy nie mieli wątpliwości, to przypomnę, że Wałęsa mimo wszelkich możliwości nie wydał podczas swoich pijackich wczasów ani jednego oświadczenia wzywającego do oporu. Ani jednego listu z troska o uwiezionych. Ani jednego protestu przeciwko bezprawnemu stanowi wojennemu.

 

Twarz zwolnionego z internowania (czytaj wczasów)

O tym etapie poczynań Wałęsy pan Dudek arogancko pisze: „…nadal jest przywódcą ruchu, jednak staje się coraz bardziej kontestowany przez jego członków”.
Pan profesor od wielu twarzy, nazywa kolejne czystki i obalenie powstałego pod nieobecność i bez udziału Wałęsy podziemnego oporu, „kontestowaniem przez członków związku”. To już prawdziwy obłęd. Byłem częścią tej opozycji, mając dostęp do wielu informacji i wiem doskonale co działo się po powrocie Wałęsy z jego pijackich wczasów.

Lech Wałęsa złożył bezpiece obietnicę powstrzymania wszelkiej działalności opozycyjnej, jaka miała wówczas miejsce. Po powrocie do domu został zaskoczony ciepłym przyjęciem tysięcy ludzi, którzy w swej naiwności wierzyli, że jego powrót wzmocni podziemną działalność. Tymczasem nastąpiły czystki. Wałęsa z pomocą swoich ludzi i agentów bezpieki wymieniał ludzi w strukturach podziemnych. Tym, których nie mógł wymienić, blokował dostęp do informacji i środków, wypychając w ten sposób na margines. Każdy powracający z internowania działacz, który chciał prowadzić działalność podziemną, był izolowany i najczęściej w ten sposób pozbawiany możliwości działania. Niektórych, którzy mimo tego próbowali walczyć, ogłaszano agentami bezpieki, utrudniając im wszelkie potrzebne kontakty. To miedzy innymi z tego powodu wielu z nich opuściło kraj, będąc po czasie okrzykniętymi zdrajcami przez ten symbol wszelkiego łajdactwa i najniższego moralnego upadku.

 

Twarz noblisty

W tym wypadku jestem podwójnie zdziwiony, że ten aspekt trzeba tłumaczyć człowiekowi z tytułem profesora. Powiem więc krotko, ale wyraźnie – TEN NOBEL BYŁ DLA POLAKÓW, A NIE DLA ESBECKIEGO KAPUSIA! Wiedzą o tym dzieci w polskich przedszkolach. Najwyraźniej nie dotarło to jeszcze do intelektualnych kręgów pana Dudka. Dodam tylko, że jaki był stosunek Wałęsy do pieniędzy z tą nagrodą związanych, mówi nam dokładnie słynne nagranie rozmowy Wałęsy z bratem, gdzie w pokoju rządowego ośrodka wczasowego, z całym cynizmem omawiają jak można by oszukać Polaków i zatrzymać te pieniądze dla siebie.

Twarz prezydenta

Nie będę jej omawiał, gdyż każdy Polak wie jak wygląda. Wystarczy popatrzeć na naszą krajową rzeczywistość. Na przerażenie rodziców, patrzących w przyszłość swoich dzieci. Na ból tych rodziców, których dzieci muszą w dwudziestym pierwszym wieku wyjeżdżać za chlebem. Na wyprzedany majątek narodowy, a przede wszystkim na podeptaną polska dumę narodową.

Pan Dudek przywołuje jeszcze Twarz byłego prezydenta. Tą jednak zna każdy, gdyż poprzez niekończącą się propagandę nie można od niej uciec.

Pan Dudek kończy swój wywód stwierdzeniem: „Tych twarzy jest mnóstwo i w każdej z nich prezydent jest inny, choć zachowuje cechy samorodka politycznego. Raz można go oceniać pozytywnie, innym razem negatywnie”.

Nie będę już po raz kolejny pytał o stan umysłu pana Dudka, bo jak już wspomniałem, mimo mojego poirytowania arogancką głupotą jego wywodów, nie on jest w tym wszystkim najważniejszy. Lansowanie teorii pana Dudka powoduje powstawanie również innych dziwnych opinii jak choćby tą często spotykaną, że gdyby się tylko przyznał do bycia kapusiem, wszystko byłoby w porządku i nam wszystkim byłoby lżej. Hołdowanie takiej teorii jest tym samym, co powiedzenie, że jeśli jakiś bandzior przyzna się do jednej zbrodni, którą mu już zresztą udowodniono, to zapomnimy mu cala resztę przestępstw.

I własnie temu ma służyć propagowanie teorii o rzekomych szarych i nawet czasem białych stronach charakteru Wałęsy. Tymczasem jest to zwyczajnie człowiek zły o odrażającym charakterze i takim samym życiorysie. Wiedziała o tym bezpieka, wybierając go spełnienia najbrudniejszej roli w tym historycznym oszustwie. Wałęsa nie został przez bezpiekę stworzony. Wałęsa był dla bezpieki darem losu. Był gotowym produktem, ze wszystkimi najbardziej łajdackimi cechami, potrzebnymi do spełnienia odpowiedniej roli, w ich bandyckich zamiarach.

Lech Wałęsa zawsze miał tylko jedną twarz. Jest to twarz drobnego ulicznego cwaniaczka o moralności typowego tchórzliwego żulika, gotowego zrobić każde świństwo bądź ze strachu, bądź to dla najmniejszego choćby zysku. Od czasu do czasu, zależnie od potrzeby, pakowano tego cwaniaczka w jakiś garnitur, czy też w strój klauna. Twarz pozostała i jest do dzisiaj ta sama.

 

Lech Zborowski

 

 

-------------------------------------------------------------------------

-------------------------------------------------------------------------

Polecamy wSklepiku.pl płytę Ryszarda Makowskiego"W Radiu Wnet"

Płyta

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych