W mediach pojawia się coraz więcej informacji o tym, że premier Tusk poważnie rozważa dymisję ministra finansów Jana Vincenta Rostowskiego w czasie jesiennej rekonstrukcji rządu.
Parę dni temu w jednej z komercyjnych stacji radiowych był cytowany, oczywiście anonimowo, prominentny polityk Platformy, który stwierdził, „że gdyby Tusk miał dla Rostowskiego dobrego następcę - dymisja byłaby już przesądzona”.
Ci, którzy przynajmniej teoretycznie są do tej pory w zasięgu premiera Tuska to szef jego Rady Gospodarczej Jan Krzysztof Bielecki, jej członek Bogusław Grabowski, przewodniczący Komisji Finansów Publicznych Dariusz Rosati, unijny komisarz ds. budżetu Janusz Lewandowski, a nawet obecna prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Trzej pierwsi specjalnie nie palą się do schedy po Rostowskim, odejście Lewandowskiego z Komisji Europejskiej wiązało by się zapewne z utratą przez Polskę stanowiska ważnego komisarza, a dla Hanny Gronkiewicz-Waltz byłaby to wprawdzie ucieczka przed przegraniem referendum i przysłowiowy „kop” w górę, ale do tej koncepcji nie jest przekonany sam Donald Tusk.
Wydawało się, że do tak prestiżowego stanowiska wicepremiera i ministra finansów w rządzie premiera Tuska w słynącej przecież z „fachowości” Platformie, powinna się ustawić kolejka, a jak widać i słychać, poszukiwania kandydata przypominają raczej łapankę.
Trudno się jednak dziwić, że potencjalni następcy Rostowskiego nie walą drzwiami i oknami, przecież na naszych oczach rozsypuje się system podatkowy, a to oznacza corocznie mniejsze wpływy podatkowe niż się wcześniej zaplanowało.
Wyraźne załamanie się dochodów podatkowych nastąpiło już w roku 2012. Dość powiedzieć, że były one aż o 16 mld zł niższe od tych planowanych.
Szczególnie załamanie widać było we wpływach z podatku VAT. Były one niższe o 12 mld zł od tych planowanych, a byłyby jeszcze niższe o kolejne 2-3 mld zł, gdyby nie rozporządzenie ministra Rostowskiego, w którym zdecydował, że zwroty VAT za grudzień 2012 roku dokonywane w styczniu, zostały zaliczone w ciężar roku 2013.
Tak szokujący spadek dochodów z VAT nastąpił mimo wzrostu stawek VAT o 1 pkt procentowy, a także wzrostu gospodarczego wynoszącego 1,9% PKB i średniorocznej inflacji wynoszącej 3,7%.
Co więcej wpływy z VAT mimo wzrostu gospodarczego i stosunkowo wysokiej inflacji były w 2012 roku nominalnie o 2,5% niższe niż wpływy z tego podatku w 2011 roku (zdarzyło się to pierwszy raz od momentu wprowadzenia tego podatku w Polsce, czyli od połowy 1993 roku).
Panikę wśród co trzeźwiej myślących polityków Platformy, wywołał komunikat Rostowskiego, że w tym roku zabraknie w stosunku do planu aż 30 mld zł wpływów podatkowych (ostatecznie ten niedobór ma być mniejszy i ma wynieść około 24 mld zł, ponieważ w czerwcu nastąpiła nieplanowana wcześniej wpłata z zysku NBP w wysokości 5,3 mld zł).
Konsekwencją niedoboru wpływów podatkowych na taką skalę była błyskawiczna nowelizacja ustawy o finansach publicznych, polegająca na zawieszeniu tzw. I progu ostrożnościowego (dług publiczny nie może przekroczyć 50% PKB) i przygotowywana nowelizacja budżetu na 2013 rok, polegająca na podwyższeniu deficytu budżetowego o 16 mld zł (z 35 mld zł do 51 mld zł) i cięciach wydatków budżetowych na kwotę przynajmniej 8,5 mld zł.
Tak się jednak złożyło, że w momencie kiedy rząd przesłał do Sejmu projekt nowelizacji ustawy o finansach publicznych zawieszający próg ostrożnościowy, Eurostat ogłosił dane dotyczące kształtowania się deficytu i długu po I kwartale tego roku we wszystkich krajach członkowskich.
Okazało się, że w przypadku Polski dług ten (liczony metodą ESA 95), przekroczył i to znacznie nie tylko I ale i II próg ostrożnościowy (wynoszący 55% PKB) i wyniósł aż 57,3% PKB, a w liczbach bezwzględnych osiągnął astronomiczną kwotę 920 mld zł.
W porównaniu do IV kwartału 2012 nastąpił jego wzrost aż 1,7% PKB, a w ujęciu rok do roku o 1,2% PKB i nastąpiło to mimo licznych zapewnień ministra Rostowskiego, że przy pomocy tak, a nie inaczej skonstruowanego budżetu na rok 2013, dokonuje ogromnego zacieśnienia fiskalnego.
To właśnie z tego powodu minister Rostowski prowadzi podwójną księgowość i na użytek polskiej Konstytucji i ustawy o finansach publicznych i zawartych tam progów liczy dług publiczny według metodologii krajowej, natomiast na potrzeby Eurostatu według metody ESA 95.
Według metodologii krajowej dług naszego kraju jest przynajmniej o 3% PKB niższy od tego liczonego metodologią unijną, ale i ta podwójna rachunkowość jak widać nie zapobiegła przekroczeniu I progu ostrożnościowego i wynikających z niego konsekwencji.
Doskonale jednak wiemy, że prawdziwa sytuacja finansów publicznych jest jeszcze gorsza i gdyby tak wymieść wszystkie zobowiązania spod dywanu szacowane na przynajmniej 3-4% PKB, to polski dług publiczny liczony metodą unijną, przekroczyłby już zapisany w Konstytucji RP próg 60% PKB.
Trudno się więc dziwić, że w sytuacji kiedy nasz dług publiczny pod światłym kierownictwem Rostowskiego zbliża się szybkimi krokami do astronomicznej kwoty 1000 mld zł, nie ma chętnych na schedę po nim.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/164143-nie-ma-chetnych-w-po-na-schede-po-rostowskim-trudno-sie-dziwic-na-naszych-oczach-rozsypuje-sie-system-podatkowy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.