Po 6 latach rządów PO-PSL można zapytać: w co wierzy albo wierzył Donald Tusk?

Fot. PAP/Radek Pietruszka
Fot. PAP/Radek Pietruszka

Wiara i pewność siebie w polityce mają istotne znaczenie, bo dodają energii, stanowią motywację do działań i sprawiają, że polityczny sukces staje się łatwiejszy do osiągnięcia i z większą ochotą przystępuje się do realizacji założonych celów. Często z ust różnych polityków słychać, że wierzą albo w zwycięstwo [w wyborach], albo w powodzenie nowego projektu politycznego, albo w przegłosowanie jakiejś ustawy, czy polepszenie sytuacji gospodarczej. Po 6 latach rządów PO-PSL można zapytać w co wierzy albo wierzył Donald Tusk?

Na początek jednak nieco przewrotnie, warto odpowiedzieć na pytanie: w co premier nigdy nie wierzył. Co by nie mówić o Donaldzie Tusku, to na pewno nie wierzył w to, że będzie rządził wiecznie. Jako historyk (co prawda kiepski) musiał przyjąć do wiadomości, że każda władza kiedyś się skończy. Wygrywając wybory w 2007 roku DT widział siebie w fotelu premiera zapewne przez dwie kadencje, a dalsze rządy Platformy uzależniał od sytuacji w kraju z tą różnicą, że w wyapdku trzeciego zwycięstwa na stanowisko szefa rządu wyznaczy kogoś zaufanego, a sam przy poparciu kilku czołowych polityków europejskich znajdzie posadę w Unii Europejskiej.

Wszystko potoczyło się jednak się inaczej. Koniec pierwszej kadencji i początek drugiej kazał Tuskowi zweryfikować śmiałe plany. Premier wierzył, że media będą mu przez wiele lat sprzyjały, a gdyby nawet nie, to zachowywałyby przynajmniej neutralną życzliwość. Przez 6 lat media otaczały Tuska parasolem ochronnym i chroniły przed niekorzystnymi skutkami choćby afery hazardowej, czy stoczniowej.

Bezkrytyczne poparcie mainstreamu dla rządu i premiera skończyło się dlań tragicznie. Hasło “GW – nie czytam, TVN – nie oglądam, PO – nie głosuję” zrobiło swoje i spora część Polaków zaczęła dostrzegać negatywne efekty działalności tego swoistego polityczno-medialnego konglomeratu (nie tylko GW i TVN, ale też innych prorządowo zaangażowanych gazet, czy portali internetowych). By ratować spadającą oglądalność i sprzedaż prasy główne media postanowiły nieco zmienić front, czego przykładem był artykuł we “Wprost” dotyczący zegarków Nowaka oraz ujawnienie przez Wyborczą i Radio Zet wniosków z raportu NIK dotyczącego nieprawidłowości w wydawaniu pieniędzy przez ministerstwo sportu. Okazało się, że zagrożone media potrafią boleśnie ukąsić, a nawet doprowadzić do upadku rządu.

Donald Tusk wierzył też, że po zwycięstwie w 2007 roku uda mu się raz na zawsze rozprawić z największym wrogiem, czyli PiS i Jarosławem Kaczyńskim. Momentami wydawało się, że osiągnięcie celu jest bliskie, ale ostatecznie misterny plan upadł i dziś to Platforma musi bronić się przed rozpadem i upadkiem. Premier wierzył, że uda mu się całkowicie wyeliminować największą partię opozycyjną, albo przynajmniej zredukować PiS do niegroźnej partii z najwyżej 10% poparciem.

Po tym jak nie udała się ta sztuka, trzeba było szukać nowego pomysłu, ale już nie na spokojną kontynuację rządów, tylko na obronę przed ich utratą. Tusk zaczął wierzyć, że może to nastąpić tylko dzięki poparciu SLD, przy pomocy którego uda mu się zmontować negatywną koalicję po kolejnych wyborach parlamentarnych. Stąd trwające od kilku miesięcy podchody i wzajemne obwąchiwanie Donalda Tuska i Leszka Millera. Z ust obu nie padają ostre słowa, oskarżenia i złośliwości. Zachowanie obu nie dziwi: dla szefa SLD jest to jedna z ostatnich szans na powrót do władzy, a dla Tuska szansa na jej zachowanie.

Premier wierzył i chyba nadal wierzy (choć pewnie już nie tak gorliwie jak kilka lat temu), że wystarczy zapewnić Polakom ciepłą wodę w kranie, by ci się nie buntowali, nie podnosili głów i nie narzekali. Ot, mała tuskowska stabilizacja a la Władysław Gomułka. Nicnierobienie rządu zaczęło jednak ciążyć rządzącej ekipie pod koniec pierwszej kadencji, a praktycznie od początku drugiej proces degradacji zaczął się nasilać. Do tej pory mogli zwalać winę na przeszkadzającego im prezydenta. Gdy po sierpniu 2010 roku Tusk miał w ręku całą władzę: od najmniejszej gminy w Polsce poprzez marszałków województw i koalicję parlamentarną aż do przychylnego prezydenta, nie pociągnęło to za sobą wcale jakiejś znaczącej ofensywy legislacyjnej.

Dzisiaj premier żyje wiarą, że zła passa się odwróci, że tylko on może podnieść PO z dołka. Skutecznie wyeliminował wewnętrzną opozycję i dziś uważa się za jedynego, który może poprowadzić PO do kolejnego zwycięstwa. Niewątpliwie on i jego grupa doradców przygotowali jakiś plan awaryjny na wypadek przegranej w kolejnych wyborach parlamentarnych i niedojście do skutku negatywnej kolacji z SLD. Pytanie, czy zagrożony utratą władzy oraz ujawnieniem setek przekrętów i nieprawidłowości nie posunie się do siłowej konfrontacji?

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych