Ukraińcy mają swego bohatera narodowego, my mamy problem. Ich bohater nazywa się Stepan Bandera, nasz problem – „tragedia wołyńska”. Czy dla eksprezydenta Wiktora Juszczenki gloryfikacja tego zbrodniarza była ważniejsza od ułożenia stosunków z naszym krajem? Czy w cywilizowanym świecie, do którego chciałaby się zaliczać Ukraina, można czcić ludobójcę? Czy już wtedy, gdy w wolnej Ukrainie zaczęto stawiać Banderę na cokołach, nazywać ulice jego imieniem i wydawać znaczki z jego podobizną nie należało stanowczo zareagować na honory, jakimi zaczęto obdarzać przywódcę ukraińskich nacjonalistów? A jak polscy politycy przyjęliby na przykład nadanie tytułu „bohatera Niemiec” któremuś z czołowych nacjonalistów III Rzeszy…? Pytań jest wiele, odpowiedzi nie ma. Gdy prezydent Juszczenko wpadł na kilka tygodni przed odejściem ze stanowiska na ten kuriozalny pomysł, dla niektórych naszych sejmitów była to… „wewnętrzna sprawa Ukrainy”. Cóż to za kraje, gdzie w jednym upamiętnia się zbrodniarza, a w drugim jego zbrodnie mają pójść w zapomnienie?
Bandera jest tylko symbolem, bo przecież nie on jeden i nie on sam zarządzał i dokonywał rzezi w wołyńskich i podolskich wsiach. Jeśli w ogóle można porównywać okrucieństwo, było ono niewyobrażalnie gorsze od terrorystycznego zamachu Osamy bin Ladena na nowojorskie World Center - to setki osad i, według ostrożnych szacunków IPN, ponad 100 tys. zgładzonych ludzi, mężczyzn, kobiet i dzieci ćwiartowanych siekierami, piłami, widłami, rozrywanych na strzępy, których głowy nabijano na sztachety płotów wokół ich domostw… Gdyby chcieć nakręcić film o bestialstwie banderowców i UPA, nie wytrzymałby tego żaden widz, byłoby to po prostu ponad człowieczą siłę.
Moje pierwsze spotkanie z Ukrainą przed paru laty nie zaczęło się najlepiej. Pojechałem tam, by zobaczyć i opisać w wydanej wówczas książce pt. „Koniec Europy” sytuację na tych terenach po rozpadzie sowieckiej Rosji. Gdy ukraiński taksówkarz wiozący nas z lotniska posłyszał, że rozmawiam z niemieckim kolegą-dziennikarzem w jego języku, spytał:
Ponowie Niemcy? A czemu tylko we dwóch? Przyjedźcie do nas jeszcze raz, wszyscy. I zróbcie porządek z Żydami do końca…
On się śmiał, my nie. W mojej podróży po Ukrainie zarysowała się wyraźna prawidłowość: im bliżej Półwyspu Krymskiego, który Moskwa podczepiła do ukraińskiej socjalistycznej republiki dopiero w 1954 r. i straciła po pomarańczowej rewolucji, tym większe rozwarstwienie ukraińskiego społeczeństwa i ciągoty ku Rosji. Ukraińcy sami nie wiedzą, w którą stronę chcą podążyć, więc Juszczenko na odchodne wzmocnił im narodowego ducha…
Zrobienie z Bandery narodowego bohatera było zaiste upiorną decyzją. Ukraina jest dziś jak jeździec bez głowy; już wtedy dekret prezydenta musiał nadszarpnąć zaufanie Polski, był wręcz prowokacją wobec de facto jedynego, przychylnie nastawionego adwokata Kijowa w Unii Europejskiej. Niestety, akt Juszczenki nie zmusił naszych sejmitów do myślenia i nie spotkał się z ich stanowczą reakcją.
Nie mam zamiaru przypominać o procesach niemieckich zbrodniarzy z czasów III Rzeszy, czy rozliczeniach sprawców masakr w wojnie na Bałkanach po rozpadzie Jugosławii. Cywilizowany świat choć w ten sposób starał się uczynić zadość ich ofiarom, bo przecież życia im nikt nie wróci. Czy nasz kraj należy do cywilizowanego świata? Oto w 70 rocznicę zbrodni wołyńskiej „sędziowie dziejów” z PO i polityczne otręby z Ruchu Palikota zamierzają po wsze czasy upamiętnić Polaków wymordowanych przez ukraińskich nacjonalistów, w uchwale z semantycznym dziwolągiem o „czystce etnicznej o znamionach ludobójstwa”. Przepraszam, rzadko używam ostrych słów, ale tzw. politycy z PO i RP wykazują znamiona „debilizmu salonowego”. Czy można budować przyjaźń między narodami lub choćby poprawne stosunki na fundamencie obłudy, zakłamania i hipokryzji?
Podczas, gdy Niemcy, nie bacząc na odczucia nas, Polaków, którzyśmy stali się jedną z największych, zbiorowych ofiar hitlerowskiej agresji, przegłosowują w Bundestagu uchwały o „krzywdzie” i „bezprawiu” wobec powojennych wysiedleńców z byłych terenów III Rzeszy, w tym podbitych i przez nich okupowanych, gdy ustanawiają, jak niedawno w Bawarii, „Dzień pamięci o wypędzonych”, nasi sejmici nie mają odwagi otwarcie nazwać ukraińskiego ludobójstwa. W imię czego i w imię kogo? Czy w imię pułkownika UPA Petry Olijnyka (vel „Enej”), współsprawcy masowych mordów na wołyńskich Polakach, który własnoręcznie odrąbywał im głowy? Czy notabene nazwa młodzieżowego zespołu „Enej”, przyjęta od pseudonimu tego zbrodniarza przez polskich potomków Ukraińców z Olsztyna jest efektem niewiedzy, przypadkowej zbieżności czy świadomym działaniem? Chciałbym wierzyć, że tylko głupoty, która jednak w przypadku politycznych, rzekomych reprezentantów całego polskiego społeczeństwa zakrawa na narodową zdradę.
Jak utrzymuje poseł Piotr Bauć z RP, pedagog z wykształcenia, Ukraińcy sami powinni dokonać przepierki swej historii, bo jak dla niego różnica między „zbrodnią ludobójstwa” i „po prostu zbrodnią” w projekcie uchwały to „rozstrzygnięcie czysto legislacyjne”. Bauć konstatuje:
Dalsze, niezbyt mądre rozdrażnianie sytuacji między Polską a Ukrainą nie ma sensu.
Na takie dictum mózg staje w poprzek. Strzeż nas, Panie Boże, i samych Ukraińców, przed takimi pedagogami! Czy w imię politycznego kunktatorstwa można zapomnieć o wołyńskiej masakrze? Kurs na pojednanie z Ukraińcami - tak, lecz nie po trupach i nie z banderą na oczach!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/161659-piotr-cywinski-dla-wpolitycepl-jezdziec-bez-glowy-czyli-polscy-politycy-o-znamionach-debilizmu-salonowego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.