Wynik Gowina: i cały pogrzeb na nic. 20 proc. głosów daje mu pewnego rodzaju immunitet w Platformie

fot. PAP/Radek Pietruszka
fot. PAP/Radek Pietruszka

Gdy się dostaje 20 proc. w takich wyborach, jak te, które zakończyły  się właśnie w Platformie Obywatelskiej, to jest coś.

Bo te wybory były mocno teatralne. Najpierw wycofał się jedyny kandydat wagi ciężkiej, Grzegorz Schetyna, i od tego momentu było jasne, że wybory są inscenizacją robioną po to, by potwierdzić władzę Tuska. I choć ostatecznie kandydatów było dwóch, to ten drugi miał być, wedle logiki tej inscenizacji, skazany już nie tyle na porażkę, ile na rozwalcowanie. Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że w ogóle wyłamał się z tej farsy: przecież nikt nie miał przeszkadzać w okadzaniu charyzmatycznego przywódcy. Po drugie dlatego, że nazywał się Gowin.

Gowin to dla otoczenia Tuska zły sen. Facet, który ma poglądy, w przeciwieństwie do centrali PO, która ma tylko taki pogląd, że wie, iż chce być jak najdłużej u władzy. Facet, na którego premier zastawił w 2011 roku pułapkę, mianując go na stanowisko ministra sprawiedliwości chyba tylko po to, żeby go – nieprzygotowanego do tej funkcji – skompromitować i pogrążyć w politycznym niebycie. Nie udało się, bo Gowin pokazał nadzwyczajną zdolność szybkiego uczenia się. Mało tego, jako minister, sprzeciwiał się obyczajowemu nowinkarstwu, gdy tymczasem Platforma coraz bardziej mu ulegała. Tak więc, gdy premier w końcu zdymisjonował go z funkcji ministra, ten miał silniejszą pozycję niż wtedy, gdy był półtora roku wcześniej na to stanowisko powoływany. Odwołanie było próbą pogrzebania jego rosnących ambicji.

I właśnie ten człowiek rzucił premierowi wyzwanie jako kontrkandydat do przywództwa PO. Kontrkandydat niemalowany. Nie w tym sensie, że miał realne szanse pokonania Tuska, ale w tym, że przedstawił realną alternatywę programową. Nie występował w tej rywalizacji jak alibi dla tryumfalnego wyboru nowego-starego przewodniczącego, ale jako ktoś, kto rzuca mu wyzwanie.

Został tym bardziej znienawidzony przez platformerskich klakierów. Mnożyły się z ust ludzi z otoczenia Tuska oskarżenia o rozbijanie jedności partii, zachęty do wyjścia z PO, zapowiedzi kar dyscyplinarnych i wniosków o usunięcie go z partyjnych szeregów. Miał przegrać z kretesem, koledzy partyjni przewidywali jego wynik na poziomie kilku procent głosów, potwierdzali to eksperci spoza PO (np. pani dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz z UW przewidywała, że Gowin dostanie „do 10 proc.”).

Jeśli zatem w takich warunkach Gowin dostał 20 proc., to jest naprawdę wynik, który budzi szacunek. Wydaje mi się, że ten wynik daje mu pewnego rodzaju immunitet. Jest coś z racji w słowach posła Żalka, że wyrzucanie teraz Gowina z PO to jak wyrzucanie zeń 20 proc. członków.

Oczywiście najważniejsze jest teraz pytanie o dalsze scenariusze dla „zjawiska Gowin”. Nikt nie zna przyszłości, ale można określić stopień prawdopodobieństwa możliwych scenariuszy. Opcja na wyjście/wyrzucenie z Platformy z hukiem ma teraz dla Jarosława Gowina mniejszy sens. Większego sensu nabiera opcja na walkę o pozycję zmiennika Tuska i przejęcie PO. Będzie to tym bardziej prawdopodobne, im większe będą kłopoty Tuska jako premiera. Ale droga do tego daleka i najeżona niebezpieczeństwami.

Największe z nich nazywa się Schetyna.  Grzegorz Schetyna.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych