"Zmęczyć społeczeństwo Smoleńskiem. Taka jest strategia tych, którzy to śledztwo prowadzą" - mówi Andrzej Melak 40 miesięcy po tragedii. NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
10 kwietnia 2010 roku przed Pałacem Prezydenckim spontanicznie zaczęli gromadzić się Polacy. fot. M. Czutko
10 kwietnia 2010 roku przed Pałacem Prezydenckim spontanicznie zaczęli gromadzić się Polacy. fot. M. Czutko

Niech ludzie wykazują coraz mniejsze zainteresowanie, wtedy łatwiej będzie manipulować i robić, co się chce. Niestety, do tego to zmierza. Ale my nie odpuszczamy, będziemy w dalszym ciągu działać konsekwentnie i stanowczo - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Andrzej Melak, brat Stefana Melaka - przewodniczącego Komitetu Katyńskiego, który zginął w Smoleńsku 40 miesięcy temu.

 

wPolityce.pl: Jaki refleksje dotyczące sprawności państwa polskiego nachodzą pana 40 miesięcy po katastrofie smoleńskiej?

Andrzej Melak: Ciężko znaleźć jakiekolwiek pozytywy, szczególnie na polu współpracy z prokuratorami wojskowymi. Ci, którzy śledzą to, co się dzieje z tą katastrofą słyszeli zapewne, że polscy śledczy byli w Rosji i prawdopodobnie pobrali próbki z wnętrza samolotu i jakoby je przywieźli bezpośrednio do Polski. Nasi pełnomocnicy wnioskowali, żeby przy transportowaniu tych próbek uczestniczyli także pełnomocnicy lub członkowie rodzin ofiar. Na to prokuratura nie wyraziła zgody. Nie wiemy do tej pory, ile próbek pobrano, ile przewieziono, jakie materiały wybuchowe wykryły spektrometry. Nie wiemy też, czy materiały zostały już dostarczone do zakładu, gdzie będą badane.

 

Czyli zawodzi wciąż to samo, komunikacja między rodzinami i prokuraturą?

W dalszym ciągu ta komunikacja między prokuraturą, pokrzywdzonymi, a społeczeństwem jest absolutnie naganna i jednostronna. Nie robi się nic, aby uspokoić, czy choćby poinformować na czas społeczeństwo o sprawach ważnych. Jest robione wszystko, żeby sprawa była jak najbardziej zagmatwana.

Wiemy, że Rosjanie przebadali wrak już w 2010 roku, ale nie wiemy np. ile to było próbek. Rosjanie wiedzą, jakie były wyniki tych badań. Polscy prokuratorzy i polskie społeczeństwo nie wiedzą nic. A jak wykazały ostatnie badania pana Dąbrowskiego, manipulowano także przy zapisach czarnych skrzynek. W sposób nieuprawniony usuwano niektóre informacje, niektóre dodawano. To wszystko jest wciąż poniżej wszelkiej krytyki. Oczekujemy bardzo wyraźnych śladów działania pana Prokuratora Generalnego, aby w końcu mocno uchwycił to śledztwo.

 

Czy nie ma pan takiego wrażenia, że po prawie trzech i pół roku zainteresowanie śledztwem smoleńskim zmalało na tyle, że prokuratura nie czuje już presji społeczeństwa?

Zmęczyć społeczeństwo Smoleńskiem. Taka jest taktyka i strategia tych, którzy to śledztwo prowadzą. Niech ludzie wykazują coraz mniejsze zainteresowanie, wtedy łatwiej będzie manipulować i robić, co się chce. Niestety, do tego to zmierza. Ale my nie odpuszczamy, będziemy w dalszym ciągu działać konsekwentnie i stanowczo.

 

Śledztwo i państwa udział w nim to jedna sprawa, ale przecież państwa bliscy pozostawili po sobie jakieś zadania do wykonania. Jak wypełnia pan testament pańskiego brata, Stefana, przewodniczącego Komitetu Katyńskiego, który zginął 40 miesięcy temu w Rosji?

Wszystko jest kontynuowane, rzeczywiście ja wypełniam testament Stefana. Upamiętniamy zbrodnię katyńską, przywracamy także pamięć o zapomnianych polskich bohaterach z różnych epok. Na przestrzeni roku to jest kilkadziesiąt spotkań, nie tylko w Warszawie, ale w całej Polsce. Trudno je wszystkie wymienić. Rocznica wydania rozkazu o ludobójstwie katyńskim, rocznica odkrycia grobów, rocznica zgładzenia Romualda Traugutta, niebawem marszem pamięci przypomnimy Warszawie i Polsce o zbrodniach niemieckich i sowieckich z okazji rocznicy rozpoczęcia wojny. Odsłaniamy tablice pamiątkowe, pomniki - ta praca trwa i ja będę dbał, żeby nie ustawała.

 

Rozmawiał Marcin Wikło

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych