Stanisław Zagrodzki: "To już kolejny raz, kiedy prokuratura zachowuje się – przynajmniej wobec mojej rodziny – w sposób skandaliczny". NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
wPolityce.pl
wPolityce.pl

wPolityce.pl: Czy po konferencji wojskowej prokuratury wie pan już, jak rozumieć tę rozbieżność między wskazaniami spektrometrów używanych w Smoleńsku na jesieni – gdy wielokrotnie pokazały one obecność na wraku materiałów wybuchowych – a dzisiejszym komunikatem śledczych, z którego ma wynikać, że badania laboratoryjne tego nie potwierdziły?

Stanisław Zagrodzki, kuzyn śp. Ewy Bąkowskiej: Nie wiem. Mamy tu do czynienia albo z niewprawnymi fachowcami albo z przekalibrowaniem systemów wykrywania. Spektrometr ruchliwości jonów MO2M posiada taką możliwość. Ma fabrycznie „wycięte” widmo azotanowe. Nie byłby zatem w stanie rozpoznać na przykład azotanu amonu czy tego typu pochodnych. Prawdopodobnie biegli uruchomili szerokie spektrum w tych urządzeniach. Nie wiem, w jakim celu. Powiedzmy sobie szczerze – kiedy analizuję wyniki badań, które otrzymałem ze Stanów Zjednoczonych (fragmentu garsonki i pasa z fotela Ewy Bąkowskiej pobranych przez Stanisława Zagrodzkiego w czasie moskiewskich identyfikacji) – są one bardzo problematyczne. Tzw. „poziom tła”, czyli zanieczyszczeń pochodzących od paliwa i innych substancji znajdujących się na poddanych badaniu tkaninach spowodował, że nie dało się jednoznacznie ustalić w badaniach niektórych próbek poziomu jonów charakterystycznych dla materiałów wybuchowych. Były one bardzo mało wybijające się albo czasami niższe od poziomu „tła”. Bardziej precyzyjna, bardziej czuła, jest metoda chromatograficzna. Wymaga ona natomiast preparacji materiałów przemieszanych i dużej uwagi.

 

Próbki mogły zostać zatem pobrane nieprofesjonalnie? Spektrometry źle ustawione?

Informacje o tym, co i gdzie badano, oraz skąd pobierano materiał, są nadal tajemnicą. Nie bardzo wiem, dlaczego użyto takich elementów, a nie innych. Bardzo trudno to wytłumaczyć. Jest wiele kwestii, o które możemy pytać, ale nic nie możemy zrobić, jeśli nie jest nam dane zobaczyć pełnego sprawozdania dotyczącego formy pobrania i przechowywania próbek, jak również metodologii ich badania oraz wniosków biegłych. Nie wiemy na przykład, dlaczego użyto tej, a nie innej techniki.

 

Jak Pan ocenia „politykę informacyjną” prokuratury? Opinia publiczna ważniejsza od rodzin, które nie mogły sprawozdania biegłych zobaczyć przed konferencją. Śledczy okazali się nieprzygotowani na pytania dziennikarzy – zamiast odpowiedzi mieliśmy irytację i próbę odbierania głosu. Na bardzo ważny, a kompletnie pomijany wątek dotyczący obecności hemoglobiny tlenkowęglowej we krwi części ofiar nie dowiedzieliśmy się właściwie niczego.

Dużą wadą jest to, że referenci postępowania nie mają tu prawa głosu. W czasie konferencji wypowiadali się ludzie, którzy zapoznali się z wycinkami pewnych materiałów śledztwa, nie widzą go natomiast w całości. To nienormalna sytuacja. To już siódmy raz, kiedy prokuratura zachowuje się – przynajmniej wobec mojej rodziny – w sposób skandaliczny. Nie potrafi ani wysłać listu, ani odpowiedzieć we właściwym tonie ustawowym przedstawicielom, którzy nas reprezentują. Tymczasem powinna ona dołożyć wszelkich starań, żeby wszystkie elementy śledztwa były poznawane w pierwszej kolejności przez rodziny. Takie traktowanie rodzin ofiar, jakiego byliśmy dziś świadkami, ma miejsce we wszystkich wątkach śledztwa i jest to co najmniej dziwne.

 

Usłyszeliśmy tłumaczenie, iż dane, których prokuratura nie chciała przekazać rodzinom przed konferencją, nie dotyczyły informacji wrażliwych. Tymczasem po sekcji zwłok śp. Anny Walentynowicz, kiedy prokuratura upubliczniła szczegółowe opisy ciała „Anny Solidarność”, nie zapytała jej bliskich o zgodę.

To zgroza. Ci panowie w ogóle nie przejmują się rodzinami. Prokuratura powszechna, prowadząca śledztwo w sprawie śmierci śp. Remigiusza Musia, zastosowała tę samą metodę. Taki sposób postępowania jest powielany wielokrotnie, także wobec innych rodzin. Rzecznicy prokuratur upubliczniają swoje opinie, zanim jeszcze bliscy ofiar zapoznają się z opinią biegłych i zanim będą mogły wyrazić swoje wątpliwości i złożyć w prokuraturze odpowiednie wnioski. To jakieś zdziczenie obyczajów, które trudno zrozumieć. Prokuratura powinna z urzędu być rzecznikiem pokrzywdzonych – tych, którzy zginęli. My jesteśmy ich rodzinami i pełnimy rolę zastępstwa procesowego. Po raz kolejny prokuratura pokazała, że może bezkarnie robić z materiałami śledztwa, co tylko chce. Pokrzywdzeni i ich pełnomocnicy są natomiast traktowani jak piąte koło u wozu. Z informacjami dotyczącymi okoliczności śmierci naszych bliskich będziemy mogli zapoznać się dopiero wtedy, kiedy zostaną one upublicznione i odpowiednio skomentowane przez sprawozdawców. To niedopuszczalne.

 

Rozmawiał Marek Pyza

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych