Gowin jako obrazoburca. W Platformie panują wzory zachowań jak z dworu wezyra, a nie demokratycznej partii

Fot. PAP/Jacek Turczyk
Fot. PAP/Jacek Turczyk

Jarosław Gowin już osiągnął sukces. Odważając się - jako jedyny - wystartować do rywalizacji o przywództwo w partii z Donaldem Tuskiem, wypromował się w mediach (a więc i w wyobrażeniach Polaków) jako realny konkurent, niezależnie od tego, jak ciężka czeka go porażka w tych wyborach.

Głosują członkowie partii i wielu z nich może się – w cichości ducha – podobać facet, który potrafił się postawić Jego Wysokości Donaldowi I. Ale głosują jednak pod okiem aparatu, co ma swoje konsekwencje. Głosowanie odbędzie się przeważnie przez Internet, bo to jest technicznie najprostsze, ale zapewne przywództwo partii skorzysta z okazji, żeby dowiedzieć się, jak kto głosował. A w każdym razie szeregowi członkowie partii mogą tego się obawiać. A jeśli tak to postrzegają, to nie stawiałbym wielkich pieniędzy na ich odwagę cywilną. Platforma to jest jednak partia władzy, a więc zbiorowisko ludzi, dla których zazwyczaj poważnym, jeśli nie głównym, motywem zaangażowania w politykę jest ułatwienie sobie życiowej kariery. W takiej partii półjawne głosowanie na partyjnego dysydenta nie może być decyzją zbyt częstą. Czyli, niezależnie od opinii członków Platformy-wyborców na temat zalet i wad obu kandydatów, będzie tu jeszcze oddziaływał ten czynnik. Mówiąc krótko: czynnik strachu.

Sposób, w jaki otoczenie Tuska rozgrywa aspiracje przywódcze Gowina, wiele mówi i o tych ludziach i o partii, którą współtworzą. Pani Kopacz, czy pan Biernat mówiąc, czy choćby sugerując, że miejsce Gowina jest poza partią, wyraźnie pokazują, że - co jak co, ale - postawienie się samemu Tuskowi nie może być w Platformie tolerowane. Możliwe jest kandydowanie przeciwko niemu, ale jedynie dekoracyjne, nie na serio. Kto zaś, jak Gowin, kandyduje na serio, ten rozbija partię.

To są wzory zachowań jak z dworu wezyra, a nie jak z demokratycznej partii typu zachodniego. Gowin, który próbuje stawać do rywalizacji jak w demokratycznej partii typu zachodniego, zostaje więc potępiony przez dwór wezyra jako ten, który niszczy partię (zob. klasyczny pod tym względem tekst Waldemara Kuczyńskiego). Gowin zapewne ma w głowie jakiś polityczny „plan b”, ale w końcu, to co głosi w czasie tej przedziwnej kampanii wyborczej, to nie jest program egzotyczny z punktu widzenia PO. Zdywersyfikowany system emerytalny z silnym filarem kapitałowym to jest Platforma w czystej postaci. Podobnie ustawowe rygory długu publicznego i deficytu budżetowego. Problem jest tylko taki, że Gowin uważa te pomysły za ustrojowo istotne, i sądzi, że za ich zniszczenie wszyscy zapłacimy, albo zapłacą za to nasze dzieci.

Jeśli tych pomysłów polityk z Krakowa nie będzie mógł realizować, albo – co gorsza – otwarcie ich głosić w Platformie po przegranych wyborach, to zapewne uruchomi swój „plan B”. Podobnie, gdyby jego poglądy na kwestie bioetyczne miały odtąd stracić prawo obywatelstwa w tej partii. Czy jest się czemu aż tak bardzo dziwić i czym aż tak bardzo gorszyć? Gdyby Tusk był takim przywódcą, jakim się głosi, stanąłby do otwartej rywalizacji z Gowinem, to znaczy debatował by z nim przy otwartej kurtynie (nb. już fakt że zgoda na taką debatę zależy od łaskawości szefa partii jest jakąś aberracją). Wszystko jednak wskazuje na to, że w PO zwycięży w tej sprawie logika dworu wezyra.

Wiele razy już to pisałem i nie ma powodu teraz, w obliczu poważnego kryzysu w PO, tego nie powtórzyć: w PiS-ie sytuacja nie jest pod tym względem lepsza. Obie największe partie są wodzowskie, obie nie tolerują wewnętrznej opozycji. I tylko któraś z tych dwóch partii ma – w przewidywalnej perspektywie - realne szanse na rządzenie.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych