Miażdżąca polemika ks. prof. Góralskiego z tekstem prof. Hartmana w GW. "O Polskę wolną od demagogii" kontra "O Polskę wolną od konkordatu"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP / D. Delmanowicz
fot. PAP / D. Delmanowicz

Szkoda, że autor, który pisze, że „każdy powinien przeczytać konkordat” tak opacznie interpretuje jego zapisy

– pisze ks. prof. Wojciech Góralski w polemice z prof. Janem Hartmanem. Znawca prawa kanonicznego i jeden z negocjatorów konkordatu zarzuca autorowi tekstu w "Gazecie Wyborczej" głoszenie nieprawdy i demagogię.

Poniżej tekst artykułu ks. prof. Góralskiego dla KAI:


O Polskę wolną – od demagogii i wrogości! Prof. Jana Hartmana osobliwa wizja konkordatu

W "Gazecie Wyborczej" z 20-21 lipca ukazał się obszerny artykuł prof. Jana Hartmana pt. „O Polskę wolną – od konkordatu!” (s. 14-15), w którym znany filozof i publicysta, pragnąc „uczcić” nadchodzącą 20. rocznicę podpisania a niedawno minioną 15. wejścia w życie konkordatu między Stolicą Apostolską i Rzecząpospolitą Polską postanowił udowodnić, że umowa ta pozbawia Polskę wolności i że „nadszedł czas, by Polacy stali się panami we własnym domu, a demokratyczne państwo mogło się szczycić tym, że wszystkich obywateli traktuje jednakowo”.

Już na samym, początku autor publikacji popełnia powtarzający się błąd, przypisując zerwanie konkordatu z 1925 roku Watykanowi, który ustanowił „niemieckich biskupów na terenach wcielonych do Rzeszy”. Otóż wypada przypomnieć, iż art. IX konkordatu gwarantował, iż „żadna część Rzeczypospolitej Polskiej nie będzie zależała od biskupa, którego siedziba znajdowałaby się poza granicami Państwa Polskiego”. Tymczasem mianowanie przez Piusa XII (w sytuacji nadzwyczajnej) niemieckiego biskupa gdańskiego K.M. Spletta administratorem apostolskim diecezji chełmińskiej oraz Niemca H. Breitingera administratorem apostolskim z jurysdykcją dla katolików niemieckich zamieszkałych na terenie archidiecezji gnieźnieńskiej i poznańskiej nie było równoznaczne z mianowaniem ich biskupami rezydencjalnymi (słowo „biskup” w powołanym artykule konkordatu oznaczało właśnie biskupa rezydencjalnego). Tym samym uchwała Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z 12 września 1945 roku stwierdzająca, że „Konkordat […] przestał obowiązywać” i przypisująca jego zerwanie Stolicy Apostolskiej (nieopublikowana zresztą w Dzienniku Ustaw) była bezzasadna. Znamienne jest poza tym orzeczenie Sądu Apelacyjnego w Poznaniu z 18 sierpnia 1946 roku, w którym uznano, że jakkolwiek konkordat na skutek wspomnianej uchwały TRJN nie wiąże Polski i Stolicy Apostolskiej jako traktat międzynarodowy, to jednak stanowi w dalszym ciągu źródło prawa wewnętrznego (zob. K. Skubiszewski, Konkordat z 10 lutego 1925 r. Zagadnienia prawnomiędzynarodowe, w: Kościół w II Rzeczypospolitej, red. Z. Zieliński, S. Wilk, Lublin 1980, s. 46).

„Uporawszy się” z konkordatem przedwojennym, profesor przechodzi do frontalnego ataku na konkordat z 28 lipca 1993 roku. Tak więc pada na wstępie stwierdzenie, w myśl którego wymieniona umowa „de facto zobowiązuje Polaków do uznawania obowiązywania obcego prawa [kanonicznego – W.G.] na swoim terytorium”. Uzasadnieniem tej „z grubej rury” wystrzelonej tezy jest art. 5, który – jak to formułuje publicysta – „głosi, że Kościół w Polsce kieruje się w pierwszej kolejności prawem kanonicznym, co oznacza, że w razie sprzeczności tego prawa z prawem RP może polskie prawo ignorować i , a polskie władze, w tym sądy, muszą to respektować”. Jakby świadom tego, że chyba trochę „przeholował”, dodaje:

W rezultacie księża i biskupi podlegają prawu polskiemu [A jednak ! – W.G.]

A dlaczego?

Dlatego, że zgodziła się na to Stolica Apostolska”… Ale ta ostatnia bynajmniej nie jest taka wspaniałomyślna, bo zrobiła to „nie z racji samego tylko obywatelstwa [biskupów i księży – W.G.], jak to jest w przypadku pozostałych członków społeczeństwa.

A zatem u biskupów i księży ma miejsce rażący brak postawy obywatelskiej.

Prof. Hartman, najwyraźniej czując się doskonale przygotowany merytorycznie do wykładni postanowień konkordatowych, nie chce jednak „wdawać się w szczegóły” i poprzestaje na takim oto stwierdzeniu (przytoczonym wytłuszczonym drukiem), jakże rewelacyjnym (!):

Z mocy konkordatu status polskich duchownych katolickich i nieruchomości kościelnych jest zbliżony do statusu obcych dyplomatów i ambasad. Też bym chciał podlegać prawu dobrowolnie [czyżby to była u profesora oznaka jakiegoś zniewolenia polskim prawem ? – W.G.]. Też bym chciał, aby urząd skarbowy, NIK, prokurator byli wobec mnie bezsilni”. Dalsze skryte pragnienia autor [lub redakcja – W.G.] wyraża już zwykłą czcionką: „Też bym chciał nie płacić podatku dochodowego. Też bym chciał być biskupem … [to już raczej prośba do Stolicy Apostolskiej … – W.G.].

Lecz natychmiast odzyskuje świadomość, że to raczej niemożliwe i dodaje:

Nie jestem i pytam: Dlaczego z górą setka panów [dużo więcej ! – W.G.] ma w moim kraju większe prawa ode mnie?

Żarty żartami, lecz tego rodzaju publicznych wyznań nie można zignorować. Przede wszystkim art. 5 konkordatu, na który się powołuje Hartman – jako na źródło rzekomej wyższości prawa kanonicznego nad prawem polskim oraz owych przywilejów – brzmi następująco:

Przestrzegając prawa do wolności religijnej, Państwo zapewnia Kościołowi katolickiemu, bez względu na obrządek, swobodne i publiczne pełnienie jego misji, łącznie z wykonywaniem jurysdykcji oraz zarządzaniem i administrowaniem jego sprawami na podstawie prawa kanonicznego.

Sformułowanie to, odpowiadając zresztą standardom ratyfikowanych przez Polskę umów międzynarodowych, nie ma nic wspólnego z przewrotną interpretacją tego zapisu, jaką nadaje mu autor artykułu. A poza tym, panie profesorze, nie wolno wprowadzać opinii publicznej w błąd: biskupi i księża płacą podatki, podlegają organom ścigania (nie czyta pan gazet?), nie mają większych praw od pana, a domy biskupie czy parafialne nie są żadnymi enklawami „watykańskimi”! Warto zatem odłożyć swoje złudne pragnienia i marzenia. A przede wszystkim warto brać większą odpowiedzialność za słowa! Jako prawnik bałbym się podejmować jakiegoś wyrafinowanego dyskursu filozoficznego, choć o filozofię w ciągu dwóch lat się „otarłem”. Wypada czytać – zgodnie z zainteresowaniem polskim konkordatem – pogłębione komentarze i studia analityczne naszych znawców prawa międzynarodowego i konstytucjonalistów (pomijając nawet kanonistów). A już żadną miarą nie godzi się głosić nieprawdy ! Wszak demagogia nie jest właściwą drogą…

W dalszym ciągu swoich wywodów – utrzymanych w tonacji wyraźnie złowrogiej nie tylko wobec konkordatu, ale i Kościoła katolickiego – profesor wypomina komunie, że mimo wszystko była zbyt przychylna Kościołowi, i że to już ona obdarowała go przywilejami (ustawy majowe z 1989 roku). Uznaje następnie, że w nowej rzeczywistości „obce państwo – Stolica Apostolska” zażądało „jeszcze mocniejszych gwarancji swych praw i przywilejów”. Tu najwyraźniej autor nie błyszczy znajomością sięgającej średniowiecza historii konkordatów, nie rozróżniając między modelem przedsoborowym takich umów (obdarowywały rzeczywiście Kościół przywilejami) od modelu posoborowego (chodzi oczywiście o Sobór Watykański II), w którym przywileje poszły w niepamięć. A mylenie należnych Kościołowi katolickiemu praw (podobnie jak praw właściwych innym kościołom i związkom wyznaniowym), proklamowanych przez umowy międzynarodowe (generalnie: prawo do pełnienia własnej misji) z przywilejami nie najlepiej świadczy o byciu „za pan brat” z tematyką konkordatową.

Następnie profesor-filozof usiłuje wcielić się w konstytucjonalistę „odkrywając”, że w konstytucji RP „nie ma słowa o Niemczech ani Rosji, jest za to słowo o Stolicy Apostolskiej” (art. 25 ust. 4: „Stosunki między Rzecząpospolitą a Kościołem katolickim określają umowa międzynarodowa zawarta ze Stolicą Apostolską i ustawy”; a więc nie tylko konkordat, ale także ustawy !). A przecież to „państwo” [przy okazji pozwolę sobie wzbogacić wiedzę autora: państwem to jest Watykan, a Stolica Apostolska jest najwyższą władzą Kościoła katolickiego – W.G.], nie jest „ani nam szczególnie przyjazne, ani demokratyczne” i „stawało po stronie naszych wrogów” (krzyżaków). Poddając ostrej krytyce powołany wyżej zapis ustawy zasadniczej p. Hartman stwierdza, że „nie trzeba być konstytucjonalistą, żeby dostrzec absurd” w tym, że inne kościoły i związki wyznaniowe nie mają możliwości ułożenia sobie z państwem relacji w podobny sposób, jak Kościół katolicki. Nie trzeba być konstytucjonalistą, panie profesorze, by doczytać art. 25 konstytucji do końca i przyjąć do wiadomości, że w ust. 5 mowa jest o regulacji stosunków z RP z tymi kościołami oraz związkami wyznaniowymi w drodze ustaw, uchwalonych – co nader ważne (!) – „na podstawie umów zawartych przez Radę Ministrów z ich [tychże kościołów oraz związków wyznaniowych – W.G.] właściwymi przedstawicielami”.

Kolejne tezy „sążnistego” wywodu prof. Hartmana dadzą się sprowadzić do następujących:

1) Polska jest zależna od Kościoła (tu padnie wielce intrygująca sugestia: „Może byłoby lepiej, gdyby Polska, jak wiele państw Europy, dorobiła się własnego Kościoła, niezależnego od Rzymu ?”);

2) Nikt nie traktuje poważnie wynikających z konkordatu zobowiązań strony kościelnej [to jednak i strona kościelna ma jakieś zobowiązania ? – W.G.];

3) Kościół narusza autonomię Państwa polskiego (m.in. poprzez zwracanie się przez episkopat i poszczególnych biskupów do władz publicznych z apelami „o ustanowienie takich bądź innych praw lub podjecie takich bądź innych działań” (przypomina się niedawny wywiad marszałka Bogdana Borusewicza udzielony KAI);

4) Stolica Apostolska – za pośrednictwem biskupów – „ma bardzo silny wpływ na to, jakie mamy w Polsce lub nie mamy) prawo medyczne oraz czego uczy się (lub nie uczy) w polskich szkołach na lekcjach języka polskiego i historii” (współczuć więc w tym miejscu wypada sterroryzowanym przez Rzym i polską hierarchię polonistom i historykom !);

5) Jest czymś „głęboko upokarzającym dla naszego państwa, a tym samym również dla narodu, lecz przede wszystkim niezgodne z prawem, działanie „kościelnych biznesów”, finansowanie przez państwo nauczania religii (czyżby nawoływanie do bojkotu ustawy oświatowej?), czy plan wprowadzenia 0,5 proc. odpisu podatkowego na Kościół;

6) Istotą „przywilejów konkordatowych” jest „wyjęcie Kościoła spod działania polskich władz publicznych” (widać to wyjęcie na każdym kroku …);

7) Art. 27 konkordatu „zastrzega kształtowanie stosunków państwo – Kościół dla rządu i episkopatu” (ew. uzupełnienie konkordatu, przy czym KEP musi mieć upoważnienie Stolicy Apostolskiej);

8) „Nie wolno zmuszać wrogów Kościoła (to również obywatele) do zachowań wyrażających życzliwość dla katolicyzmu” (biedni ci terroryzowani wrogowie Kościoła, jakże wypada im współczuć …);

9) W demokracji nie ma miejsca na połączenie „religii jako formacji kulturowej z religią jako doktryną obcego państwa. Trzeba coś wybrać. Na razie wybrano to drugie” (no, tośmy sobie zgotowali wybór …);

10) „Pozbycie się konkordatu to sprawa godności i suwerenności Polski […] Nie godzi się, by wolna Polska znajdowała się pod kuratelą innego państwa. Ani Moskwa, ani Berlin, ani Rzym […] Czas, by Polacy stali się panami we własnym domu” (nadzwyczaj szczytne hasło !);

11) Najpilniejszą zmianą w konstytucji jest „uwolnienie się od upokarzającego zobowiązania do posiadania ze Stolicą Apostolską konkordatu oraz od samego konkordatu” (czyżby „konstytucjonalista” uważał, że skreślenie odnośnego zapisu w art. 25 ust. 4 z ustawy zasadniczej oznaczałoby ipso facto zerwanie konkordatu ?).

Lektura artykułu znanego filozofa i publicysty napawa smutkiem i niepokojem. Smutkiem, bo ktoś nie znający wystarczająco problematyki (trudno znać się na wszystkim) zabiera autorytatywnie głos, imputując z takim trudem wypracowanej umowie to, czego w niej nie ma i pomijając to, co w niej jest. Szkoda, że autor, który pisze, że „każdy powinien przeczytać konkordat” tak opacznie interpretuje jego zapisy. Że konkordatem, który stanowi kropkę na „i” w długotrwałym procesie normalizacji tak rozchwianych po 1945 roku stosunków Państwa Polskiego i Kościoła katolickiego, niepokoi i straszy, a tym samym sieje niepokój. Że przedstawia go w jakże krzywym zwierciadle. Smuci i to, że ktoś światły zabierając głos na temat konkordatu nie zadał sobie trudu (przynajmniej tego nie widać) przestudiowania innych współczesnych umów konkordatowych, zawieranych także z państwami o znikomej ilości katolików (np. z Państwem Izrael z tego samego roku, co konkordat polski). Wypowiedź prof. Hartmana niepokoi, bo w tylu miejscach rozmija się z prawdą, Stolicę Apostolską przedstawia jako niezbyt nam przyjazne „obce państwo”, nawołuje do „wyzwolenia się” z jego przemocy (chciałoby się powiedzieć: déjà vu ?), sugeruje zainicjowanie w kraju Kościoła niezależnego od Rzymu.

Wydaje się, że piętnaście lat funkcjonowania polskiego, posoborowego konkordatu wyraźnie wskazuje, iż dobrze służy zarówno Kościołowi, jak i państwu, a tym samym stwarza właściwy klimat do „zdrowego współdziałania” (zob. Gaudium et spes, 76) obu wspólnot – religijnej i politycznej – dla rozwoju człowieka i dobra wspólnego.

ks. Wojciech Góralski


P.S. Co się tyczy zobowiązań „obcego państwa” płynących z konkordatu, generalnie dotyczących przestrzegania prawa polskiego (służących w kilku przypadkach polskiej racji stanu), to usilnie zachęcam prof. Hartmana do przestudiowania następujących zapisów umowy dwustronnej: art. 6 ustt. 2, 3, 4, 5; art. 7 ustt. 3 i 4; art. 8 ustt. 2, 3 (zd. trzecie), 4, 5; art. 10 ustt. 2 i 4; art. 12 ustt. 2 i 4; art. 14 ustt. 1 i 2 (zd. pierwsze i zd. trzecie); art. 16 ustt. 1, 2, 5; art. 16 ustt. 1, 2, 5; art. 17 ustt. 2 in fine i 3; art. 18; art. 19 (zd. drugie); art. 20 ust. 2; art. 21 ust. 2; art. 22 ust. 3; art. 23; art. 24 (zd. pierwsze i zd. trzecie); art. 25 ust 1; art. 26.



Ks. prof. Wojciech Góralski (ur. 1939) jest wybitnym ekspertem z zakresu historii prawa kanonicznego i prawa konkordatowego. Wykładał na wielu wyższych uczelniach. Jest członkiem m.in. Komitetu Nauk Prawnych PAN. Jest kierownikiem Katedry Kościelnego Prawa Małżeńskiego i Rodzinnego na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW.

 

KAI/mall

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych