„Starożytni władcy otaczali się mędrcami, obecnie rządzący wolą otaczać się dziennikarzami”, mawiał filozof i jeden z największych aforystów XX wieku Emil Cioran. Nie da się zaprzeczyć, kto ma media, ten ma władzę. Tak przynajmniej sądzi większość polityków i jest w tym sporo racji. Nic więc dziwnego, że od upadku komunistycznej dyktatury w Polsce tzw. Ludowej, toczy się bezpardonowa walka o to, kto nadzoruje przekaz informacji.
„Mam nadzieję, że program ten z dnia na dzień będzie zdobywać państwa zaufanie. Wiadomości w naszym nowym dzienniku będą dobre lub złe, oby tych ostatnich jak najmniej, ale zawsze prawdziwe” - zagaił Wojciech Reszczyński w listopadzie 1989r. w pierwszym wydaniu „Wiadomości” TVP, które zastąpiły reżimowy „Dziennik Telewizyjny”.
O tym, czym się stały, świadczy najlepiej fakt, że do dziś, czyli przez 24 lata tym najważniejszym programem informacyjnym kierowało aż 25 osób. Zaufanie znalazło się na drugim planie, a najważniejsze dla twórców „Wiadomości” stało się zaufanie władzy. Obecnie ich szefem jest Piotr Kraśko, autolancer, który uczynił z głównego wydania dziennika Programu I Telewizji Polskiej mieszaninę quasipublicystycznego i plotkarskiego magazynu, z absurdalnym doborem sztucznie rozbudowywanych tematów, opatrywanych nikomu niepotrzebnymi komentarzami mędrkujących niby-reporterów sprzed murów, bram, z pługów śnieżnych, żniwiarek, śmieciarek, w oborze, na traktorze i skąd tylko popadnie…
Pomijam już fakt, że ich „statementy” potrzebne są jak – za przeproszeniem - świni rajstopy, że co poniektórzy mają wady wymowy, wyczyniają różne dziwolągi z wargami, że gestykulują wzorem swego guru-Kraśki, spacerują, kiwają się na boki, uderzają niemalże głowami w kamery itd., pomijam także ich niedobrany ubiór, jak choćby Beaty Tadli w poniedziałkowym wydaniu „Wiadomości”, w dzianinie z tak kontrastującymi wzorami, że nie pozwalała skupić uwagi na treści przekazywanych informacji. Pomijam wszystko to, co jest elementarzem telewizji, o którym widać szefostwo TVP nie ma pojęcia. Tak samo jak o tym, że prezenterom wiadomości nie wolno niczego intonować, że nie są aktorami ani wyroczniami, że mimika, modulacja głosu i akcentowanie wyrazów jest tym, czym dopuszczenie sapera z trzęsącymi się rękami do rozbrajania min.
Z reżimowego dziennika „Wiadomości” TVP przepoczwarzyły się w magazynu plotkarski z cyklu: co słychać w naszej wsi spokojnej, wsi wesołej. Zamiast zwięzłego, bezstronnego omówienia wydarzeń z kraju i zagranicy, mamy rozlazłe ni to felietony, ni to reportażyki, z obowiązkowymi wtrętami ich autorów na wizji. Apogeum braku odpowiedzialności, czy - nazywając rzecz po imieniu - szczytem głupoty była niedawna likwidacja redakcji zagranicznej. Pewnie w myśl zasady, niech na świecie wszędzie wojna, byle nasza wieś spokojna… Ponoć, gdy TVP informuje o tym, co się dzieje za granicą, „spadają jej słupki” oglądalności. Ogon macha psem...
Oto jak wyglądały poniedziałkowe „Wiadomości”, choć równie dobrze mógłbym posłużyć się przykładami z wtorku czy środy, sprzed tygodnia czy kilku miesięcy: na otwarcie o „pisiorach” w ustach Tuska, z komentarzem Leszka Krawczyka przy szlabanie MSW, potem o zastrzeżeniach do referendum w Warszawie z komentarzem Anny Hałas-Michalskiej sprzed stołecznego ratusza, o błyszczącym Pendolino z komentarzem Jacka Gasińskiego z dworca, następnie o dziurze w funduszu ZUS-u (który to temat zaczął się obrazkami irlandzkich kibiców) i o potrzebie oszczędzania na emerytach (w kwestii formalnej, irlandzcy emeryci otrzymują tygodniowo tyle, ile nasi na miesięc, ale - „nie jest źle”, stwierdził polski emeryt na użytek „Wiadomości”), co znów z warszawskiej ulicy podsumował Paweł Gadomski, trochę o brytyjsko-hiszpańskim konflikcie na Gibraltarze, kolejny palący temat, to sprzedaż twierdzy w Modlinie i losy innych zabytków z komentarzem Marii Stefan sprzed bramy, wreszcie o „światełku w tunelu” dla prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, czyli tasiemiec o wierceniu tunelu pod Wisłą i gdzie indziej. Na koniec news z Norwegii, jak to premier tego kraju pojeździł taksówką, aby dowiedzieć się, co myślą wyborcy, opatrzony rozmówkami z naszymi taksiarzami i komentarzem występującej w tym dzienniku razy kilka Małgorzaty Kidawy-Błońskiej z PO, która skwitowała, że gdyby Tusk poszedł w ślady Jensa Stoltenberga, mógłby usłyszeć pochwały mieszkańców małych miasteczek za nowe chodniki, „których wcześniej nie było”…
Krótko mówiąc, TVP uczy, podnosi wiedzę i świadomość polityczną obywateli, a zarzuty o polityczną tendencyjność, o brak profesjonalizmu, zaspokajanie przeciętnych gustów i równanie w dół, to bzdury wyssane z brudnych palców przeciwników władzy i jej medialnych kauzyperdów. Na takim pojmowaniu misyjności TVP nie zostawił ostatnio suchej nitki Karol Małcużyński, który de facto kierował „Wiadomościami” aż dwukrotnie, (przez pół roku na przełomie lat 1992/1993 oraz przez nieco ponad dwa miesiące, od połowy listopada 2011 do 25 stycznia 2012), a obecnie wytyka ich twórcom „tabloidyzację”. Ja bym to określił dosadniej, TVP cechuje dziś całkowity rozkład, dyspozycyjność i sprymitywienie.
Małcużyński wspomina, jak „Wiadomości” pominęły np. obchody Dnia Zwycięstwa we Francji, na których jedynym gościem z zagranicy był polski prezydent i całe Pola Elizejskie tonęły w biało-czerwonych flagach, jak posłużyły się w relacji o zabiciu ibn Ladena zdjęciami przerobionymi przez internautów, na których prezydent Barack Obama bawił się konsolą, Hilary Clinton dzierżyła popkorn, zaś na laptopach widniały gry wojenne. Takich kwiatków było i jest mnóstwo, zna je każdy uważny widz. Rzecznik prasowy TVP Jacek Rakowiecki odpala w imieniu firmy: Małcużyński napluł we własne gniazdo, bo gdy zarabiał w nim pieniądze, to mu było dobrze. Ponadto Rakowiecki podparł się w swym wyjaśnieniu „procentami” z oglądalności i zapotrzebowaniem - jak wyłożył na antenie radia TOK FM, jeśli coś w TVP nie gra, to finanse:
„Zgadzam się, że TVP powinna być inna niż komercyjne stacje, misyjna. Ale to się dzieje w krajach, gdzie istnieje zasilenie publiczne. A abonament płaci 8 proc. Polaków”.
Czyżby Rakowiecki zapomniał, że nikt inny, tylko premier Donald Tusk zirytowany rzekomą propisowską TVP wzywał Polaków do obywatelskiego nieposłuszeństwa i niepłacenia abonamentu? Jak wiadomo, pokrótce dokonano czystki i telewizja publiczna stała się proplatformerska…, ale obywatele wzięli sobie jego apel do serc i nie chcą płacić za prorządową propagandę, ani za programową tandetę na małych ekranach.
Do czego prowadzi manipulowanie na ekranie, przekonał się na własnej skórze podczas Przystanku Woodstock Grzegorz Miecugow z konkurencyjnej stacji TVN, autor „Szkła kontaktowego”, o którym też można by długo mówić… Żeby nie było wątpliwości, stanowczo potępiam rękoczyny niezrównoważonego młodego człowieka, jest to jednak uboczny efekt politycznej dyspozycyjności dziennikarzy, podziału na obozy, coraz większej polaryzacji i coraz większego deficytu obiektywizmu.
Napaść na Miecugowa poruszyła również Jana Dworaka:
To atak na swobodę wypowiedzi, która stanowi fundament demokracji i wolności każdego człowieka
- oznajmił przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (KRRiT). Zgadzam się, co do meritum, nie zgadzam się co do „swobody wypowiedzi” w jego stylu, uprawianej przez TVP, która jest dziś antytezą „fundamentu demokracji”.
Nikt nie może dzielić mediów na dobre i złe, siłą eliminować tych, które uzna za niewłaściwe, decydować, kto i jak może publicznie zabierać głos
- napisał Dworak w swym oświadczeniu. I to wymaga doprecyzowania: przemoc fizyczna wobec dziennikarzy, palenie wozów transmisyjnych, uniemożliwianie im pracy, szykanowanie itd. są absolutnie niedopuszczalne, lecz dzielenie mediów na dobre i złe - owszem, każdy odbiorca ma prawo do własnych opinii. Przy okazji swego protestu pan Dworak strzelił sobie sam w kolano: TVP siłą nikogo nie eliminuje, bo o tym, kto i jak może publicznie zabierać głos decyduje się w zaciszu gabinetów i w wybranym, politycznym towarzystwie.
Ryba psuje się od głowy. Podstawowym warunkiem naprawy TVP jest wysłanie jej zarządu tam, gdzie pieprz rośnie. Obecni członkowie nie tylko wykazali mgliste pojęcie o dziennikarskim i telewizyjnym warsztacie, lecz także dyspozycyjność i służalczość wobec ich politycznych protektorów oraz fałszywe pojęcie lojalności. Jakie są życiorysy dzisiejszych decydentów telewizji rzekomo publicznej?
Prezes TVP Jan Dworak, z wykształcenia polonista, pierwsze kroki w zawodzie stawiał w pismach sportowych (był min. sekretarzem miesięcznika „Lekkoatletyka”). Potem włączył się do działalności KOR i ROPCIO oraz uczestniczył w redagowaniu offsetowej „Opinii”, za co internowano go w stanie wojennym. Ponoć miał też jakiś epizod z „Tygodnikiem Solidarność”. Po obradach okrągłego stołu wystrzelił jak z katapulty od razu na stanowisko… wiceprezesa TVP. Długo tam miejsca nie zagrzał i został producentem programów dla tejże telewizji. W latach 1998-2002 Akcja Wyborcza Solidarność na powrót ulokowała Dworaka w radzie programowej TVP. Gdy nie udało mu się zdobycie mandatu senatora, powierzono mu kierownictwo w telewizji publicznej, a następnie, po paroletniej przerwie, dzięki wówczas pełniącemu obowiązki prezydenta Bronisławowi Komorowskiemu, zakotwiczył w 2010r. w KRRiT - najpierw jako członek, wreszcie, jej przewodniczący. W swej niespełnionej karierze politycznej Dworak należał do Unii Demokratycznej, Unii Wolności, Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego i do Platformy Obywatelskiej.
Krótko mówiąc, w rubryce „zawód” może sobie wpisywać: dziennikarz z urzędu i nadania politycznego. Bo, czy fakt współredagowania offsetowego pisemka predysponuje do objęcia takich kluczowych funkcji, jak prezes zarządu Telewizji Polskiej S.A. i przewodniczący KRRiT?
Kolejna postać z telewizyjnego panteonu, prezes zarządu TVP SA Juliusz Braun: geolog z wykształcenia, adept dziennikarstwa w kieleckim „Echu dnia”, internowany członek „Solidarności”, później dziennikarz częstochowskiej „Niedzieli” i redaktor naczelny „Gazety Kieleckiej”. Jego zaangażowanie polityczne w Komitecie Obywatelskim „Solidarności” zaowocowało zdobyciem w 1989r. mandatu posła na Sejm, potem na kolejne dwie kadencje już z list Unii Demokratycznej oraz Unii Wolności. Był członkiem i przewodniczącym KRRiT - odszedł na skutek braku poparcia większości członków tego gremium. Następnie dyrektorował w związku stowarzyszeń reklamy i w departamencie strategii ministerstwa kultury. Ostatecznie, wylądował w Zarządzie TVP SA, notabene wbrew wnioskom zawieszonych członków tego gremium.
Kolejnym „gejzerem dziennikarstwa” w zarządzie TVP jest Marian Zalewski, absolwent prawa, należący w latach osiemdziesiątych do Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, a po upadku komunizmu do przechrzty tej partii - PSL. Zalewski zna się na dziennikarstwie i telewizji jak mało kto: pracował jako bliżej nieokreślony specjalista w ministerstwie rolnictwa, był dyrektorem komitetu wykonawczego w PSL i naczelnikiem wydziału kredytów w Banku Rozwoju Rolnictwa w Suwałkach… Przepraszam, zanim został wiceprzewodniczącym rady nadzorczej TVP, był redaktorem naczelnym pisma Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej „Nasze środowisko” oraz miesięcznika Związku Ochotniczych Straży Pożarnych Rzeczypospolitej Polskiej „Strażak”. W chwili powołania do zarządu TVP, sprawował obowiązki podsekretarza stanu w ministerstwie rolnictwa...
Jaki pan, taki kram, mierny, ale wierny. Nie mam zamiaru podważać zaangażowania niektórych członków władz TVP w walce z reżimem komunistycznym w czasach PRL, ani nie zamierzam deprecjonować ich osiągnięć zawodowych, ale, że ktoś umiał współtworzyć offsetowe pismo, nie predestynuje go to jeszcze do tego, aby był szefem takiego kombinatu medialnego jak TVP. Co gorsza, dzisiejsi decydenci zatracili swą duszę, z wojowników stali się rzecznikami jednej partii. Jaki jest koń, każdy widzi. Telewizja Polska nie ma nic wspólnego z tzw. misją publiczną, jest upolityczniona aż do bólu, a jej najważniejsze propozycje programowe to rozweselanie narodu z pomocą kabaretów na często żenującym poziomie, chałupnicze seriale, przy których brazylijskie telenowele jawią się jak oskarowe produkcje, oraz filmowe powtórki - nomen omen - „Samych swoich”. Publicystyka sięgnęła dna, a „Wiadomości” TVP to już niemalże „Muppet show”, z tą różnicą, że ten ostatni był chociaż śmieszny.
Sam Miecugow, komentator-rozweselacz z TVN tak podsumował swe przeżycia z Kostrzyna nad Odrą:
„Pomyślałem sobie, że wszystkie gorzkie słowa o spsieniu mediów, prasy, mają podstawę”.
I tu ma rację, mają. Gdy w czasach PRL odmówiłem mojemu ówczesnemu szefowi napisania tekstu z narzuconymi przez niego wnioskami, ten zareagował:
„Nająłeś się za psa, to będziesz szczekał…!”
W kwestii formalnej, odpowiedziałem, że „ja nająłem się za dziennikarza, nie za psa”. Widać, w trzeciej dekadzie wolnej Polski rekrutacja psów do tego misyjnego zawodu jeszcze się nie skończyła. Upadek dziennikarskiego autorytetu trwa. Kto sieje wiatr, ten zbiera burze…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/164103-swinia-w-rajstopach-pierwszym-warunkiem-naprawy-tvp-jest-wyslanie-jej-zarzadu-tam-gdzie-pieprz-rosnie