PO w butach SLD. "Leszek Miller i  Aleksander Kwaśniewski, załatwiali brudne partyjne rozgrywki jednak nieco dyskretniej"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Grzegorz Michałowski
fot. PAP/Grzegorz Michałowski

Historia zatoczyła koło. Tak jak dekadę temu, tak obecnie oligarchia III RP powoli zdaje sobie sprawę, że rządząca partia nie jest w stanie reprezentować jej interesów. Szczególnie dziś, gdy obóz władzy rozrywany jest kolejnymi konfliktami.

„Układ” rozpoczyna więc poszukiwanie nowej politycznej przybudówki. Był rok 2003. Akurat dwa lata po wyborach parlamentarnych i jeszcze dwa lata do następnych – zupełnie jak teraz. Spotkałem się ze znajomym, reprezentującym w Polsce francuską instytucję finansową, współpracującą z dużymi firmami państwowymi. Znajomy był zdumiony tym, jak bardzo podziały wewnątrz SLD przekładają się na konflikty w obrębie spółek skarbu państwa oraz jak bardzo owe antagonizmy bazują na emocjach. Zaskoczyła go szybkość, z jaką te konflikty zawładnęły środowiskiem, które dotąd imponowało jednością i dyscypliną. Minęło dziesięć lat. A ja mam poczucie déjà vu. Bo chociaż SLD nie dzierży już sterów państwa, to obecny obóz władzy robi wszystko, aby upodobnić się do swoich poprzedników.

Morderstwa w  biały dzień

W ostatnich miesiącach walki wewnątrzpartyjne w ramach Platformy Obywatelskiej stały się nie tylko normą jej funkcjonowania, ale też elementem debaty publicznej. Wcześniej politycy tej partii uważnie pilnowali, by ewentualne niesnaski między nimi nie burzyły sielankowego obrazu „partii miłości”. Metaforycznie rzecz ujmując – pilnowano, by trupy uprzątnąć przed świtem. Dziś politycy PO mordują się wzajemnie w biały dzień. Walki wewnątrzpartyjne w ostatnich miesiącach są standardem, oczywistością, której nikt już nie neguje. Nawet prorządowe mainstreamowe media. Dziś Jarosław Gowin atakuje Donalda Tuska z otwartą przyłbicą, a media będące dotychczas orężem premiera udostępniają mu swoje szpalty bądź czas antenowy, aby były minister sprawiedliwości mógł przedstawić swoją argumentację.

Historia zatacza koło

Podobieństwo obecnej sytuacji do tej sprzed dekady jest uderzające. Wówczas oligarchia finansowo-medialna, gdy zdała sobie sprawę, że skłócony SLD tonie i nie potrafi już efektywnie chronić jej interesów – zaczęła stopniowo wycofywać swoje poparcie dla tej partii. Stopniowo, bo był to proces, a nie jednorazowa decyzja. Wspomniana jednak oligarchia zaczęła szukać nowego wynajętego, politycznego wehikułu swoich interesów (takie działanie nazywam politycznym leasingiem). Formacją taką, ze względów oczywistych, nie mogło być walczące z „układem” Prawo i Sprawiedliwość. Idealna za to do tej roli okazała się Platforma Tuska.

Podobny proces odwracania się od swojego dotychczasowego politycznego wyboru widzimy i dziś. Oligarchia rozumie, że  PO nie realizuje już postawionego przed nią głównego zadania: niedopuszczenia Jarosława Kaczyńskiego do  władzy. W związku z tym wycofuje powoli swoje wsparcie dla liberałów. Po raz kolejny w dziejach III RP „układ” będzie szukał – czy już szuka – swojego nowego ramienia politycznego, które zablokuje dążenie Prawa i Sprawiedliwości do ustanowienia IV RP i głębokiej sanacji państwa polskiego. W tym wymiarze więc nic się nie zmienia, PiS z konieczności musi pozostawać na antypodach układu oligarchicznego. Jedna uwaga: świadomie użyłem pojęcia „leasing”, w kontekście oligarchii biznesowo-medialnej i służących jej polityków. Bo leasing można cofnąć, wypowiedzieć, przerwać. Tak właśnie działo się przed 10 laty, gdy oligarchia zerwała swoją umowę z  SLD i tak być może dzieje się z PO A.D. 2013.

Sytuacja w  Platformie jest dynamiczna. Negatywne wewnątrzpartyjne emocje są dziś w niej dużo silniejsze niż wtedy, gdy z tego ugrupowania wyrzucano – lub zmuszano do odejścia – Andrzeja Olechowskiego, Macieja Płażyńskiego, Zytę Gilowską, Pawła Piskorskiego czy Jana Rokitę. Wtedy odbywało się to cicho, dyskretnie. Jeśli mainstremowe media interesowały się tym, to jedyną obecną w nich narracją była ta Donalda Tuska. Jego prawdziwi bądź urojeni oponenci nie mieli prawa głosu. Teraz liberalne buldogi walczą już na dywanie, a nie pod nim, publicznie, przy kamerach. Ba, wszystkie trzy ośrodki rywalizujące o władzę w PO wręcz używają dziennikarzy do załatwiania partyjnych porachunków. Wewnątrzplatformerska dintojra fascynuje dziś media w Polsce. Pod tym względem Platforma przebiła Sojusz: frakcje w  SLD też puszczały przecieki do prasy, ale tam liderzy frakcji: Leszek Miller i Aleksander Kwaśniewski, załatwiali brudne partyjne rozgrywki jednak nieco dyskretniej. Wiedzieli przecież, że elektorat nie znosi kłócących się polityków. Szczególnie jeśli są to politycy tej samej partii.

Kalosze lewicy

Dlatego dekadę temu nie była możliwa sytuacja, w której konstytucyjny minister (Bartłomiej Sienkiewicz) faktycznie oskarża o przeciek (słynne już „taśmy Tuska”, jak kiedyś „taśmy Gyurcsánya”) bądź co bądź pierwszego wiceprzewodniczącego rządzącej partii Grzegorza Schetynę. Warto zresztą zwrócić uwagę, że w ślady obecnego ministra spraw wewnętrznych atakującego swojego poprzednika poszedł… rzecznik Rady Ministrów. Pomysł, że obaj zrobili to bez wiedzy i zgody Tuska, jest komiczny. Oczywiście, jak to  w polityce, reakcja wywołuje kontrreakcję. Skoro Paweł Graś z  Sienkiewiczem publicznie grillują – bo tak chce szef partii i rządu – Schetynę, to ekswicepremier kontratakuje. I  spirala wewnątrzplatformianej nienawiści –  relacjonowana przez media, a więc na oczach wyborców PO – znowu się nakręca.

Donald Tusk od zawsze jest zakładnikiem sondaży. Skądinąd z dobrym dla siebie skutkiem na krótką metę, za to z opłakanymi konsekwencjami dla naszego państwa. Los premiera rządu PO-PSL jest zależny od przebiegu wojny domowej w jego własnej partii. W dużym stopniu sam ją wywołał i wciąż jeszcze ją rozkręca. To pasmo nieustającego, wzajemnego wycinania się liderów PO: Tuska, Gowina i Schetyny, powoduje, że główna partia rządząca znalazła się na równi pochyłej: i wizerunkowej, i sondażowej. Przed dekadą wewnętrzne walki w SLD spowodowały, że partia ta nie tylko oddała władzę, ale dotąd jej nie odzyskała i nie ma na to szans w przewidywalnej przyszłości. Jest prawdopodobne, że ten los czeka również Platformę Obywatelską. Skoro PO weszła w kalosze lewicy, będzie w nich już dalej człapała: wolniej i wolniej. Co wcale nie oznacza, że całkiem straciła swoje kły: zapewne ukąsi nas jeszcze nieraz.

Tekst ukazał się również w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie"

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych