Taniec na beczce (z prochem). Premier Tusk stale sięga po mechanizm umacniania plemienności – odróżnienia Swój-Obcy

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Publicysta Krytyki Politycznej¸ Cezary Michalski, w Tygodniku Powszechnym (z 25 sierpnia 2013) pisze, iż Bartłomiej Sienkiewicz w roli ministra spraw wewnętrznych jest premierowi Donaldowi Tuskowi potrzebny do „ustawki”. Otóż Tusk „po wyrzuceniu za okno wszelkich ‘wizji’, ‘ideologii’, ‘salonowych rewolucji’, przedstawia się jako wyłączny gwarant pokoju społecznego. Cieniem tej polityki jest konieczność delegowania wszelkiej agresji, oszołomstwa, dążenia do konfliktu… na innych. Najlepiej na głównego konkurenta (PiS zawsze się do tego celu świetnie nadawał), ale też np. na Bogu ducha winne związki zawodowe”.

 

Minister aktywny narracyjnie

Argumentem na rzecz tej tezy Michalskiego może być np. to, iż niewiele wiemy o organizacyjnych działaniach min. Sienkiewicza, natomiast często publicznie udziela się on na niwie, by tak rzec, narracyjnej. Być może minister-intelektualista po prostu robi to, co mu wychodzi najlepiej.

W ub. tygodniu na łamach „w Sieci” wykonałem małe ćwiczenie psychoanalityczne. Na kanwie słynnego nagrania z „pisiorującym” premierem RP wysunąłem przypuszczenie, iż ludzie Platformy muszą swoich głównych przeciwników traktować z pogardą, gdyż gdzieś w głębi duszy istotna część środowiska PO czuje niesmak do samego siebie. Nienawiść do Prawa i Sprawiedliwości, a niekiedy i do szerzej rozumianego obozu patriotycznego jest potrzebna, by zagłuszać w sobie niepokój wobec tego, kim się dziś jest. Mianowicie środowiskiem, które zdradziło ideały „Solidarności”.

 

Lekarstwo gorsze od choroby

Od początku zmiany ustrojowej zwolennicy „Solidarności” z narastającym zdumieniem dostrzegali, iż słudzy Moskwy i jej namiestniczej partii (nosiła skrót PZPR – to info dla młodzieży), wcale nie zostali odsunięci w cień. Że dalej w wielu miejscach rozdają karty. W dodatku spora część dawnego solidarnościowego aktywu dość słabo radziła sobie w nowych - zwanych wolnorynkowymi – warunkach. Stąd m.in. niegasnące pokłady niechęci wobec postkomunistów.

Próba realizacji projektu IV RP, który miał wreszcie odciąć ogon postkomunistycznych powiązań, wzbudziła taki niepokój w środowiskach elit, iż korzystając ze wsparcia mediów głównego nurtu ogłoszono, że w Polsce zapanowała duszna, nie-do-zniesienia atmosfera. Rządy Platformy miały być na to lekarstwem.

Ale nieudolne i skorumpowane rządy PO/PSL atmosfery nie oczyściły, lecz ją zaogniły. Poza drażniącym sporą cześć elektoratu SLD pojawiła się, coraz to bardziej wkurzająca obywateli Platforma. Ba, nie tylko wkurzająca, ale nawet, dodatkowo sama wielu z nas tak gorliwie nienawidząca. Można zatem powiedzieć, że – chociaż niechęć do postkomunistów trochę wygasła – łączna suma złych emocji w społeczeństwie przyrosła. W takiej to sytuacji, na którą nałożył się jeszcze kryzys gospodarczy, taktyka którą Michalski nazwał delegowaniem agresji na innych może stać się zabawą z zapałkami nad beczką prochu.

 

Plemienny rozdział zasobów

Premier Tusk wobec wyborców posługuje się straszakiem PiS-u. Przy członkach i stronnikach PO sięga po mechanizm umacniania plemienności – odróżnienia Swój-Obcy. Wspomniane nagranie pokazało łatwość, z jaką podchwycił melodię podsuniętą przez partyjnego aktywistę: tyle lat już rządzimy, a te straszne pisiory nadal przenikają do naszych szeregów. Skomentował to na Twitterze dr Norbert Maliszewski: „PO jest w fazie ‘oblężonej twierdzy’, teraz przede wszystkim ślepa lojalność (np. "pisior")”, inercja do końca wyborów wewnętrznych w Platformie”.

Nie chodzi tu tylko o sam język wykluczenia. O to, że posłużył się nim najważniejszy polityk w systemie władzy. Nie chodzi też o to, że premier jest słaby – musi podlizywać się drugoligowym działaczom.

Chodzi o widoczną – ale znaną uważnym obserwatorom – praktykę wykluczania. Obszar rozgałęziony, wielopiętrowy. Nominowanie na „pisiorów” służy interesom. Wiąże się z walką o stanowiska, o zasoby, o prestiż.

Ale do jakiej fazy rozwoju cofa Polaków premier sięgający po tak prymitywnie ciosaną plemienność? A wydaje się to być plemienność gorszego sortu niż ta, której przejawy widzimy w ruchu kibicowskim. Bo tam często idzie o wspólnotowość zakorzenioną w wartościach ogólnych, w tradycji, w potrzebie obrony kodu polskości…

W TuskoKraju idzie tylko o obronę własnych stołków, dostępu do unijnych pieniędzy i zabezpieczanie bezkarności.

 

Czy także jesteśmy zarażeni?

W ubiegłym roku na jednym z wykładów namawiałem do wyciągania ręki do tych rodaków, którzy popierają rządy Platformy, do traktowania ich jako zagubionych, nie obrażania określeniem „lemingi”. Zachęcałem do cierpliwego wsłuchiwania się w to, co mają do powiedzenia. Po wykładzie doświadczony działacz Prawa i Sprawiedliwości mówi do mnie: nasi wyborcy czują na sobie tyle krzywd, niesprawiedliwych oskarżeń oraz też i nieukrywanej – zwłaszcza na poziomie lokalnym – pogardy, że bardzo trudno będzie wyhamować odruch odpłacenia pięknym za nadobne.

Czy wiemy, jak głęboko potrzeba odreagowania wtargnęła do obozu patriotycznego?

Tekst ukazał się w tygodniku "w Sieci". Polecamy najnowszy numer z kolejnym felietonem prof. Zybertowicza:


okładka

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.