Mijają trzy lata prezydentury Bronisława Komorowskiego. Prezydent wciąż cieszy się ok. 70 proc. poziomem zaufania Polaków - najwyższym wśród polityków.
Tak, ale pamiętajmy, że w przypadku kogoś, kto nie podlega normalnej partyjnej weryfikacji i nie uczestniczy w większości wydarzeń codziennej polityki, tylko pojawia się tam niejako od święta, to trudno powiedzieć na ile to jest wyraz politycznego poparcia, a na ile to jest wyraz sympatii
- mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl politolog dr Rafał Chwedoruk z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego.
wPolityce.pl: Czy po trzech latach możemy już określić, jak będzie zapamiętana prezydentura Bronisława Komorowskiego?
Dr Rafał Chwedoruk: Nie. I myślę, że nie można tego określić z jednej przyczyny. W skrócie określiłbym to tak, że ta prezydentura w innych realiach się zaczynała, a w zupełnie innych, przynajmniej ta pierwsza kadencja, się skończy. Prezydentura Bronisława Komorowskiego była adekwatną do tego, co się w Polsce działo od początku XXI wieku, to znaczy prezydentura dostosowana do takiego stanu świadomości w okresie chodzenia do Unii Europejskiej, w okresie boomu konsumpcyjnego, a więc w czasie kiedy Polacy nie oczekiwali od polityków praktycznie niczego. Byli rozczarowani polityką, uciekali w życie prywatne, w konsumpcję i głowa państwa, która nie ingerowała i nie przeszkadzała w konsumowaniu tych pozorów dobrobytu idealnie odzwierciedlała opinię znacznej części społeczeństwa. A finał tej kadencji przypadnie najprawdopodobniej na czas kryzysu gospodarczego, na czas, w którym w naturalny sposób, nie tylko w Polsce, obywatele będą oczekiwali silnego przywództwa, zdecydowanych działań. Niekoniecznie cenią sobie bierność.
Będzie to pewnie także taki moment, w którym o losach wyborów, niekoniecznie będą, jak poprzednio, rozstrzygać ci, którzy na co dzień są mniej zainteresowani polityką. Tu decydującą rolę mogą odgrywać elektoraty partyjne, te które silnie identyfikują się ze swoim elektoratem i które z natury rzeczy są bardziej zainteresowane polityką.
Prawdziwą prezydenturę Bronisława Komorowskiego poznamy przez najbliższe dwa lata. "Prawdziwą" w tym sensie, że dopiero teraz głowa państwa stanie przed koniecznością podejmowania decyzji, czy też odnoszenia się do decyzji rządzących, na których to decyzjach zawsze ktoś straci. Ponieważ w sytuacji "krótkiej kołdry" budżetowej, w sytuacji dużego napięcia, które towarzyszy kryzysom, czegóż by głowa państwa nie zrobiła to zamiast łączyć, de facto będzie musiała dzielić.
A może Bronisław Komorowski nie będzie musiał nic w stylu prezydentury zmieniać. W sytuacji, kiedy premier twierdzi, że panuje nad sytuacją, to być może prezydent może sobie pozwolić na bierność? Może powinien skupić się na sprawach stricte reprezentacyjnych?
Polskiej polityce potrzebna jest przejrzystość, jasno sformułowana odpowiedzialność, kto rządzi, kto ponosi odpowiedzialność. W tym sensie oczywiście Bronisław Komorowski przyczynia się do racjonalności i przewidywalności naszego systemu politycznego. Tak samo, jak to było z Lechem Kaczyńskim, który też daleko nie uciekał swojej macierzystej formacji. Natomiast antyteza jest Lech Wałęsa z jego bardzo daleko posuniętymi ambicjami politycznymi, które tylko pogłębiały chaos w polskiej polityce. Ten model prezydentury, wpisujący się w politykę obozu rządzącego w strategicznych sprawach, kiedy różnice mają tylko charakter techniczny, jest racjonalny, ale jest tylko jedno "ale". To bardzo silna legitymizacja władzy prezydenta, ponieważ pochodzi z wyborów powszechnych. W tym momencie, wcześniej, czy później może ponownie pojawić się pytanie: po co nam w takim razie prezydent z wyborów powszechnych, skoro jest on tylko recenzentem, komentatorem polityki rządzących, czy co najwyżej jednym z istotnych graczy, ale w ramach obozu władzy.
Bronisław Komorowski nie kwapi się także zbytnio z wyrażaniem zdecydowanego polskiego stanowiska w różnych kwestiach międzynarodowych, a szczególnie, jeśli miałoby to dotyczyć najbliższych nam Rosji lub Niemiec. Czy taka polityka zagraniczna prezydenta pana satysfakcjonuje?
Patrząc na problemy Lecha Kaczyńskiego, na konflikty między Radą Ministrów, a prezydentem, między ministrem spraw zagranicznych, a prezydentem, to myślę, że im mniej konfliktów między prezydentem a władza wykonawczą - to lepiej. Gdyby Bronisław Komorowski zaczął prowadzić politykę bardzo silnie samodzielną i sprzeciwiającą się Platformie, to wtedy też naraziłby się na zarzuty destabilizacji państwa i temu podobne.
Jeśli można wskazać jakieś deficyty w tej prezydenturze, to moim zdaniem jest kwestia zbyt małej roli prezydenta w budowaniu dialogu społecznego. Pan prezydent próbował ratować sytuację braku dialogu faktycznego przy reformie emerytalnej, ale chociażby to, co obserwowaliśmy w ostatnich dniach - zmiany w kodeksie pracy, które wprost uderzają w interesy setek tysięcy Polaków, to tu by się przydało, żeby ktoś dysponujący tak silną społeczną legitymacją sprzyjał takiemu dialogowi. Podpis składany przez prezydenta na takich kontrowersyjnych ustawach powinien być pochodną dialogów i dyskusji toczonych pod auspicjami pana prezydenta. W tym widziałbym większe pole, na którym Bronisław Komorowski mógłby jeszcze się wykazać. A czas kryzysu wyjątkowo będzie sprzyjał sporom o różnego rodzaju akty ustawodawcze.
W układzie, który jest, nie oczekiwałbym od Bronisława Komorowskiego konfliktu z rządem. Ale czy nie można od prezydenta wymagać aktywności na arenie międzynarodowej? Stanowiska, nie agresywnego, ale stanowczego w kwestiach takich jak ubój rytualny, czy obrażające Polskę filmy w niemieckiej telewizji?
Generalnie to jest domena rządu. Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby doszło do rozbieżności między prezydentem a rządem. Natomiast co do polityki historycznej, to się z panem zgadzam. Jest to polityka, którą uprawiają wszyscy, choć nie każdy tak ją nazywa. Niestety nie ma czegoś takiego, jak ministerstwo polityki historycznej, więc w tym sensie na arenie międzynarodowej palma pierwszeństwa powinna przypaść prezydentowi. Tak jest, choć w innych relacjach konstytucyjnych i w Rosji i we Francji, gdzie de facto to ośrodki prezydenckie zajmują się tym czymś, co na Zachodzie nazywa się polityka pamięci, a u nas i w Niemczech polityką historyczną. W tej kwestii w większym stopniu to symbole są na pierwszej linii, więc i na tym polu być może pan prezydent mógłby zwiększyć swoja aktywność. Instrumentami do tego typu aktywności Bronisław Komorowski bez wątpienia dysponuje.
Mówił pan, że trudny czas dopiero przed prezydentem Komorowskim, co jeszcze może się wydarzyć takiego, co zapewni mu zwycięstwo na drugą kadencję? A może powinien czegoś unikać?
Wbrew pozorom, Bronisław Komorowski nie jest wcale w łatwej sytuacji…
Poparcie w granicach 70 proc. trzeba nazwać gigantycznym…
Tak, ale pamiętajmy, że w przypadku kogoś, kto nie podlega normalnej partyjnej weryfikacji i nie uczestniczy w większości wydarzeń codziennej polityki, tylko pojawia się tam niejako od święta, to trudno powiedzieć na ile to jest wyraz politycznego poparcia, a na ile to jest wyraz sympatii. Sympatią cieszyli się przecież śp. Zbigniew Religa czy Jacek Kuroń, którzy byli bardzo lubiani, sympatyczni, a okazało się, że w sytuacji wyborów prezydenckich nie mają żadnych szans. Jaki procent tego gigantycznego poparcia deklarowanego dla Bronisława Komorowskiego, to jest świadome poparcie przełożone na decyzje wyborcze?
Bronisław Komorowski stoi przed trudną alternatywą. Z jednej strony może w dalszym ciągu w sprawach strategicznych nie sprzeciwiać się rządowi i swojej dawnej partii - to zapewne umocni jego zaplecze polityczne. Ale tutaj zarazem będzie ryzykował utratę istotnej części poparcia, ponieważ Platforma Obywatelska przestała być partią zdolną do mobilizowania tych mniej rozpolitykowanych wyborców. Z drugiej zaś strony, wyraźne odcięcie się od PO, w naturalny sposób osłabia zaplecze wyborcze Bronisława Komorowskiego i rodziłoby pytania o wiarygodność takiego zwrotu. Każda z tych możliwości stwarza różnego rodzaju niebezpieczeństwa.
Do tej pory Bronisław Komorowski przez pierwsze miesiące swojej prezydentury zdołał wywalczyć pewną autonomię w obozie władzy. Nie jest liderem, bo jest nim w dalszym ciągu Donald Tusk, ale Komorowski ma takie dziedziny, których partia nie jest zdolna mu odebrać. Trudno sobie wyobrazić, że ten stan byłby możliwy do utrzymania do końca tej kadencji. Warto zauważyć, że Bronisław Komorowski robi ukłony w stronę polityków i ekspertów o bardzo różnych poglądach. Tak, jakby brał pod uwagę zarówno taką możliwość, ze będzie kandydatem Platformy, ale zarazem był świadomy, że poparcie PO w kontekście drugiej tury wyborów prezydenckich może po prostu nie wystarczyć.
Rozmawiał Marcin Wikło
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/163588-prawdziwa-prezydenture-komorowskiego-poznamy-przez-najblizsze-dwa-lata-moze-pojawic-sie-pytanie-po-co-nam-prezydent-nasz-wywiad