– Powstańcy z NSZ – z pułkownikiem Janem Podhorskim, Wielkopolaninem, członkiem Związku Jaszczurczego, żołnierzem AK „Głuszec” Grójec, dowódcą plutonu szturmowego w powstaniu warszawskim w pułku NSZ im. Gen. Sikorskiego i żołnierzem batalionu AK „Miłosz” rozmawiał Mateusz Rawicz.
Panie Pułkowniku jak to się stało, że walczył Pan w powstaniu warszawskim?
Z Lipia przez Grójec 29 lipca przyjechałem do Warszawy na ostatnie egzaminy na tajnym kursie podchorążych o specjalności głęboka dywersja. Czekałem na egzaminy u mojego przyjaciela ze Związku Jaszczurczego, Henryka Dutkowskiego, który mieszkał na ulicy Twardej, bo pogłoski o wybuchu powstania przesunęły termin egzaminów. Po kursach miałem udać się jako ochotnik w Bory Tucholskie.
W jakim celu?
Miała być tworzona Brygada Tucholska, podobna do Brygady Świętokrzyskiej. Po służbie w grupie „strzelców wyborowych” w Grójeckim, gdzie wykonywaliśmy wyroki sądu podziemnego, miałem odpowiednie przeszkolenie.
Jak wyglądał wybuch powstania?
Mieszkałem u Dutkowskiego na Twardej, po południu 1 sierpnia, podejrzewając, że będzie coś się działo, poszliśmy do punktu kontaktowego na ul. Czackiego 3/5 w siedzibie NOT, obecnym Domu Technika. Parzysta strona ulicy była zamieszkała przez sympatyków NSZ, pochodzących ze stolicy i wysiedlonych z innych terenów kraju. Pierwsze wspomnienie z powstania to widok piętnasto czy szesnastolatka z peemem, który zatrzymał nas i powiedział – Koledzy, tu leży ranny Niemiec. Dał nam łom i prosił o dobicie. Wytłumaczyliśmy mu, że rannych i jeńców się nie zabija.
Co się działo w Domu Technika?
Było zamieszanie, zgłosiło się dużo chętnych. Na skrzyżowaniu Traugutta i Czackiego ulokowała się komenda kwartału AK, obejmującego ulice Traugutta, Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, Mazowiecka pod dowództwem „Lewara”, który również czekał na ochotników. Zgłosiło się do niego piętnastu żołnierzy NSZ, gdyż nie miał ludzi, ale miał broń. „Lewar” przygotowywał się do powstania przez 2 tygodnie, później rozpuścił ludzi, jednak na godzinę „W”, większość jego ludzi nie dotarła, ponieważ pochodziła głównie z Żoliborza. Ostatecznie połowę jego grupy stanowili żołnierze NSZ.
Chętnych do walki było wielu, ale broni prawie wcale…
Niektórzy przyszli ze swoją bronią, ale i tak nie wystarczyło dla wszystkich. Kolega Wincentowicz mieszkający na Czackiego przyniósł kilka sztuk broni z domu.
Ostatecznie pułk pułku NSZ im. Gen. Sikorskiego, przez żołnierzy nazywany „Sikora” był jednym z najlepiej uzbrojonych oddziałów powstańczych. Jak zdobyliście broń?
Po zdobyciu Poczty Głównej na Placu Napoleona, którą oddziały AK zaatakowały 2 sierpnia. Nie mogliśmy wspomóc AKowców ogniem karabinowym, bo nie mieliśmy broni, ale wsparliśmy ich granatami, atakując od ulicy Wareckiej. Po zdobyciu poczty okazało się, że były tam duże magazyny broni i mundurów niemieckich. Starym warszawskim zwyczajem do połowy zdobytej broni się nie przyznano. W naszych późniejszych meldunkach dowództwo narzekało na braki w uzbrojeniu i wykazywało kilkanaście sztuk broni, a było dużo więcej, dowodem jest kompletne wyposażenie w broń kilkudziesięciu żołnierzy – 3 kompanii. Późniejszy mój pluton szturmowy miał pełne wyposażenie, 30 sztuk broni naramiennej (karabinów, pistoletów), nie wspominając o broni krótkiej i granatach. Wszystkie nasze sanitariuszki miały broń krótką, mimo, że nie było takich wymogów. Większość administracyjna i zmianowa była bez broni, ale grupy szturmowe i patrolowe miały dużo broni, zresztą widać to na zdjęciach np. w książce S. Bojemskiego „NSZ w powstaniu warszawskim”.
Pan jaką miał broń?
Pistolet, pistolet maszynowy Sten i karabin, bo w zależności od rodzaju walki używało się innej broni. Jeśli chodzi o „gołębiarzy” (snajperów niemieckich) to używało się tylko karabinu, pistolet maszynowy nadawał się do ataku czy walki na odległość kilkunastu metrów, pistolet ręczny służył raczej do ozdoby.
W Pana drużynie szturmowej walczył znany później publicysta i pisarz, Leszek Prorok, ps. „Leszczyński”.
Trafił do mojego oddziału 12 sierpnia, dwa dni później przeszedł do zgrupowania „Ruczaj”. Po wojnie przy okazji wydania jego autobiografii „W kepi wojska francuskiego”, przypomniałem mu, jak siedział ze mną 12-13 sierpnia w podziemiach przy ul. Czackiego 16/18 i przygotowaliśmy się do ataku na Komendę Policji, ale wtedy nic z tego nie wyszło, bo nie było pełnego porozumienia z „Lewarem”. Był zdumiony, że po latach zobaczył swego dowódcę. Na marginesie dodam, że po wojnie przeszedł bardzo ciężkie śledztwo na UB.
O udziale NSZ w powstaniu przez sześćdziesiąt lat się nie wspominało…
Dopiero w pierwszym kalendarzu wydanym przez Muzeum Powstania Warszawskiego pod datą 5 października 1944 r. napisano, że z miasta wychodzi dowództwo AK i komendant NSZ, płk Spirydion Koiszewski, „Topór”. W czasie PRL mówiło się, że powstanie zrobiło AL, PAL i AK. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych zaczęto nieśmiało mówić, że i eneszetowcy walczyli w powstaniu, a przecież w powstaniu walczyło kilka tysięcy żołnierzy NSZ i dobrze się spisało. Przez lata umniejszano znaczenie naszej walki, zmniejszano liczbę żołnierzy NSZ walczących w powstaniu. Trzeba pamiętać, że większość oddziałów NSZ była w AK, wszyscy mieliśmy legitymacje AK. Mam jedną z nielicznych legitymacji powstańczych z oryginalną pieczątką NSZ i podpisem komendanta NSZ, płka „Topora”. Gdy pokazałem tą legitymację w latach osiemdziesiątych, po stanie wojennym, kiedy zaczęły powstawać organizacje kombatanckie środowisk powstańczych AK, na spotkaniu żołnierzy batalionu AK „Miłosz”, mojego oddziału z końcowego okresu powstania, to pułkownik Perdzyński ps. „Towmir” z dowództwa AK powiedział – Lepiej niech Pan tej legitymacji nie pokazuje, bo można rozpoznać żołnierza NSZ.
Pana powstanie warszawskie trwało nie 63, ale prawie 70 dni.
Gdy powstanie upadło podpisano akt o zakończeniu walk, na podstawie punktów 3 i 4 utworzono kompanie osłonowe, pełniące funkcje żandarmerii, który miał działać do wyjścia ostatniego mieszkańca z Warszawy. Zbierano ochotników do batalionu, mój pluton NSZ zgłosił się w komplecie. Mieliśmy dobre wyposażenie, naszym zadaniem pierwotnym, dla którego powstał nasz pluton było przebicie się przez linie niemieckie poza Warszawę, żeby wziąć udział w walce partyzanckiej, ponieważ wiadomo było w pierwszych dniach września, że powstanie zaczyna dogorywać. Nasz pluton znalazł się w kompanii A u porucznika A. Ładkowskiego ps. „Kulawy”, pełniliśmy funkcję patrolową. Jako jednostce w pełni jednolitej, a domyślano się, że jest to grupa NSZ, powierzono zadanie rejestru i opisu zniszczeń, stąd miałem dokładny opis Śródmieścia i zdjęcia zniszczonej stolicy. Śródmieście w trakcie walk powstańczych nie było tak zniszczone, jak w czasie tygodnia po powstaniu, kiedy saperzy z „Brennkomando”, wyposażeni w miotacze ognia, rabowali i podpalali domy.
Kompanie osłonowe jako jedne z ostatnich oddziałów powstańczych opuścił Warszawę…
Tak, kompanie A, B i C, w sumie około 340 żołnierzy. Konwojowani przez Wermacht pieszo dotarliśmy do Ożarowa, gdzie załadowano nas do wagonów i pod silną obstawę z karabinami maszynowymi na dachach, co było wynikiem donosu, że oddział zostanie pojechaliśmy w stronę Niemiec. W Poznaniu wyrzuciłem kartki z informacją dla rodziny i znajomych, że żyję i jadę do obozu jenieckiego. Zawieziono nas do stalagu IVB w Muehlbergu nad Łabą koło Drezna. 23 kwietnia 1945 r. obóz wyzwoliły wojska sowieckie. Z pośród moich kolegów tylko ja zdecydowałem się na powrót do Polski, moi przyjaciele zostali za żelazna kurtyna.
Tygodnik „Nasza Polska”, nr 32 , 6 VIII 2013 r.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/163670-powstancy-z-nsz-przez-lata-umniejszano-znaczenie-naszej-walki-zmniejszano-liczbe-zolnierzy-nsz-walczacych-w-powstaniu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.