Albańska mafia cieszy się złą sławą — nawet Pruszków nie chciał z nią współpracować. Jest jednak i dobra wiadomość — prawo zwyczajowe nakazuje gościnność wobec cudzoziemców.
Policjanci uzbrojeni w kałasznikowy zatrzymują samochody w okolicach położonej w górach
Gjirokastry. Na polskiej rejestracji przejeżdżamy jednak spokojnie, policyjna operacja dotyczy Albańczyków, którzy zjeżdżają z całego kraju na zbiory marihuany. Trzysta hektarów upraw, tyle właśnie znajduje się na tym terenie. Być może nawet więcej, bo odkąd kilka lat temu górale zestrzelili włoski helikopter, z którego robiono zdjęcia plantacji, nikt już nie ma ochoty dokładnie tego monitorować.
Tym bardziej nie należy oczekiwać, że albańscy policjanci wkroczą na tereny, gdzie uprawia się marihuanę. Uznano to za zbyt niebezpieczne, zbyt dużo uzbrojonych ludzi strzeże plantacji — działania policji sprowadzają się więc do zatrzymywania robotników rolnych i przechwytywania wywożonej z Albanii marihuany.
Z Gjirokastry jedna z dróg prowadzi na wybrzeże. Oznaczenie drogowe ostrzegają — zimą trzeba założyć na opony łańcuchy. Droga wije się nad przepaściami, na wąskich poboczach — tam gdzie takie w ogóle są — można zobaczyć pomniczki z porcelanowymi fotografiami kierowców i pasażerów, którzy mieli pecha.
Drogi w Albanii mogą zniechęcić turystów. Nigdy nie wiadomo, kiedy skończy się asfalt lub ze stoków gór posypią kamyczki.
Do wielu miejscowości cudzoziemcy docierają rzadko. Część Albanii jest wyraźnie przeznaczona nie dla turystów — w tawernach nie ma nawet menu, klienci wiedzą przecież, co mogą zjeść. A jeśli nie wiedzą— to właściciel może im opowiedzieć.
Problem polega na tym, że zabłąkanym cudzoziemcom objaśnia się wszystko, głośno i wyraźnie, po albańsku.
Metoda mówienia głośno i wyraźnie w ojczystym języku do cudzoziemca praktykowana jest i w Polsce, więc nie powinniśmy wydziwiać.
We własnym dobrze pojętym interesie należy jednak opanować albańskie nazwy potraw — inaczej można skończyć z upieczoną głową owcy, razem z mózgiem, na półmisku.
Symbolem Albanii, która inna jest dla turystów i dla miejscowych, są dla mnie sklepy. A dokładnie ich monopolowa część. Na półkach stoją whisky i koniaki. Należy jednak zagadnąć sprzedawcę a natychmiast przynosi baniaczek, w jakim w Polsce sprzedaje się oligocenkę. Z baniaczka nalewa raki, mocną wódkę pędzoną z winogron. Nalewa ją do półtoralitrowych butelek po wodzie mineralnej, bo właśnie one miejscowym wydaje się słuszną miarą.
Pozytywną cechą Albańczyków jest ich bezproblemowe podejście do rzeczywistości. W moich rodzinnych opowieściach szczególne miejsce ma pewien kelner z miasta Berat. Trwała wówczas albańska rewolta po upadku piramid finansowych. W ogarniętym wojną domową Beracie wiosną 1997 znalazło się kilku polskich dziennikarzy. „No problem” — powiedział kelner w zionącej pustką hotelowej restauracji, gdy nieśmiało spytano go, czy można coś zjeść. Podał zakąski, wziął kałasznikowa, wyszedł przed hotel, odegnał napastników. Wrócił, podał pieczyste i znów sięgnął po kałasza.
To się nazywa doskonała obsługa po albańsku.
Spieszę państwa uspokoić — sytuacja w Albanii jest stabilna. Cudzoziemcy traktowani są przyjaźnie — zwłaszcza na północy kraju. Nawet w biednej wiosce są ugaszczani kawą i skromnym poczęstunkiem. Wynika to z Kanunu, zwyczajowego kodeksu regulującego obyczaje.
Z Kanunu wynikają też mniej przyjemne rzeczy, jak na przykład zemsta rodowa. Kilkuset mężczyzn w Albanii siedzi jak w areszcie domowym w obronnych kamiennych domach zwanych kulla. Gdyby wyszli przez próg, dostaliby kulkę w łeb, za zabójstwo dokonane przez siebie lub krewnych. Wychodzą więc tylko ich kobiety.
Osobną kwestią jest albańska mafia. Ma nieciekawą sławę — podobno Pruszków uznał, że może współpracować z każdą mafią na świecie, byle nie była to mafia albańska. Prawdopodobieństwo, że turysta wejdzie w bliskie a niepożądane kontakty z mafią jest jednak znikome.
Jeśli chcą państwo pojechać do Albanii i uniknąć zbytniej egzotyki, to należy się udać nad morze, całkiem niezłą drogą wzdłuż wybrzeża. Ulubionym celem skomercjalizowanych podróży jest kurort Saranda, do którego coraz częściej docierają Polacy.
Wydaje się bardzo bezpiecznym miastem — realnym niebezpieczeństwem, które grozi turyście, jest to, że na długo utknie w windzie, bo wyłączenia prądu są codziennością.
Chcę jednak postawić sprawę jasno — nikogo do wyjazdu do Albanii nie zachęcam. Wyzbyłam się tego zwyczaju od czasu gdy znajomi,upewnieni, że urlop w Gruzji to świetna sprawa, trafili na wojnę między Rosją a Gruzją.
Co najwyżej mogę kogoś do czegoś zniechęcić. I dlatego bardzo państwa proszę — nawet jeśli biura podróży już za parę tygodni zaczną was kusić fantastycznymi ofertami wycieczek do Egiptu, proszę tam nie jechać. Ale to temat na osobny blog.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/165024-najdzikszy-zakatek-europy-albania-nie-jest-moze-idealnym-miejscem-na-rodzinne-wakacje-ale-cudzoziemcy-traktowani-sa-przyjaznie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.