Powinny być narysowane trzy linie. Jedna linia - słuchajcie: dotąd można, a dalej nie wolno wchodzić, ale się za to nie obrywa. Następna linia - uważaj, bo będziesz rozliczony, ponieważ cię filmujemy. I trzecia linia - jak tam wejdziesz, to musisz dostać po nosie, ze strzelaniem włącznie
- podsunął po bijatyce z Meksykanami na gdyńskiej plaży. Bo Wałęsa po prostu wie wszystko i na wszystko ma recepty, tylko głupi ludzie nie chcą go słuchać. Twórca „jaizmu” tym razem zaproponował użycie broni przeciw obywatelom własnego kraju. Porażające, ale - jak widać - nikogo to nie dziwi. Zastanawiające, czy dlatego, że w naszym kraju wszyscy przyzwyczaili się już do plecenia bzdur przez najsłynniejszego elektryka świata, naszą eksportową ikonę „Solidarności” i z wyrozumiałości puszczają je mimo uszu, czy dlatego, że tak paraliżująca jest jego światłość…?
Jak dla mnie, Wałęsa zmarnował kolejną okazję, aby milczeć. „Ja” to najczęściej padające słowo z jego ust. Właściwie nie powinien to być zaimek osobowy, lecz Wałęsowy. „Ja byłem”, „ja zwołałem”, „ja rozbiłem”, „ja załatwiłem”… Reszta, czyli wszyscy, którzy mieli nadzieje na choćby np. godne obchody rocznic zawarcia porozumień sierpniowych, to kaleki w stanie agonalnym. Że wspomnę tę trzydziestą, przed którą Wałęsa oznajmił był: „Zostawiam Solidarność, niech dogorywa”, po czym zignorował jej święto oraz byłe koleżanki i kolegów. Co tam oczekiwania rodaków, furda zagraniczne echo deprecjacji polskiego zrywu, który zmienił mapę Europy, „nie muszem ale chcem” - można by dorzucić za Wałęsą w oparciu o jego frazeologię.
Nie da się ukryć, historia była i jest dla Wałęsy łaskawa. Polacy wyrozumiale odczekali do końca kadencji „polytyka” grającego w ping-ponga na Krakowskim Przedmieściu ze swym osobistym kierowcą, awansowanym na szefa gabinetu prezydenta. „Kto nie z Mieciem tego zmieciem”, mawiano w pałacowych kuluarach. Nieco później Wachowski odpowiadał z wolnej stopy za różne machloje i łapówkarstwo, notabene siedział już nawet za kratami, lecz uwolniono go po wpłaceniu właśnie przez Wałęsę kaucji 200 tys. zł. Sąd zdążył jedynie skazać „Miecia” za fałszywe zeznania. Były prezydent RP także mówi, co chce, dla wielu fałszywie, tyle, że bezkarnie. Kto pamięta jego niewybredne deprecjonowanie zasług śp. Anny Walentynowicz, bez której historia Solidarności wyglądałaby pewnie inaczej - to ona zatrzymała przy bramie robotników wychodzących ze stoczni po przerwaniu strajku 16 sierpnia przez nikogo innego, tylko właśnie przez Wałęsę.
Miałem z nią więcej problemów, niż ze Służbą Bezpieczeństwa
- mówił były stoczniowy elektryk o koleżance-dziełaczce. No, w tym akurat przypadku, biorąc pod uwagę wysuwane oskarżenia wysuwane wobec Wałęsy o współpracy z bezpieką, miał zapewne rację. Sam de facto zadbał o to, żeby różne papiery dotyczące tej mrocznej części jego działalności zginęły. Już będąc prezydentem kazał sobie dostarczyć część dokumentów, „pożyczył” i po prostu nie oddał, bez żadnych konsekwencji. Bo prezydentowi, przynajmniej u nas, wolno wszystko. Dla potomnych pozostanie inna lektura, jak np. książka „SB a Lech Wałęsa”, autorstwa Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, wydana przez Instytut Pamięci Narodowej w 2008r.
Pozycja ta odbiła się głośnym echem poza naszymi granicami z osobliwym wydźwiękiem. Niemiecki dziennik „Die Welt” skoncentrował się na opisie, że na naświetlenie roli Wałęsy vel „Bolka”, czekał „ogon nabywców”, że książka była „przez jednych wychwalana w najwyższych tonach lub druzgotana przez historyków, publicystów i polityków, w zależności o tego, z jakiego obozu się wywodzą”. Austriacki dziennik „Der Standard” bardziej niż treść tego opracowania podnieciły pikantne epitety elektryka-noblisty pod adresem braci Kaczyńskich. Dla rosyjskiej agencji RIA-Nowosti, sprawa była jasna: Wałęsa stał się „ofiarą politycznego zlecenia prezydenta i jego brata bliźniaka”, a IPN – zgodnie z jej radą - należałoby rozpirzyć w drobny mak. Jedynie za oceanem „Washington Post” postawił wówczas proste pytanie: „Czym może skończyć się ta zawierucha?” Odpowiedzi nie udzielił. Sedno sprawy tkwi w tym, że nie ma jej do dziś. Uwadze nie tylko obcojęzycznych komentatorów umknął ten fakt, że książka Gontarczyka i Cenckiewicza nie tyle obnażała zagadkowe fragmenty z życiorysu Wałęsy, ile naszą zbiorową niemoc.
Poza Rosją pozostaliśmy jedynym krajem z dawnego Ostbloku, który tapla się w mitach i legendach, któremu brak siły do odsłony kulisów nieświętej pamięci PRL oraz pierwszych lat po jej pogrzebie. Czyż to nie rechot historii, że ziemię gryzą zastrzelony przed stocznią w Gdyni Zbyszek Godlewski (szerzej znany z ballady o Janku Wiśniewskim), student Staszek Pyjas zakatowany w Krakowie, bestialsko zamordowany i wrzucony do rzeki ksiądz Jerzy Popiełuszko i wielu, wielu innych, którzy odważyli się przeciwstawić dawnym aparatczykom, a sprawcy zza biurek i spadkobiercy reżimowej PZPR mają się dobrze, nadal wydreptują wypolerowane parkiety polityki, brylują przed telewizyjnymi kamerami lub odpoczywają na emeryturach? Czyż to nie jest także zasługą właśnie eksprezydenta Wałęsy?
W jednej z naszych licznych rozmów wówczas szef archiwum akt enerdowskiej bezpieki - STASI, dziś prezydent RFN Joachim Gauck ostrzegał:
Ślepe pojednanie, gdy nie wiadomo, co i komu się wybacza jest tylko pozorne, półprawdy pogłębiają rozdarcie i nawarstwiają problemy. To zły sposób budowy morale i społecznej jedności, gdyż nie służy obywatelom, a co najwyżej byłemu establishmentowi.
Książkowy „ogon” Wałęsy nie zapoczątkował przełomu w naszej, polskiej logice. Za autorytet moralny i etyczny ma uchodzić ten i ci, którzy ich podstawowe zasady mieli i mają za nic. Nie tak dawno były prezydent z Matką Boską w klapie oznajmił niemieckiemu tygodnikowi „Focus”, że wróci do polityki, „jeśli rodacy tego sobie zażyczą”. Na szczęście, rodacy tego sobie nie życzą. Dla niektórych Wałęsa odgrywa dziś co najwyżej rolę, z przeproszeniem, przydatnego idioty, ale nawet oni wykluczają jego polityczny comeback. Bo i po co miałby do wracać, żeby wzmocnić lewą, czy prawą nogę? A może libertasów? A może chce puścić kogoś w skarpetkach? A może chciałby zbudować NATO-bis? Czyżby byłego prezydenta RP ogarnęła „pomroczność jasna”, na którą cierpiał jego syn Przemysław? A poza tym wszystkim, czy i ile jest Wachowskiego w Wałęsie, ojcu Jarosława, że posłużę się wypowiedzią tego ostatniego dla „Wprost”:
Tak między Bogiem a prawdą, to mam jeszcze jednego ojca - Mieczysława Wachowskiego. (…) Wujek Wachowski wziął mnie do siebie, wychowywał. Nauczył mnie jeździć na rowerze, a tego się nie zapomina
- zwierzył się europoseł-motocyklista. Dla przypomnienia, Wachowskiego oskarżano również o instrumentalizowanie służb specjalnych do polityczno-prywatnych celów.
Wrogami Lecha Wałęsy są żywi i umarli. W wynurzeniach dla niemieckich mediów rzekomy potomek rzymskiej arystokracji III wieku w prostej linii nie krył np., że nie chciał pochówku prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Wawelu, gdyż - co znów oznajmił na łamach tygodnika „Der Spiegel”, „Kaczyńscy więcej psuli niż robili” i dlatego wcześniej „wywalił ich z biura”. Niemcy chętnie przepytują Wałęsę o to i owo. I na swój sposób lubią. Trudno, żeby go nie lubili. Podczas jednego z wystąpień w Berlinie Wałęsa namawiał ich np, żeby „zapomnieli o historii i objęli wreszcie przywództwo w Europie”. Sam słyszałem. „Wy to potraficie!”, apelował, a lokalny tłumacz aż się zapluł przy przekładzie z Wałęsowego na ichni, bo „przywódca” to po niemiecku „Führer”… Siedzący obok komentator berlińskiego dziennika osłupiał z wrażenia i spytał mnie, czy dobrze usłyszał w słuchawkach to, co usłyszał…
Koniec miękczy dzieło. Teraz Wałęsa głosi wszem wobec, że krąży nad nami widmo „wojny domowej” w Polsce, gdyby PiS przejęło władzę. To się nazywa poszanowanie demokracji. Przepraszam, kto do kogo miałby strzelać? Sam kapral Wałęsa do „cisowców” w obronie demokracji? Jego zdaniem, aby ustrzec się tego niebezpieczeństwa Polacy powinni postawić na Donalda Tuska:
Na dzisiaj nie mamy lepszego. I długo, długo nie widzę, aby mógł być ktoś lepszy. W trudnych warunkach każdy inny by się wyłożył, nawet psychicznie nie wytrzymał. Kiedy na niego lecą słuszne i niesłuszne obciążenia, to współczuć mu
- współczuł Tuskowi były prezydent na antenie Radia Gdańsk i wyłuszczał, co premier:
stara się robić w tej klasie demokracji, świadomości, a to jest wykorzystywane i obciąża go, że liczy na świadomość. (…) Te wszystkie procesy trzeba ustabilizować. Ekonomię, ludzie się już muszą zgodzić, kto przeżyje, to już będzie żył. (…) A Tusk jest właśnie w momencie definitywnego rozliczania się, zaczęcia porządkowania…
Wałęsa przyzwyczaił nas do bezładnej paplaniny, byłbym jednak stronniczy, gdybym pominął, że niekiedy potrafi powiedzieć coś z sensem. Jak np. bodaj przed dwoma laty, że chciałby „odpocząć i mieć święty spokój”. Więc z całego serca życzę Panu, Panie Prezydencie udanego odpoczynku, co i nam, zwykłym, przeciętnym, niezdolnym i ograniczonym Polakom pozwoli choć trochę odetchnąć przed realizacją tak trudnych, wytyczanych przez Pana zadań, jak np. dawanie sobie nawzajem po nosie „ze strzelaniem włącznie”.
„Szczęśliwy to naród, którego historia jest nudna”, pisał Monteskiusz. Trzeba przyznać, że Lech Wałęsa dokłada wszelkich starań, aby nasza historia nudna nie była. A przecież wystarczyłoby, żeby wezwał do siebie tego Monteskiusza i go ustawił: wszak, kto jak kto, ale on, Wałęsa, potrafi wszystko…
-------------------------------------------------------------------
-------------------------------------------------------------------
Do nabycia wSklepiku.pl:"Najnowsze kłopoty z historią. Publicystyka z lat 2008-2012"
autor:Gontarczyk Piotr
Znany historyk Piotr Gontarczyk porusza w swej publicystyce niełatwe i kontrowersyjne tematy z polskiej historii najnowszej. Jest przewodnikiem po sprawach, które inni zbywają milczeniem. W niniejszym zbiorze czytelnik znajdzie m.in. teksty dotyczące mało znanych epizodów z życia Wojciecha Jaruzelskiego, w tym jego roli w ukrywaniu prawdy o zbrodni katyńskiej. Omówione są tu też dokumenty, które rzucają więcej światła na przestępcze działania władz komunistycznych.
Ważną część książki stanowią teksty dotyczące głośnej pracy SB a Lech Wałęsa.
Piotr Gontarczyk nie jest też obojętny wobec bieżących wydarzeń i pokazuje, jak ważną rolę w naszej teraźniejszości odgrywa przeszłość.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/164577-piotr-cywinski-dla-wpolityce-koniec-miekczy-dzielo-byly-prezydent-kapral-walesa-ostrzega-przed-wojna-domowa-i-chce-strzelac-do-kibicow