Wielka zmiana polityczna w Australii. Po sześciu latach do władzy wracają konserwatyści

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Premier-elekt Tony Abott. fot. PAP/EPA
Premier-elekt Tony Abott. fot. PAP/EPA

Gdy piszę te słowa podliczone jest 97 proc. głosów i konserwatywna koalicja Partii Liberałów i Partii Narodowej ma większość 88 mandatów (76 potrzebnych do sformowania rządu) przy 57 dla dotychczas rządzącej Partii Pracy oraz pięciu dla niezależnych.

Nowym premierem zostanie konserwatysta Tony Abbott, który już zapowiedział, że nowy rząd „znów otworzy się na biznes”. Trzy największe obietnice na trzyletnią kadencję? Zniesienie podatku od emisji dwutlenku węgla (wprowadzonego przez obecny rząd), uporządkowanie budżetu oraz zatrzymanie najazdu uchodźców z biednych krajów Azji (próbują różnego rodzaju łodziami dostać się na wyspę) - zapowiedział „najbardziej konserwatywny od wieków” premier in spe. Licząc dwa największe ugrupowania to koalicja sojusz Partii Liberalnej/Partii Narodowej uzyskała 53,5 proc. głosów, pokonując lewicową Partię Pracy z 46,5 proc.

Dla mnie przypadek Australii jest bardzo ciekawy – a interesuję się tym od mojej wizyty tam w trakcie wyborów w 2007 r. – ze względu na specyficzny system wyborczy. Wszyscy obywatele, którzy ukończyli 18 rok życia mają obowiązek głosowania. Rząd tego federalnego państwa tworzony jest przez większość bezwzględną (co najmniej 76 głosów) w Izbie Reprezentantów. Wszyscy posłowie są wybierani na trzyletnią kadencję w okręgach jednomandatowych. Zwycięża ten, kto w okręgu otrzyma co najmniej 50 proc. oddanych głosów plus jeden. Co się stanie gdy jednak żaden z kandydatów nie otrzyma takiej większości? Nie ma dogrywki dwóch kandydatów z najlepszymi wynikami ale zliczane są tzw. preferencje wyborców w ramach tzw. instant-runoff voting (IRV).

Otóż każdy Australijczyk musi ponumerować kandydatów według swoich preferencji: „jedynka” przy kandydacie którego lubi najbardziej i tak dalej, do końca listy (z reguły jest ich kilku). Jeśli  żaden z kandydatów nie uzyska od razu większości, eliminowany jest ten z najmniejszą ilością głosów, a jego głosy dystrybuowane do kandydatów oznaczonych „2” na głosie oddanym na niego. I tak do wyłonienia zwycięzcy z ponad 50 proc. poparciem w okręgu. Choć brzmi skomplikowanie, to taki sposób głosowania zapobiega „marnowaniu” głosów poprzez zachęcanie wyborców do „strategicznej” dystrybucji głosów na kandydatów drugiego czy trzeciego wyboru. W ten sposób przy np. dwóch prawicowych kandydatach i jednym lewicowym, w dalszym ciągu do parlamentu może być wybrany kandydat prawicy. Aby ułatwić zadanie wyborcom, partie polityczne rozdają ściągawki w jakiej kolejności głosować (także przed lokalami wyborczymi).

System jednomandatowych okręgów przywiązuje polityków do wyborców lokalnych, a konieczność zabiegania o próg 50 proc. poparcia właśnie w okręgu, rozluźnia pełne podporządkowanie partyjnym bossom. Co ciekawe, wyborcy wykazują się dużym rozsądkiem. Izba Reprezentantów – odpowiedzialna za wyłonienie rządu - nie jest rozproszona i dąży do silnego modelu dwupartyjnego (na 150 posłów, tylko 4-5 nie należy do dwóch największych ugrupowań). Z kolei wyborcy wybierają za to bardziej niezależnych kandydatów do Senatu, który ma mniejsze uprawnienia.  Dodatkowa zaleta to fakt, że liderzy partii (czy jako szefowie opozycji czy premierzy) co trzy lata startują w realnych wyborach, bo muszą także zdobyć większość we własnym okręgu. W 2007 r. ówczesny premier John Howard przegrał mandat, co za jednym zamachem zakończyło jego żywot jako lidera Partii Liberalnej.

Czy taki system pasowałby do Polski? Trudno powiedzieć. Pierwsza z brzegu wątpliwość – to brak zaufania do obecnego liczenia głosów (choć stawia się tylko jeden krzyżyk), a co dopiero przy systemie stawiania iluś tam cyferek. Ale to taki przyczynek do dyskusji o możliwości wprowadzenia w naszym kraju jednomandatowych okręgów wyborczych – JOW nie jedno ma imię.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych