Były ślady trotylu, ale nie doszło do wybuchu? Prokuratura przedstawi oficjalne wyniki analizy próbek pobranych z wraku tupolewa

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. RAPORT KBWLLP
fot. RAPORT KBWLLP

Większość wytypowanych do badania próbek pobranych z Tu-154M zawiera substancje chemicznie pokrewne trotylowi i nitroglicerynie – estry azotanowe – ujawnia "Nasz Dziennik", który dotarł do ekspertyzy biegłych. Wyniki ich wielomiesięcznych badań prokuratura ma dziś zaprezentować na specjalnej konferencji.

Jak informuje gazeta prokuratorzy nie potwierdzą, że na pokładzie Tu-154M doszło do wybuchu. Odniosą się też do opinii psychologów, którzy odtworzyli sylwetki psychologiczne członków załogi. Z informacji, którymi dysponuje ND wynika, że nie potwierdziły się sugerowane przez Rosjan zaburzenia czynności psychicznych.

Dowiemy się też więcej na temat obecności materiałów wybuchowych na wraku tupolewa.

Zdaniem biegłych wykrytych na wraku tupolewa śladów tych substancji nie można, uznać za efekty gwałtownego spalania, czyli eksplozji.

Przenośne urządzenia do detekcji materiałów wybuchowych zastosowane przez powołanych przez prokuraturę ekspertów na miejscu katastrofy, w rejonie końcowego toru lotu samolotu oraz we wraku wykryły ślady substancji pokrewnych popularnym materiałom wybuchowym: trotylowi i nitroglicerynie. Lecz, jak stwierdziła prokuratura, wyniki te miały charakter wstępny i służyły wyłącznie wytypowaniu próbek do dalszych badań bez wskazania, czy rzeczywiście materiał wybuchowy był obecny i czy miał związek z katastrofą

– czytamy w artykule.

Jak przypomina dziennik w Smoleńsku biegli i specjaliści pobrali ok. 250 próbek. Wówczas jednak zatrzymali je Rosjanie ze względu na formalne wymogi związane z prowadzeniem czynności za granicą. Polscy prokuratorzy odebrali je dopiero w listopadzie ubiegłego roku. Wtedy też ruszyły badania w Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym Policji.

Jak twierdzi ND podczas analiz nie znaleziono śladów, które potwierdziłyby wybuch w ostatniej fazie lotu tupolewa.

Policyjni biegli mieli przeprowadzić analizę zarówno próbek pobranych ze zwłok ofiar katastrofy, jak i w Smoleńsku „pod kątem ujawnienia śladów wskazujących na poddanie działaniu materiałów wybuchowych, a w przypadku stwierdzenia takich śladów – określenie rodzaju materiału, miejsca jego oddziaływania i siły wybuchu oraz zakresu zniszczeń”

-pisze ND.

Gazeta zaznacza jednak, że obu badań nie można było prowadzić jednocześnie. Biegli po wstępnej ocenie materiału dowodowego wybrali metodę, zgodnie z którą najpierw należy zakończyć analizę materiału z wraku i miejsca katastrofy, aby można było przystąpić do badania próbek z ciał ofiar.

Pełna opinia biegłych będzie oparta na obu częściach, ale to potrwa i stąd decyzja o upublicznieniu wyników bez formalnego zakończenia opinii CLK – pisze gazeta.

O wykryciu na wraku tupolewa trotylu i nitrogliceryny napisała w październiku ubiegłego roku „Rzeczpospolita”. Jeszcze tego samego dnia prokuratura zdementowała te doniesienia.

Burza medialna zakończyła się m.in. zmianą kierownictwa i odejściem sporej części zespołu gazety. Pozostały jednak wątpliwości.

W grudniu naczelny prokurator wojskowy płk Jerzy Artymiak przyznał  bowiem na posiedzeniu sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, że na ekranach detektorów pojawił się napis „TNT” odpowiadający trotylowi. Ale taki sam napis dotyczy całej grupy podobnych substancji (nitrozwiązków aromatycznych).

I według informacji „Naszego Dziennika”,taki właśnie jest werdykt biegłych, którzy stwierdzili, że większość wytypowanych próbek zawierała jedynie substancje chemicznie pokrewne trotylowi. oraz nitroglicerynie (estry azotanowe).

Dziennik przypomina, że pojawiały się też hipotezy wyjaśniające na różne sposoby takie, a nie inne wskazania przyrządów do wykrywania materiałów wybuchowych. Sugerowano m.in. , ze w Smoleńsku mogły być obecne ślady wybuchów pozostałych po drugiej wojnie światowej a także, że rządowy Tu-154M używany był nie tylko do przewożenia delegacji państwowych, ale także żołnierzy udających się na misje zagraniczne i z nich wracających. Ci zaś mogli mieć na mundurach ślady substancji wybuchowych. Ponoć ku tej drugiej teorii skłaniają się biegli.


Przyczyna nieporozumień wynika, według sprawozdania biegłych, z przyjętej metodologii. Detektory użyte do wstępnej analizy były ustawione – odmiennie niż zazwyczaj – na wysoką czułość i szerokie spektrum materiałów. To dlatego często sygnalizowały, że coś wykrywają, i wyświetlały się kody różnych podejrzanych grup substancji chemicznych. Biegli posługiwali się tymi sygnałami, by dobrze wyselekcjonować materiał do dalszych badań

-czytamy w "Naszym Dzienniku".


Na dzisiejszej konferencji zaprezentowana zostanie też ekspertyza psychologów dotycząca zachowań załogi tupolewa.

Jak ustalił dziennik, nie ma w niej mowy o zaburzeniach czynności psychicznych u pilotów.

Zdaniem biegłych wszelkie czynniki stresogenne wzmacniały motywację do wykonania zadania przez załogę, ale w stopniu niezakłócającym zdolności do podejmowania racjonalnych decyzji.

Tezy o presji czy też lęku, a tym bardziej o wpływie „głównego pasażera” lub dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika, na których koncentrował się MAK – nie znalazły dostatecznego uzasadnienia.

ansa/ Nasz Dziennik

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych