Ryszard Czarnecki: Musimy się od Węgrów uczyć. A także ich bronić. Bo jak Unia Europejska upora się z Węgrami, to weźmie się za nas

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Te mądrale - chwalipięty Rostowski i Tusk, którzy mówili, że jesteśmy zieloną wyspą (chyba od szczawiu!) powinny, zamiast bajerować i kłamać, wziąć przykład z Budapesztu - mówi eurodeputowany PiS Ryszard Czarnecki.

 

Sytuacja Węgier wciąż jest w Unii dwuznaczna. Z jednej strony jest to państwo, które wychodzi na prostą, bo poradziło sobie z kryzysem ekonomicznym. Z drugiej, wciąż musi się tłumaczyć przed Komisją Europejską z własnej Konstytucji. Skąd taka szczególna „troska” Brukseli wobec Budapesztu?

Ryszard Czarnecki: Kiedy słyszę słowo „Węgry” to od razu mam skojarzenie z Hemingway'em i mottem do powieści „Komu bije dzwon”- „Nie pytaj komu bije dzwon, bije on Tobie”. Bo tak naprawdę: dziś Budapeszt - jutro Warszawa. Bruksela, KE ale też większość w Parlamencie Europejskim, występuje w roli surowego cenzora, różnych decyzji, zarówno ekonomicznych, jak i natury moralno-obyczajowej, które do tej pory były wewnętrzną sprawą państw członkowskich. Bo jeżeli w rezolucji Parlamentu Europejskiego, przeciwko której głosowałem, krytykuje się Węgry za to, że tak, a nie inaczej ustalają sobie podatki, to na miłość Boską, za to trzeba by krytykować w Unii Europejskiej wszystkich, czy prawie wszystkich, poczynając od Irlandii. Podobnie jest, gdy krytykuje się Węgry za to, że samodzielnie ustalają wiek sędziów, w którym mogą oni iść na emeryturę. To przecież nie są to prerogatywy Brukseli. Przecież Bruksela nie ustala wieku emerytalnego sędziego z Portugalii, Grecji, czy Estonii. To jest absurd.

 

Spór dotyczy też definicji rodziny...

Tak, to jest obszar, który do tej pory był zastrzeżony jako jako kompetencja wewnętrzna krajów członkowskich Unii. Przypomnę, że przed wstąpieniem Polski do UE w 2004 roku, jeszcze w debacie przedreferendalnej, mówiono nam: nie bójcie się, że Unia wprowadzi w Polsce aborcję na życzenie. Nie straszcie tym Polaków.Tymczasem okazuje się, że w praktyce mamy do czynienia z sytuacją, w której Parlament Europejski, przez jego lewicowo-liberalno-zieloną większość, uznaje że może recenzować poszczególne państwa pod kątem ich decyzji w sprawach tak kluczowych, jak definicja małżeństwa. To jest paranoja, galop legislacyjny i kolejny przykład na to, że Unia Europejska jest chora. Chora na wtrącanie się w decyzje, które są zastrzeżone dla poszczególnych krajów. Unia to miała być - i mam nadzieję, że będzie - Europa narodów, a nie jakieś superpaństwo, gdzie w Brukseli pociągają za sznurki.

 

A czy głos solidarności z Węgrami, który płynie z Polski – z licznych manifestacji, listów, deklaracji poparcia - jest słyszalny na Węgrzech i w Brukseli? Ma jakieś znaczenie?

To jest bardzo zauważane na Węgrzech. Sam byłem adresatem wyrazów wdzięczności z tego powodu. Myślę, że Węgrzy nawet się nie spodziewali, że dostaną taką pomoc ze strony Polaków. Natomiast Bruksela robi swoje. I choćby stutysięczna manifestacja Madziarów w Budapeszcie nie zmieni tego, że spora część elit unijnych chce, cytując tytuł powieści Huxleya „Nowego, wspaniałego świata”. Świata, który będzie modyfikowany z Brukseli. I to zarówno jeśli chodzi o kwestie moralne, obyczajowe jak i ekonomiczne. To jest realny problem. Dlatego teraz kopie się Węgry. Wcześniej za Berlusconiego kopano Włochy. Owszem, on ma swoje grzechy na sumieniu, ale przecież tak naprawdę chodziło o to, że był kością w gardle lewactwa, a nie, że jest skandalistą. Jestem ciekaw jaka będzie reakcja tych samych lewaków, liberałów i zielonych, gdy do władzy dojdzie Prawo i Sprawiedliwość. Pewnie nawet najbardziej niewinne zmiany, podejmowane w kraju, będą się spotykały z równie histerycznym atakiem. Miałem tego przedsmak, kiedy byłem europosłem w pierwszej kadencji. Gdy prof. Geremek nie poddał się lustracji, a myśmy bronili tej zasady, byliśmy brutalnie atakowani przez tych samych ludzi, którzy dziś atakują Węgry. Ówczesny szef frakcji socjalistycznej, Robert Goebbels z Luxemburga, pokazywał nam nawet w debacie znaki satanistyczne. Co było dla mnie szokiem, bo takie gesty widziałem wcześniej tylko na koncertach wykonywane przez bardzo młodych i niedojrzałych ludzi. Ale jeżeli pokazuje je siwowłosy, rzekomo stateczny europoseł, to można powiedzieć tylko tyle, że rzeczywiście niektórym Pan Bóg rozum odbiera.

 

A czy jest coś co Polska może jeszcze zrobić, by wesprzeć Węgry w ich sporze z Komisją Europejską?

Po pierwsze nie możemy ich zdradzać. A obecny rząd zrobił to już dwukrotnie. Przypomnę słynne śniadanie w ambasadzie polskiej przy Unii Europejskiej, na które gości zaprosił premier Tusk. Wtedy Węgry ośmieliły się wystąpić o przyznanie extra pomocy finansowej dla naszego regionu w związku z kryzysem. I okazało się że ich przyznania nie odmówiła kanclerz Angela Merkel, premier Holandii, Francji, Wielkiej Brytanii, Szwecji, czy Finlandii - czyli nikt z krajów płatników – netto. Informację, że nie otrzymamy ani grosza przekazał w imieniu kanclerz Merkel - Donald Tusk. Premier dał się wykorzystać jako posłaniec złych wieści od Angeli Merkel. Co więcej przekonywał Węgrów, że nie powinny o nic prosić, chociaż są w nowej, a więc biednej Unii. To była pierwsza zdrada. Polacy powinni byli ten wniosek poprzeć dla zasady. Żeby w przyszłości móc liczyć na rewanż. To była skrajna głupota. Drugi przypadek zdarzył się, gdy wicepremier Schetyna w Radiu Zet zaatakował rząd Orbana za to, że forsuje ograniczenia wolności mediów. Co jest kompletną bzdurą. A przypomnę, że i partia Fides i PO są w jednej frakcji w Parlamencie Europejskim. A więc na pytanie co zrobić? Odpowiadam: Primum non nocere. Przede wszystkim nie szkodzić.

 

Tylko tyle? To program dość minimalistyczny...

Premier Tusk oczywiście powinien bronić Węgier na forum Rady Unii. Bo musi wiedzieć, że jak Unia Europejska upora się z Węgrami, to weźmie się za nas. Nagle okaże się, że mamy za niskie podatki, że nie wszystkie ustawy w obszarze moralno-obyczajowym są takie, jakie Unia tego chciała, lub że Brukseli się nie podoba to, w jakim wieku na emeryturę przechodzą takie, czy inne grupy zawodowe. A takich pretekstów do „karania Polski” może być więcej.

 

Gdyby Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory to wsparcie dla Węgier będzie większe?

Cieszymy się, że premier Orban chce spotykać się z prezesem Kaczyńskim. Hasło – „zrobimy w Warszawie drugi Budapeszt” jest aktualne. Nie tylko dlatego, że chcemy wygrać z przewagą tak dużą, żeby móc samodzielnie utworzyć rząd i mieć większość konstytucyjną. Chcemy też Budapesztu pod względem ekonomicznym. Przypomnę, że Komisja Europejska zdjęła Węgry z procedury nadmiernego deficytu. A Polska na tej liście pozostała. A więc te mądrale - chwalipięty Rostowski i Tusk, którzy mówili, że jesteśmy zieloną wyspą (chyba od szczawiu!) powinny zamiast bajerować i kłamać wziąć przykład z Budapesztu. Bo pamiętajmy, że według nowych reguł unijnych, jeśli jakieś państwo będzie trwale w procedurze deficytu budżetowego, to Unia Europejska otrzymuje powód, pretekst i prawo aby dobrać się do dotacji unijnych. A to oznacza, że aż do 50 proc. z funduszu strukturalnego może wziąć z powrotem. Mówimy o połowie 73 mld euro, które są przewidziane dla Polski - przynajmniej na papierze - na lata 2014 - 2020. A więc może nam grozić zabranie do 36,5 mld euro. To są potworne pieniądze. Tym bardziej musimy się od Węgrów uczyć. A także ich bronić.

rozmawiała Anna Sarzyńska

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych