Piccadilly Circus, Trafalgar Square, Leicester Square - serce turystycznego Londynu. Masy turystów z całego świata, przelewające się ulicami, tłum pod Pałacem Buckingham, pełne sklepy pamiątkarskie, oczywiście Harrods i Fortnum and Mason punkty fast foodów, kolejki po bilety na słynne musicale Andrew Lloyda Webbera. Tłok, hałas, bałagan, zwykły dzień-jak-co dzień centrum Londynu. Przybyło tylko pamiątek, no i kilka nowych motywów – wiadomo, „The Royal Baby” boom. Ale niewiele z tego, o czym krzyczą media - ”Wielka Brytania wstrzymała oddech!” i „Brytyjczycy oszaleli na punkcie >królewskiego dziecka<" – widać na ulicach.
To nie Brytyjczycy, to brytyjskie media oszalały i nakręcają spirale emocji. Wiadomo – wysokie emocje przekładają się na wysoką sprzedaż. Jak sępy rzuciły się na nowy żer, setki artykułów, wywiadów, dodatków specjalnych oraz prezentów z nowym motywem. „Bookmacherzy przyjmują zakłady o płeć oraz imię dziecka! Największe powodzenie mają imiona królewskie: dla dziewcząt Aleksandra, Elżbieta i Charlotte, a dla chłopców James i George!”. „Brytyjskie matki wstrzymują się z chrzcinami, czekając jakie imię zostanie nadane dziecku księcia i księżnej Cambrigde!”. "Mennica Królewska wybiła 2037 pamiątkowych srebrnych monet jednopensowych, prezent dla dzieci narodzonych tego samego dnia, co trzeci w kolejce następca tronu!” „Sklepy >Mothercare< oblężone, zapotrzebowanie na modele sukien i śpiochów, które zakupiła księżna Catherine!” itd. itp. Niedzielny „Sunday Express” dołożył dodatek „The Royal Baby Souvenir Special”, inne dorzucają, oczywiście za dodatkową opłatą, drobne prezenty ze znanym motywem. Przed szpitalem pod wezwaniem St. Mary’s w dzielnicy Paddington koczują tłumy fotoreporterów z całego świata, sprzęt, drabinki, całe zaplecze. Ale rzeczywistość medialna nie bardzo przekłada się na to, co widać i słychać na Wyspach. Cóż, „gdy rozum śpi, budzą się media”…
Tym razem jest to rodzaj radosnej euforii jak po „joincie”, 16 lat temu byłam świadkiem amoku medialnego jak po przedawkowaniu heroiny, ponurego, agresywnego i niebezpiecznego dla stabilności społecznej, nie mówiąc już o zagrożeniu dla monarchii. To pamiętny tydzień między wypadkiem w Paryżu a pogrzebem księżnej Diany. Od rana 31 sierpnia 1997 roku media brytyjskie, zwłaszcza lewicowo-liberalne, z godziny na godzinę coraz bardziej pogrążały się w nieutulonym żalu. Przez bity tydzień z trudnością można było zobaczyć jakiś news ze świata. Wyglądało to tak, jakby cały świat zatrzymał swój bieg, i, zdając sobie sprawę, że nie ma dla niego żadnego ratunku, przymierzał się do zbiorowego samobójstwa. A kiedy wariactwo sięgnęło zenitu i padło określenie Diana – święta naszych czasów”, los spłatał lewicowym mediom paskudnego figla. Zmarła prawdziwa święta, matka Teresa z Kalkuty. Zadedykowano jej wszystkiego ze trzy zdania, w tym jedno brzmiało: ”Matka Teresa wysoko ceniła pracę charytatywną Diany”. Wydawało się, że świat oszalał – ale to nie świat, tylko brytyjskie media. I było to naturalnie „szaleństwo kontrolowane”. Diana stanowiła bowiem najlepszą i najskuteczniejsza broń w rękach tutejszych antymonarchistów, Partii Pracy oraz jej służb dziennikarskich. I kiedy, przy wielkiej, choć nie upieram się, w pełni świadomej pomocy lady Di Elżbieta II została skompromitowana, a monarchia stanęła na krawędzi upadku, nagle zostali tej broni pozbawieni!
Przez ostatnich 16 lat Elżbieta II, swoją asertywnością i zgodą na kompromisy – od lat płaci podatek dochodowy, choć na mocy umowy z brytyjskim rządem z 1932 roku, po przekazaniu na rzecz państwa wielu nieruchomości, została z tego podatku zwolniona. Skróciła tzw. Listę Cywilną, czyli członków rodziny królewskiej, na których utrzymanie płacili podatnicy, z 13 do 3 osób. Podczas spotkań z obywatelami, których ma 2-3 dziennie, obserwuje się zmiany w „języku ciała”, częściej się uśmiecha i – jak złośliwie zauważył Guardian, „przestała mówić do swojej torebki, a zaczęła do poddanych” – i ma w tej chwili najlepszy w kraju sztab PR-owców i specjalistów od marketingu. Ta 87-letnia w tej chwili starsza pani, okazała się bardziej elastyczna i skłonna do kompromisów niż niejeden znacznie młodszy lider polityczny! W tej chwili nawet liberałowie, jak publicysta z BBC Andrew Marr, autor dokumentu „The Diamond Jubilee” i opasłej biografii „The Diamond Queen”, chwalą pod niebiosa jej „siłę charakteru, uprzejmość, mądrość i doświadczenie”.
Ciąg atrakcji Diamentowego Jubileuszu, w tym nie tylko parada historycznych łodzi, ale i koncert supergwiazd rocka przed Pałacem Buckingham, został przygotowany w taki sposób, że każdy Brytyjczyk mógł tam znaleźć coś dla siebie. Potem Olimpiada, która miała bardzo korzystny wpływ na brytyjski budżet. A żartobliwa scena z clipu promocyjnego Olimpiady, kiedy królowa przyjmuje w swoim biurze „agenta Jej królewskiej Mości Jamesa Bonda” – mówi wiele o jej otwarciu na nowe czasy. Potem prawdziwa „Katemania”, która wykreowała księżną Cambridge – jak kiedyś lady Dianę - na brytyjską celebrytkę nr 1. Liberalna lewica robi wprawdzie wszystko, żeby tonować ten entuzjazm, ale i ich media też muszą z czego żyć! A Guardian powtarza: ”Będą potrzebni do momentu, kiedy Wielka Brytania nie stanie się republiką”. Jednak będzie musiał trochę poczekać. Bo kiedy rok temu zlecił badania opinii publicznej, odpowiedź była jednoznaczna: około 70 proc. Brytyjczyków twierdzi, że „Wielka Brytania bez monarchii byłaby gorszym miejscem do życia”, i że słupki popularności Elżbiety II strzeliły w górę jak rakieta, wyprzedzając wszystkich liderów partyjnych.
Ciężka praca i łut szczęścia sprawiły, że brytyjska monarchia przeżywa w tej chwili swoje dobre dni. Konserwatywne media jak The Times, Daily Telegraph czy tabloid Daily Mail dmuchają w ten róg, a lewicowo liberalne - włączając się do szaleństwa pt. ”The Royal Baby Boom”, bo trzeba z czegoś żyć – czekają na lepsze czasy. A tymczasem brytyjska monarchia się modernizuje, patrz: dwie nowe ustawy dotyczące możliwości dziedziczenia tronu bez względu na płeć, oraz poślubienia przez następcę tronu katoliczki. Choć prace legislacyjne nie były łatwe, bo wymagało to zmiany sześciu dotychczasowych ustaw, m.in. Bill Rights z 1689 roku, Act of Settlement z 1701 i Royal Marriage z 1772 roku, już otrzymały zgodę 16 państwa Commonwealthu i zostały przegłosowane w obu izbach parlamentu. Królewski potomek urodzi się już nie w Pałacu Buckingham, jak książę Karol, lecz w szpitalu St. Mary’s jak William i Harry. I z pewnością będzie wychowywany nie przez sztab nianiek i guwernantek, ale przez swoich rodziców, potem zostanie posłany do Eton, a następnie do któregoś z college’ów Ox-bridge. Będzie zabierany do hosteli dla bezdomnych i szpitali dla dzieci, a przez „gap year”, rok wakacji między maturą a studiami, będzie przemierzał kraje Trzeciego Świata z misjami organizacji charytatywnych Oxfam czy Stop Dartfur Famine.
Monarchia się modernizuje, ale na szczęście, nie przesadnie. Tymczasem w Buckingham Palace trwają przygotowania na przyjęcie królewskiego potomka, bo narodziny kolejnego następcy tronu to fakt prawny, który wiąże się z całą masą ceremonii i zwyczajów. Informacja do Pałacu Buckingham, oficjalny komunikat rzecznika prasowego królowej, oficjalny komunikat rządu Jej Królewskiej Mości, w którym wyraża się zadowolenie z narodzin dziecka, gratulacje ambasadorów akredytowanych przy Dworze św. Jakuba oraz życzenia od państwowych i koronowanych głów z całego świata. A na koniec – komunikat w kolejnym wydaniu The London Gazette, rodzaju naszego Monitora Polskiego. A więc pewnie paręset dodatkowych tysięcy turystów i około 250 mln zysków dla przemysłu pamiątkarskiego. Przecież rodzina królewska to najlepszy brytyjski towar eksportowy. I praktyczni Anglicy, konserwatyści czy liberałowie, doskonale zdają sobie z tego sprawę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/162068-the-royal-baby-boom-to-nie-brytyjczycy-to-brytyjskie-media-oszalaly-i-nakrecaja-spirale-emocji
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.