„Minister-plakietka”. Czy Radosław Sikorski zagra u Wajdy? Minister Sikorski chciał być mężem stanu, jest Jolantą Rutowicz polskiej dyplomacji…

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Radek Pietruszka
PAP/Radek Pietruszka

Kto chce, niech się śmieje. Telewizyjne „Szkło kontaktowe” wyłapało takie oto dialogi na cztery nogi, a właściwie na sześć, w kwestii formalnej, z posiedzenia Rady Ministrów:

Snowdenowi daliśmy odpór

- zameldował Radosław Sikorski premierowi Donaldowi Tuskowi.

- Odpór? - powtórzył jakby niezorientowany Tusk. - Słowiański, nie?

- Proszę? - niedosłyszał minister.

- Słowiański… ? - powtórzył premier.

- Snowdenowi? Jaki odpór? - podłączył się główny księgowy, minister finansów Jan Antony Vincent-Rostowski.

- Nie dostanie azylu w Polsce - wyjaśnił Sikorski.

- A prosił? - dociekał Rostowski.

- Tak! Tak! Tak…! - zarechotał szef dyplomacji”.

Panowie mają ubaw po pachy! Co tam, że jakaś Helsińska Fundacja Praw Człowieka uznała reakcję polskich polityków w sprawie azylu amerykańskiego zbiega za „przedwczesne”. Kto ją zna? I kto się nią przejmuje? Jeden z współzałożycieli organizacji obrony praw człowieka „Wiosna”, dwukrotnie nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla Aleksandr Bialacki trafił do więzienia o zaostrzonym rygorze dzięki udostępnieniu przez nasz kraj kołchozowemu duce na Białorusi Wiktorowi Łukaszence danych o kontach bankowych, za co de facto Sikorski przepraszał cały demokratyczny świat, i co? I nic. Bialacki siedzi, a minister rechocze…

Bo ministrowi dobrze. Jak ma nie mieć dobrego humoru, skoro polską politykę zagraniczną prowadzą za niego Stany Zjednoczone, Rosja, Niemcy, no - może jeszcze Unia Europejska, do której skądinąd należymy, a którą amerykańskie służby National Security Agency (NSA) infiltrują na potęgę!

Kim był, jest i będzie polityk Radosław Sikorski? Swego czasu marzył, aby być premierem, a może nawet prezydentem RP. Bo przecież każdy żołnierz nosi w plecaku buławę marszałkowską. Sikorski zaczął od mandatu poselskiego. Flirtował i przystawał z różnymi, prócz postkomunistów, bo tych podobno nie lubi. Piszę „podobno”, gdyż u Sikorskiego nic nie jest pewne i, gdyby miało dojść do mariażu PO-SLD, Leszek Miller mógłby w jego oczach przepoczwarzyć się nagle z rosyjskiego hodowcy „kuricy” we współczesne wcielenie Bartosza Głowackiego - wielki symbol męstwa i waleczności. W końcu to on, Miller, załatwił nam akcesję do UE. Sikorski wie, z kim i do kiedy trzymać.

W generalnym skrócie jego kariera polityczna wyglądała następująco. Zamiast wygniatać styropian na strajkach, osiemnastoletni Radosław wybrał w 1981r. (po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce) błyszczące parkiety oksfordzkiego uniwersytetu. Został jego licencjatem i na tym zakończył naukę. Kilka lat później wystąpił do władz tej uczelni o przyznanie mu tytułu Master of Arts (odpowiednik magistra), który otrzymał obligatoryjnie, bez konieczności dalszego dokształcania się.

Czy przynależność Sikorskiego do elitarnego Bullingdon Club na Oksfordzie, o którym swego czasu „New York Times” pisał, że jest zrzeszeniem „synów wielkich fortun”, który znany był głównie z hucznych popijaw, i który z powodu niemoralnego prowadzenia się jego członków był nawet tematem dyskusji w brytyjskiej Izbie Gmin, upoważnia ministra do kreowania się na kombatanta… „Solidarności”? Wprawdzie Sikorski nie twierdzi tego wprost, ale pewnie „niechcący” sugeruje, jak np. zwracając się do przedstawicieli Narodowej Rady Libijskiej:

My w Polsce, tak jak wy tutaj w Libii, jesteśmy rewolucjonistami. W Polsce zrzuciliśmy łańcuchy dyktatury 22 lata temu. Jeśli my mogliśmy to zrobić z Solidarnością 22 lata temu, możecie to zrobić również i wy.

Postronni słuchacze mogą z takich wypowiedzi wyciągać wnioski, jakby on, Sikorski walnie przyczynił się do obalenia komunizmu w naszym kraju. Po przygodzie z Oksfordem, dzielny Radosław-„Bullingdon” został dziennikarzem-korespondentem, aż do chwili, gdy na fali odnowy wypłynął w roli… wiceszefa resortu obrony narodowej w 1992 r. w koalicyjnym rządzie PC-ZChN-PSL byłego premiera Jana Olszewskiego. Gdy ten został rozrobiony przez pookrągłostołowy układ, Sikorski ubiegał się jeszcze z listy Ruchu Odbudowy Polski (ROP) o mandat posła na Sejm - nie wyszło, więc się z nim rozstał i przykleił do Ruchu Społecznego Akcji Wyborczej Solidarności Mariana Krzaklewskiego. Opłaciło się, bo w 1998r. zasiadł w gabinecie wiceministra spraw zagranicznych, w rządzie Jerzego Buzka oraz w prezydium AWS. Po odbiciu władzy przez postkomunistów, Sikorski zniknął na kilka lat ze sceny politycznej, by powrócić na nią w 2005r., jako bezpartyjny senator z listy PiS. Wkrótce wrócił też w ministerialne progi, już jako szef resportu obrony narodowej w rządach PiS-Samoobrony i LPR, kolejno Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego. Dwa lata później wycofał się, aby po kilku miesiącach wystartować do Sejmu z listy PO (obecnie jest wiceprzewodniczącym tej partii). W nagrodę premier Donald Tusk powierzył mu tekę szefa polskiej dyplomacji.

W 2010r. był jeszcze prezydencki epizod Sikorskiego. Dzień po smoleńskiej tragedii, wszedł do powołanego przez Tuska Międzyresortowego Zespołu, który miał „koordynować działania” związane z katastrofą Tu-154. Równolegle rywalizował z Bronisławem Komorowskim o kandydaturę PO na następcę prezydenta Lecha Kaczyńskiego. O swoim rywalu mówił:

Nie można być śpiewaczką operową, mając piskliwy głos…

- co było kpiną z kiepskiej znajomości angielszczyzny przez Komorowskiego. Może w tym przypadku Sikorski miał akurat rację, jednak atak na partyjnego kolegę mu się nie powiódł, przegrał i musiał zadowolić się prolongatą zatrudnienia na etacie MSZ.

Radosław Sikorski to taka nie austriacka, nie kreolska, ale nasza, nasza polska „Wańka-wstańka”, która chwilowo się nie chwieje, ale w górę też nie idzie. Sen o Pałacu Namiestnikowskim prysł jak bańka mydlana, premierostwo również. Nawet gdyby pomógł dziś w partyjnym przewrocie pałacowym, wyborcze szanse PO są marne. Powrót do PiS? - wykluczony, flirt w PSL? - także, bo Sikorskiemu bliżej do arystokracji niż chłopstwa, SLD? - apage satanas!, co robić, jak żyć panie premierze…!? - zdaje się pytać sam siebie.

Zaiste, ma dylemat: czy stanąć na bramce w drużynie Tuska, z wiarą, że znów wygra, czy może poprzeć skazanego niby na klęskę rebelianta Jarosława Gowina? A może w ogóle rzucić PO w diabły i pokombinować coś z wysoką przedstawicielką UE do spraw zagranicznych i bezpieczeństwa, baronessą Catherine Ashton lub z sekretarzem generalnym NATO Andersem Rasmussen? A może poszukać kontaktów z sekretarzem Ban Ki-moon`em z ONZ i wynieść się za ocean? W końcu angielski zna, w branży też się trochę orientuje i doświadczenie ma, tylko, niestety, ten długi język... W Polsce ludzie nie pamiętają jego kwiecistej przemowy w Sejmie o polityce zagranicznej, jakby chciał, żeby było, tylko raczej soczyste wypowiedzi, które w świecie prawdziwej dyplomacji nie uchodzą. Ale, może ci wielcy z zagranicy tego nie słyszeli i nic nie wiedzą?

Wiedzą, wiedzą… I pamiętają. Np. jego propozycję przyjęcia Rosji do NATO. Jak przekonywał w 2009r., kraj Władimira Putina:

jest potrzebny do rozwiązywania europejskich i globalnych problemów.

Bardzo to ciekawe, zestawiwszy to ze zbiorową skargą politycznych „vip”-ów z Europy środkowowschodniej, które załkały w liście do Baracka Obamy, że czują się niedopieszczone przez prezydenta USA. „Jesteśmy przyjaciółmi Stanów”, a „Amerykanie przestali się martwić o nasz region”, pożalili się politycy z Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Czech, Słowacji i Rumunii. I ostrzegli: nasze kraje „poparły niepopularną wojnę w Iraku”, a teraz „będą bardziej ostrożne w popieraniu USA”. Chyba, że Obama zmieni swe podejście do Rosji, która „metodami z XXI wieku chce osiągać XIX-wieczne cele”, czyli podbić nas, poprzez wojnę ekonomiczną, blokady energetyczne, podstępne inwestycje, manipulowanie mediami i przekupstwa.

Zgrozą wieje! Na końcu listu zabrakło mi tylko: „Boże coś Polskę”… Mówiąc bez ogródek, bardziej jaskrawego obnażenia naszej dyplomatycznej niemocy trudno sobie wyobrazić. Oto spora połać Europy z Polską na czele żebrze o łaskę prezydenta USA, by chronił ją przed Rosją, notabene liczącą tylko 140 mln obywateli.

„Washington Post” poradził Obamie, aby „wziął sobie ten list do serca”, gdyż USA ubywa sojuszników, a „ich”, znaczy nasza przyjaźń nie jest wieczna. Ja na „serce” bym nie liczył. Jaka jest polityka Obamy i gdzie ma nasz region Europy - każdy widzi. Tak samo, jak zdolność obronną naszego kraju, którą kreował był także Radosław Sikorski. Na stanowisku ministra obrony narodowej dał się głównie zapamiętać pod pseudonimem „ministra-plakietki”, który mundurowi podwładni nadali mu po tym, jak wprowadził obowiązek przypinania sobie na piersiach plastykowych tabliczek z nazwiskami.

Już na posadzie szefa MSZ Sikorski zapoznał swego francuskiego kolegę z urzędu Bernarda Kouchnera, notabene lekarza gastroenterologa z wykształcenia, z planem wzmocnienia siły obronnej Europy, przygotowanym na prezydencję Polski w UE. W planach i kreśleniu różnorakich wizji, realizowanych tak skutecznie, jak francusko-niemiecko-polska figura płaska - Trójkąt Weimarski, jesteśmy najlepsi na świecie. W realu musimy cieszyć się np. z przekazania w darowiźnie naszej Marynarce Wojennej wysłużonych, amerykańskich fregat „Kościuszko” i „Pułaski”, czy naszym czołgistom niemieckich „Leopardów” z demobilu. Nic tylko pogratulować…

Minister Sikorski chciał być mężem stanu, jest Jolantą Rutowicz polskiej dyplomacji - „gejzerem intelektu”, która sama siebie charakteryzuje:

Jestem na swój jakimś tam fenomenem. Fenomenem siebie, tego, że jestem w jakiś sposób inna i świetnie się w tym odnajduję

- stwierdziła pani Jola na łamach „Przekroju”, co pisz-wymaluj mogłoby być wypowiedziane przez Sikorskiego.

Wpadka ministra z zameldowaniem Tuskowi o „odporu” udzielonego Snowdenowi nie była pierwszą i pewnie nie będzie ostatnią. Jak tak dalej pójdzie, na rogatkach jego rodzinnego miasta pojawią się transparenty: „Bydgoszcz przeprasza za Sikorskiego!”.

Tymczasem szef dyplomacji tłumaczy się przed warszawskim sądem z innego dialogu, którego - jak utrzymuje - nie było. A mianowicie, że Komorowski nie powiedział po tragicznej śmierci prezydenta Kaczyńskiego, zasłyszanego przez kogoś tam zdania:

Lecha nie ma, ale został ten drugi…,

a Sikorski nie odpowiedział mu:

…nie martw się Bronek, mamy jeszcze jedną tutkę.

Z „dożynania watahy” Sikorskiemu trudno się wycofać, gdyż słyszała to cała Polska. Nawiasem mówiąc, wysoki sąd nie chce włączyć tej wypowiedzi do sprawy, no, bo co ma bojowe wezwanie Sikorskiego dotyczące „watahy”-PiS do jego domniemanego dialogu z Komorowskim…

Pełniący obowiązki szefa polskiej dyplomacji znalazł się na rozdrożu. Cóż, ministrem się bywa, lecz Sikorski zapewne w zapomnienie nie popadnie. W najgorszym przypadku będzie mógł pogwiazdorzyć u Andrzeja Wajdy. Reżyser „Lotnej” też wie, z kim, kiedy trzymać i jakby co, to mu pomoże. Raz już przecież chciał go zaangażować.

Wajda zastanawiał się, czy mógłbym w jednym z jego filmów zagrać ministra spraw zagranicznych, czyli wcielić się w samego siebie

- zwierzył się Sikorski w jednym niedawnych z wywiadów. Może nie będzie to rola ministra, ale, jak nie patrzeć, ekranowa…

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych