Zszokowani i wściekli rodzice przedszkolaków - MEN wprowadził w życie zasadę Kononowicza - od tej pory nie będzie NIC

fot. sxc.hu
fot. sxc.hu

Pierwszy tydzień nowego roku szkolnego musiał wprowadzić w niebywałe zdumienie rodziców przedszkolaków. Pełni ufności, po zapowiedziach premiera Donalda Tuska o ograniczeniu opłat za "nadliczbowe" godziny przebywania ich dzieci w przedszkolach, z nadzieją czekali na efekty reformy minister Krystyny Szumilas. Ustawy, która miała w założeniu wyrównywać szanse wszystkich dzieci. Miała, ale w konkretnych zapisach ustawy oznacza to po prostu równanie w dół. Wszystkie dzieci dostaną tyle samo, czyli nic. W ten sposób słynne marzenie Kononowicza stało się faktem za sprawą "cudotwórczyni" minister Szumilas


1 września weszła bowiem w życie ustawa "przedszkolna", która zakłada, że opłaty za przedszkole nie mogą być wyższe niż 1 zł za każdą godzinę, powyżej pięciu godzin bezpłatnych. Bardzo "szlachetny" gest MEN-u spowodował w efekcie, że dzieci z publicznych placówek zostały pozbawione zajęć dodatkowych, takich jak taniec, rytmika, język obcy czy judo, a także pozbawione zostały zajęć ze specjalistami np. z logopedą. Wynika to z tego, że rodzicielskie dopłaty mają teraz zastąpić dotacje ministerstwa. Niestety, to tylko teoria, bo w praktyce wytworzył się bałagan. Samorządy alarmują, że środków brak. Dyrektorzy przedszkoli są tak samo zdezorientowani, jak rodzice. Nikt nic nie wie. W wielu placówkach odbyły się już pierwsze zebrania, niestety w ogromnej większości ogłoszono, że nie ma wyjścia i zajęć dodatkowych nie będzie. Nie ma wyjścia, bo nie ma kasy. Co się dzieje w tym kraju? - pyta Katarzyna Kawlewska na wSumie.pl.

Wróciłam z zebrania w przedszkolu. Jest super - nasz wspaniały MEN napisał ustawę przedszkolną, w której każda godzina przedszkola powyżej darmowej podstawy ma kosztować nie więcej niż 1 zł, tym sposobem WYELIMINOWYWANO wszystkie zajęcia dodatkowe, w tym LOGOPEDĘ. W przedszkolu musi być logopeda? Musi to na Rusi. Oczywiście tłumaczą, że można prowadzić zajęcia, ale my nie możemy za to płacić. Kto ma płacić? Gmina! gmina na to, jak na lato. Dziękujemy wam menowskie mendy. Brak mi słów

- pisze na Facebooku Paula - mama przedszkolaka.

Czy naprawdę ministerstwu odpowiedzialnemu za ten bajzel, nie zależy na rozwijaniu talentów i edukowaniu naszych dzieci? Czy tylko rodzice widzą sens w tym, żeby dzieci jak najwcześniej wszechstronnie się rozwijały?

Niezadowolone głosy rodziców słychać w całej Polsce. Jeśli edukacja zaczyna się od przedszkola, to czemu ktoś ogranicza zajęcia naszym dzieciom? Czemu ma służyć ta ustawa? Wiadomo,że na pewno nie służy samym zainteresowanym. Komu zależy, żeby z przedszkoli publicznych zrobić przechowalnie?

Jestem ojcem i uważam, że to niesprawiedliwe. Dzieci z placówek publicznych nie będą miały tanich zajęć dodatkowych, a w prywatnych przedszkolach tak. To jest wyrównywanie szans? Gdzie ja znajdę angielski dla dziecka za 30 zł miesięcznie? I to z dojazdem

- napisał na forum Gazeta.pl Bartłomiej Igliński.

Problem w tym, że mija pierwszy tydzień września i nie ma funduszy na zajęcia dodatkowe. A dzieci w prywatnych przedszkolach już są po przynajmniej trzech zajęciach np. języka angielskiego. Jako nauczyciel od lat pracujący z dziećmi protestuję przeciw jawnej dyskryminacji dzieci z uboższych rodzin. Angielski przez ostatnie 6 lat w przedszkolu kosztował 32 zł miesięcznie za dwa zajęcia w tygodniu i dawał szansę dzieciom biedniejszym na lepszy start i wyrównanie szans z rówieśnikami z bogatszych domów. Dodam jeszcze, że dzieci najbiedniejsze, którym opieka społeczna płaciła za przedszkole na moje zajęcia i wszelkie inne dodatkowe chodziły za darmo. I potem w szkole podstawowej nie odstawały od reszty

- pisze facebookowiczka Justyna Matusiak.

Takich listów i wpisów internetowych są setki.

Jak podaje 24Kurier.pl, w szczecińskim magistracie podobno pojawiły się pomysły, by np. rodzice poprowadzili niektóre z zajęć, w ramach wolontariatu. Ciekawe czy ministra Szumilas nie zechciałaby poprowadzić społecznie np. rytmiki albo karate?

Ministerstwo postawiło nas pod ścianą, teraz musimy szukać wyjścia (bocznego bo głównym się nie da). Niestety prawnicy, magistrat, samorządy i dyrektorzy placówek rozkładają ręce. Z pustego i Salomon nie naleje...

Jednak jest furtka. Czy zgodna z prawem? Nie jestem pewna.

Michał Fal w artykule "Nowa ustawa przedszkolna to bubel: kto chce, bez trudu ją obejdzie, a sytuacja dzieci wcale się nie poprawi" pisze o tym, że łatwo można obejść nowy przepis. Wystarczy znaleźć lukę w ustawie. Tylko czemu my mamy szukać LUK? Przecież nie chodzi o to, żeby naginać prawo do naszych potrzeb, tylko, żeby ustawy były tak skonstruowane, by służyły obywatelom, w tym konkretnym przypadku DZIECIOM. Z drugiej strony, jeśli z tego wyjścia nie skorzystamy, to nasze dzieci trafią do "ochronki", która jeszcze rok temu była przedszkolem ze świetnym programem. Jest jeszcze jeden sposób, można po odebraniu malca z placówki, zasuwać z nim na kolejne zajęcia. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że ich cena będzie kilkukrotnie przewyższała tą, którą płaciliśmy w przedszkolu. Do tego należy doliczyć przejazd itd., ale czego nie robi się dla dziecka? Dużo gorzej aspekt wyrównania szans wygląda na małej wsi, gdzie nikt takich zajęć nie prowadzi i trzeba zrobić wycieczkę do miasta. Myślę, że Pani Ministra nie przyłożyła się do nowej ustawy, pewnie chciała dobrze ale wyszło jak zwykle.

Ciągle prześladuje mnie myśl, że ktoś specjalnie chce zapaści polskiej edukacji. Wciąż robią eksperymenty na naszych dzieciach, przy tym wciskają nam, że to dla ich dobra. Gonimy Europę. Boję się tylko, żebyśmy nie minęli się z nią po drodze, zalani absurdalnymi ustawami i przepisami.

Cały komentarz Katarzyny Kawlewskiej na wSumie.pl

CZYTAJ TEŻ: Oszukani rodzice protestują przeciw przedszkolnej reformie Szumilas. Likwidacja zajęć dodatkowych to cios w rozwój maluchów


kim, wSumie.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych