Ratujmy polskich nauczycieli, bo to także ratunek dla polskich dzieci. Piotr Zaremba na początek nowego roku szkolnego

fot. sxc.hu
fot. sxc.hu

Na dwa dni przed rozpoczęciem roku szkolnego Aleksandra Pezda oburza się na drugiej stronie „Gazety Wyborczej” historią z Bemowa. Zwolniono tam tuż przed 1 września kilkanaście nauczycielek.

Nie zapowiadając tego wcześniej, uniemożliwiono im szukanie pracy gdzie indziej. Dziennikarka jest na dokładkę poruszona  tym, że pracę tracą bardzo dobre nauczycielki. Niejaka pani Bronia prowadziła klasy nauczania początkowego, do których rodzice specjalnie zapisywali swoje dzieci. A jednak ją wyrzucono.

Kobiety próbują strajku okupacyjnego, a Pezda im współczuje. I oburza się na internetowe fora, na których ludzie nie współczują.   Podzielam jej oburzenie, tylko zdumienie mnie ogarnia, gdy wezmę pod uwagę kontekst. Bo pisząc o samorządach, które korzystając z demograficznego niżu traktują szkoły jedynie jako źródło oszczędności, wybrała szczególne miejsce na te żale.

Oto w tekście politycznym powyżej Dominika Wielowieyska wymienia pośród pożądanych reform „zmiany w Karcie Nauczyciela”. Przypomnijmy, że podstawową zmianą postulowaną przez wielu autorów „Wyborczej” od dawna jest podniesienie pensum. Co to w praktyce by oznaczało? To że zwolnienia setek „pań Broń” nastąpiłyby szybciej i były bardziej masowe. Głoszenie takiego programu w czasie, kiedy niż demograficzny  i tak czyni w tych środowiskach spustoszenie,  to stawka na istną eksterminację.

A potem można pisać do woli na przykład o tym, że zwalnia się najmłodszych i najbardziej kreatywnych pracowników oświaty.  Fakt, że dyrektorzy pozbywają się tych, którzy mogą się jeszcze przekwalifikować, jest skądinąd naturalny.  Ale receptą powinno być zachęcanie samorządów aby próbowały ratować co się da, na przykład przez redukowanie klas, co pozwoliłoby zatrzymać w oświacie choć niektóre panie Bronie. Oczywiście to sprzeczne z zasadą oszczędzania, ale w tym przypadku jest  to oszczędzania na interesie dzieci. I nas wszystkich, bo przecież wykształcenie tych nauczycieli to była ogólnonarodowa inwestycja.

To wyzwanie dla samorządów, ale przecież zależą one od wyborców. Powinno się na nie wywierać presję. Ale i rząd miałby tu cokolwiek do zrobienia, choćby próbując wpływać na rozmiary klas,  ustanawiając jakieś racjonalne minimum. By przeciwdziałać  temu, co Pezdę także oburza: dzieci i nauczycieli jest coraz mniej, a jednak właśnie teraz tworzy się z upodobaniem 30-osobowe klasy.

Ale trudno tego typu refleksji oczekiwać, gdy na co dzień przedstawia się szkołę prawie wyłącznie jako problem budżetowy, a nauczycieli jako darmozjadów, którzy „za mało pracują”.  I „Wyborcza” ma tu szczególne zasługi. Możliwe, że 18 czy 20 godzin lekcyjnych pensum jest do dyskusji, ale przecież nie w takim momencie.  Dziś taka debata prowadzi do wypchnięcia z edukacyjnego systemu być może najlepszych ludzi.

Warto o tym pamiętać, zwłaszcza, że wielu polityków i dziennikarzy patrzy ciągle na szkołę i nauczycieli przez pryzmat swoich doświadczeń z lat 70. czy 80., a czasem 60. Łatwo jest domniemywać, że ma się do czynienia z masą nieudaczników, z produktami negatywnej selekcji. Był to zawsze schemat przesadny, ale dziś jest kompletnie nieprawdziwy. Przez ponad 20 lat III RP do tego zawodu napłynęły masy pasjonatów, ludzi cennych. Dziś się tych ich lekką ręką wypycha.

Nie piszę tego tylko po to aby po raz tysięczny pierwszy zetrzeć się z „Wyborczą”. Ratowanie polskich nauczycieli powinno się stać ważnym tematem politycznym. I to jak najszybciej, bo kolejne wakacje poczynią tu kolejne spustoszenia.

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych