Rokita: celem tego wyroku jest zamknięcie ust każdemu, kto by się ośmielił żądać odpowiedzialności konkretnych prokuratorów czy sędziów za bezprawie dyktatury Jaruzelskiego

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Młody prokurator Kornatowski, przed którym miała się dopiero otworzyć kariera zawodowa, nie miał żadnych zahamowań, aby sfabrykować dowody niewinności milicjantów, którzy bili Tadeusza Wądołowskiego – pisze w „Rzeczpospolitej” Jan Rokita.

Odpowiada w ten sposób na artykuł Mariusza Ziomeckiego, ale też inne wypowiedzi dotyczące jego przegranego procesu z Konradem Kornatowskim, w wyniku czego Rokita musi wyemitować przeprosiny w mediach, co będzie go kosztować kilkaset tysięcy zł.

Przypadek jawnego deklarowania nieprawdy przez samorząd komorniczy może być przyczynkiem do toczącej się debaty na temat deregulacji korporacji zawodowych, w której najważniejszy argument jej przeciwników głosi przecież, że ponoć stoją one na straży standardów etyki zawodowej. Wiele spośród owych głosów nie wyrażało żadnej myśli, ale służyło jedynie szyderstwu na temat Rokity, który „płacze o pieniądze i kłamie”. Co może być ciekawe dla analizy poziomu mediów, nie było tu bowiem zbyt wielkiej różnicy pomiędzy poziomem tabloidów i gazet uważanych za „poważne”.

Rokita odnosi się w ten sposób do deklaracji samorządu komorniczego, jakoby nie zostało wszczęte żądne postępowanie komornicze wobec niego, tymczasem - jak ujawniliśmy w portalu wPolityce.pl – komornik już kilka lat temu żądał od byłego posła 200 tys. zł.

Były polityk PO odnosi się do stwierdzenia Ziomeckiego, że w sprawie z Kornatowskim „Problemem jest nie werdykt, ale kara”.

Jeśli zatem ktoś, nie mając w ręku skazującego wyroku karnego, ośmieli się jeszcze raz wskazać z imienia i nazwiska ludzi odpowiedzialnych za tamte zbrodnie i krytykować fakt ich nierozliczenia w wolnej Polsce, to należy mu zamknąć dziób wyrokiem sądowym, tyle że nie aż tak drakońskim, aby konfiskowano mu pensje przez następnych dwadzieścia lat.

- pisze Rokita i przywołuje fakty ustalone ws. śmierci Tadeusza Wądołowskiego (zakatowanego przez milicję w 1986 roku):

Zaraz po zatrzymaniu obaj milicjanci zaczęli go bić. Żeby Redaktor Ziomecki nie miał wątpliwości: to nie są ustalenia „komisji Rokity”, tylko zeznania milicjantów przed komunistycznym prokuratorem. Tak dalece pewni byli swojej bezkarności, że nie ukrywali faktu owego bicia, jedynie starali się później minimalizować jego znaczenie. Bito go, mimo że zatrzymany krzyczał, iż jest chory na padaczkę; zresztą nie zważając na to, w nakazie osadzenia milicjanci bez wahania napisali: „zdrowy”.

O tym, co działo się później na komisariacie, mamy sprzeczne informacje. (…) inny milicjant – Dawidowicz, który tego dnia był dyżurnym komisariatu, zeznaje, że Renk i Mey wzięli wspólnie zatrzymanego na dwugodzinne przesłuchanie, po czym to właśnie Mey – ponoć nieobecny w tym czasie – odprowadzać miał aresztanta do celi.

Pewne jest tylko jedno. Zaraz po zakończeniu owej „rozmowy” milicjanci wezwali na komisariat pogotowie, a lekarka, która przyjechała, stwierdziła zgon. Obrażeń na ciele zmarłego nie badała, bo jak potem tłumaczyła, „nie jest medykiem sądowym”.

Dalej Rokita opisuje drugą część historii sprzed lat – sprawę dwójki prokuratorów, „których w 1991 roku komisja sejmowa uznała za niekwalifikujących się do dalszej pracy w prokuraturze, wnioskując też o postawienie im poważnych zarzutów karnych: Godlewskiej i Kornatowskiego. Przeprowadzili oni kilka rutynowych czynności, po czym sprawę zamknięto, uznając, że Wądołowski umarł na… atak serca (!!!)”.

Mamy jeszcze opis spotkania po wielu miesiącach Kornatowskiego z medykiem sądowym i sugestię wymuszania przez PRL-owskiego prokuratora zeznań wybielających milicjantów.

Redaktor Ziomecki ma prawo tego nie wiedzieć, bo się tym nigdy nie zajmował. Ale to właśnie takie przypadki są prawdziwą miarą bezprawia stanu wojennego i końcówki komunizmu. Zabijanie znanych opozycjonistów zdarzało się, ale należało już do rzadkości. Totalitaryzm w wersji Kiszczaka i Jaruzelskiego praktykowany był przede wszystkim na zwykłych ludziach.

I takim przypadkom poświęcony jest w lwiej części tzw. raport komisji Rokity. Jan Nowak Jeziorański napisał kiedyś, że uchronienie tego rodzaju spraw przed zapomnieniem jest prawdziwą miarą wartości tego raportu.Wreszcie Rokita pyta: Kiedy na jakimś prowincjonalnym posterunku milicjanci – mający całkowite poczucie bezkarności – bili kogoś, aż go po prostu zabili, całe ówczesne państwo, ze swoimi sądami, prokuratorami, urzędami, a jak trzeba było to i z Radą Państwa włącznie, stawało w ich obronie.

Czy w sprawie śmierci śp. Tadeusza Wądołowskiego rozsądny i uczciwy wobec siebie człowiek może mieć jakieś poważniejsze wątpliwości? (…) Czy postawa prowadzących to śledztwo prokuratorów może zostać zakwalifikowana jako „nikczemna”, a nominacja jednego z nich na szefa policji w wolnej Polsce za „akt hańbiący dla policji”? Tamte zaś wymuszone zmiany kluczowych zeznań biegłego za „fabrykowanie dowodów”? Tak, to prawda, wszystko to są ostre słowa, ale przecież z takim samym spokojnym przekonaniem wypowiedziałbym je zarówno dzisiaj, jak i wtedy.

W konkluzji były poseł stwierdza, że wyrok w jego sprawie z Kornatowskim jest groźny i „trzeba zrobić wszystko, ażeby go uchylić” i to niekoniecznie dlatego, że prowadzi do „śmierci ekonomicznej” pozwanego.

W dziedzinie publicznej ów wyrok jest tak bardzo niebezpieczny, ponieważ jego prawdziwym celem jest zamknięcie ust każdemu, kto by się ośmielił jeszcze żądać imiennej odpowiedzialności konkretnych prokuratorów czy sędziów za bezprawie dyktatury Jaruzelskiego.

Cały artykuł Jana Rokity w „Rzeczpospolitej”.

znp

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.