Chwilami jest mi smutno, czasami czuje się wręcz się zażenowany, widząc jak daleko posuwają się niektóre media w swojej uniżoności wobec rządzącej ekipy. Nie uciekniemy jednak od gorzkiej uwagi, że podobną postawę zajmują z kolei inne media wobec … opozycji. To drugie też nie zasługuje na pochwały. Bardziej naganna jest mimo wszystko wersja pierwsza, a to dlatego, że wedle banalnych założeń naszego zawodu, media winny mieć bardziej krytyczny stosunek do władzy. W dodatku w polskiej sytuacji, media sprzyjające władzy mają ciągle potężna przewagę nad tymi, które traktują opozycję życzliwie.
Wyrażanie wiernopoddaństwa wobec rządzących jest tym bardziej przykre, że w każdym takim akcie musi uczestniczyć co najmniej kilka osób, bardzo konkretni dziennikarze – reporter, który jest autorem takiego materiału, pod nim się podpisuje i świeci za niego oczami, redaktor, adiustujący produkt reportera i wreszcie wydawca. Ten ostatni decyduje o ostatecznym kształcie materiału i jego miejscu, jakie zajmuje w hierarchii innych materiałów.
W żadnym poważnym medium, czy to będzie gazeta, telewizja, radio czy internetowy portal, nic nie jest przypadkowe i nie może się ukazać w wyniku jednoosobowej decyzji. Jedynie raz na jakiś czas redaktor naczelny jednoosobowo może stać się od początku do końca demiurgiem jakiegoś materiału. Sam go napisać, czy nagrać, sam poprawić i sam zdecydować o wielkości materiału i miejscu, gdzie się znajduje. To dotyczy najczęściej stałego komentarza redaktora naczelnego lub co pewien czas jakiegoś wstępniaka. Oczywiście wydawca musi o tym wcześniej wiedzieć i materiał akceptować. Pozycja naczelnego w każdej redakcji jest tak silna, że nie słyszałem o przypadku skutecznego przeciwstawienia się woli naczelnego przez jakiegoś wydawcę.
Przypadek, o którym chcę powiedzieć należy do puli materiałów, będących produktem zespołowego wysiłku. W jednym z portali kilka osób pracowało na to, żeby rzucić linę ratunkową Donaldowi Tuskowi, którego łódź nabrała w ostatnim czasie sporo wody i grozi jej jeśli nie raptownym zatopienie, to realna całkiem perspektywa osadzenia się jej na jakiejś mieliźnie. Jednym z elementów takiego zagrożenia, jest sprawa strojów dla żony Tuska oraz niezwykle drogich garniturów dla premiera kupowanych za pieniądze, jakie Platforma Obywatelska dostała z budżetu.
Najpierw na ratunek Tuskowi przybiegł nadzwyczaj obecnie życzliwy, będący dziś na marginesie polityki, były premier w rządzie PiS Kazimierz Marcinkiewicz. W rozmowie z radiem RMF FM wypalił nagle, że okresie, kiedy on sam pełnił funkcję premiera, Jarosław Kaczyński miał go namawiać, aby kupował sobie garnitury za pieniądze partyjne. Inaczej mówiąc, Marcinkiewicz sugeruje: - Po co cały ten krzyk o ubrania i garnitury. Tusk nie jest jedyny, który to robi. Korzystanie z pieniędzy partyjnych na garnitury dla premiera i sukienki dla pani premierowej, to przecież prawie norma.
W wywiadzie radiowym mówi się różne rzeczy, nie zawsze ważne. Ale oto jeden z portali wyłapał z całej rozmowy ten fragment zwierzeń Marcinkiewicza i umieścił go jako news dnia. Intencje tego kroku są oczywiste. Portal ten staje się kancelarią adwokacką Donalda Tuska. Co ciekawe, nawet portal, który na co dzień jest ściśle związany z radiem RMF FM, nie dał najmniejszej wzmianki o tej rozmowie.
Felieton ukazał się na portalu SDP.pl. POLECAMY!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/160860-medialna-kancelaria-adwokacka-tuska-media-sprzyjajace-wladzy-maja-ciagle-potezna-przewage-nad-tymi-ktore-traktuja-opozycje-zyczliwie