Gowin i salon. "Kłopoty zaczęły się wtedy, gdy zaczął ze swoich wyborów ideowych wyciągać praktyczne wnioski"

Fot. PAP/Bartłomiej Zborowski
Fot. PAP/Bartłomiej Zborowski

Kary dyscyplinarne, jakich kierownictwo Klubu Parlamentarnego PO udzieliło posłom Żalkowi i Gowinowi, były łatwe do przewidzenia. Wydaje mi się nawet, że były nieuchronne. Żadna partia nie może sobie pozwolić na to, by jej posłowie wielokrotnie łamali dyscyplinę klubową. Rafał Grupiński, szef klubu, i jego współpracownicy musieli więc zrobić to, co zrobili. Skoro bowiem partia postanowiła zawiesić na kołku pewne punkty swojego liberalnego programu gospodarczego, ma też prawo wymagać od swoich posłów zastosowania się do tej zmiany.

Posłowie-buntownicy mogą na to odpowiedzieć (i czynią to), że głosowali przeciwko stanowisku klubu, ponieważ byli wierni programowi Platformy. Cóż począć, takie paradoksy są nieodłączne od polityki.

Tak czy tak, nie widzę w ukaraniu Jacka Żalka i Jarosława Gowina nic skandalicznego.

Problemem jest co innego: to, że Platforma Obywatelska, która ma korzenie anty-establishmentowe, z taką gorliwością tępi teraz w swoich szeregach zachowania dysydenckie wobec głównego nurtu. Nie o samą karę więc chodzi, ale o cały zespół działań przeciwko konserwatystom (z Gowinem na czele) i o natężenie niechęci, żeby nie powiedzieć: nienawiści, wobec ludzi, którzy sprzeciwiają się czy to permisywizmowi moralnemu (w kwestiach obyczajowych), czy to rozluźnieniu dyscypliny budżetowej w polityce gospodarczej.

Od miesięcy czołowi politycy z otoczenia Tuska, tacy jak Małgorzata Kidawa-Błońska, czy Adam Szejnfeld, albo mniej czołowi, tacy jak niezawodny Stefan Niesiołowski, nie ustają w oskarżaniu Gowina et cons. o nielojalność, żeby nie powiedzieć: o zdradę. Mówią o Gowinie i jego zwolennikach nie tak, jak się normalnie mówi o stronnikach innej frakcji w tej samej, bądź co bądź, partii, ale jak o politycznych wrogach. To już nie jest sygnał w rodzaju: Gowin myli się, nie ma racji; to jest sygnał: Gowin dopuszcza się niegodziwości.

Te ostrzeżenia polityczne są wzmacniane przez głosy komentatorów, takich jak Janina Paradowska czy Jacek Żakowski, którzy nie ustają w obrzydzaniu Gowina i jego politycznych kolegów, we wskazywaniu na nich jako na szkodników polskiej polityki („chwasty” w języku Żakowskiego).

Warto przypomnieć, że Gowin był przed laty akceptowany, a nawet (krótko) chwalony przez tych, którzy nadają miary w polskiej debacie publicznej. Było to wtedy, gdy młody absolwent filozofii UJ i redaktor miesięcznika „Znak” mówił jeszcze językiem politycznej poprawności. Kłopoty zaczęły się wtedy, gdy zaczął ze swoich wyborów ideowych wyciągać praktyczne wnioski. Dopokąd był katolikiem, by tak rzec, soborowym (postępowym?), był do zaakceptowania, był „nasz”. Kiedy zaczął myśleć na własny rachunek, stał się „nie nasz”. Taka jest, wydaje mi się, geneza kłopotów Gowina z establishmentem.

I mechanika tego odrzucenia jest do dziś aktualna. Gdyby w Platformie poprzestał na deklarowaniu się jako konserwatysta, byłby do zaakceptowania. Gdy nim rzeczywiście jest, słyszy stanowcze „Niet!”

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych