Uniki, pretensje do dziennikarzy i szczątkowe informacje. Wojskowa prokuratura nie chce, byśmy wiedzieli za dużo?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP / Jacek Turczyk
Fot. PAP / Jacek Turczyk

Na tę konferencję czekaliśmy pół roku. Miała ostatecznie wyjaśnić sensacyjne doniesienia z jesieni ubiegłego roku, gdy okazało się, że urządzenia używane przez biegłych w Smoleńsku wskazały obecność materiałów wybuchowych na wraku tupolewa. Czy wyjaśniła? Nie.

Ci, którzy od początku wyśmiewali wiadomości o odczytach spektrometrów, będą używać słów płk. Ireneusza Szeląga o niewykryciu w policyjnych laboratoriach TNT czy nitrogliceryny innej niż zawarta w nasercowym leku jako argumentu ostatecznego rozprawiającego się z oszołomami domagającymi się wyjaśnienia wszystkiego do spodu. To nieuzasadnione, bo obok mało zrozumiałego komunikatu szefa warszawskiej Wojskowej Prokuratury Okręgowej śledczy postawili kilka parawanów przed szalenie ważnymi informacjami.

Po tej konferencji warto zwrócić uwagę na kilka kwestii:

- Badania laboratoryjne 258 próbek nie wykazały obecności materiałów wybuchowych. Jednak szczegółowa analiza przedstawiona przez śledczych dotyczyła ledwie 28 próbek. Dlaczego w kolejnych co najmniej kilkudziesięciu przypadkach nowoczesne urządzenia się „pomyliły”, tego - mimo wielokrotnych pytań - nie usłyszeliśmy. Nie dowiedzieliśmy się, czy ktoś je źle ustawił, czy nieprecyzyjnie się nimi posługiwał czy chodzi o coś jeszcze innego.

- Śledczy wciąż analizują możliwość wybuchu na pokładzie TU-154M. Sprawozdanie Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego jest zaledwie częścią opinii, która w tej materii może się pojawić dopiero za kilka miesięcy, po przeanalizowaniu materiału pobranego z brzozy i ciał ekshumowanych ofiar. Nie jest więc prawdą, jak chcą przeciwnicy stawiania wnikliwych smoleńskich pytań, że tzw. hipoteza o udziale osób trzecich nie jest już badana. Taki wniosek jest po prostu nieuprawniony.

- Prokuratorzy powinni zmienić nastawienie do dziennikarzy. Chwalą się, że chętnie odpowiadają na wszelkie pytania nadsyłane drogą elektroniczną. Po pierwsze nie jest to prawdą, a na pewno nie było za czasów „rzecznikowania” w NPW odwołanego niedawno płk. Zbigniewa Rzepy. Po drugie, tylko w czasie bezpośredniej rozmowy można należycie doprecyzować pewne szczegóły, ale śledczy robią wszystko, by mediom to uniemożliwić. Mimo że organizują konferencje raz na kilka miesięcy, ukrócają zadawanie na nich pytań, wiecznie się spieszą, nie są przygotowani do udzielania odpowiedzi na szczegółowe kwestie, tłumacząc się m.in. faktem nieuczestniczenia bezpośredniego w prowadzonym śledztwie. Niezrozumiałym jest więc, dlaczego nigdy (poza jednym wyjątkiem przed dwoma laty) nie pojawiają się na spotkaniach z dziennikarzami referenci śledztwa smoleńskiego, którzy najlepiej znają materiał dowodowy i mogliby zaspokoić ciekawość dziennikarzy, opinii publicznej, a także rodzin ofiar. Zasadne jest pytanie, dlaczego tak się dzieje? Czy prokuratorzy obawiają się powiedzieć za dużo? Czy nie chcą pozwolić dziennikarzom znaleźć zbyt wielu nieścisłości w podawanych informacjach? To bezskuteczne. Mogą co najwyżej tę przepychankę przedłużać.

Jeśli mamy mieć zaufanie do wojskowej prokuratury (a to być może ostatnia już instytucja mogąca wyświetlić odpowiedzi na mnóstwo nierozstrzygniętych jeszcze smoleńskich wątpliwości), nie może ona traktować przedstawicieli mediów jak intruzów, których za wszelką cenę chce się pozbyć, a których pytania odbiera jako atak na siebie.

Osobną kwestią jest traktowanie przez prokuraturę rodzin ofiar. Ppłk Janusz Wójcik, świeżo upieczony rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej, może i nie ma większego doświadczenia z publicznymi wystąpieniami, ale powinien mieć na tyle ogłady, by nie rzucać do Andrzeja Melaka, że jego pytanie pozostanie bez odpowiedzi, bo nie jest on dziennikarzem.

Empatia pułkowników pozostawia wiele do życzenia, co odczuli wszyscy ci bliscy ofiar katastrofy, którzy od trzech dni bezskutecznie próbowali – jako pokrzywdzeni w tym śledztwie (!) – dowiedzieć się, co zawiera sprawozdanie biegłych. Zostali sprowadzeni do rangi telewidza stacji informacyjnych.

I w drugą stronę – gdy przed kilkoma miesiącami prokuratorzy ujawnili część dokumentacji z sekcji zwłok Anny Walentynowicz, zawierającą opis szczegółów anatomicznych ekshumowanego ciała, nikt rodziny o zgodę nie zapytał.

Takie traktowanie po prostu nie przystoi i śledczy powinni to wiedzieć. Zwłaszcza jako urzędnicy państwowi.

 

 

 

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych