Za pokazanie tego serialu niemieckiej propagandy w TVP Juliusz Braun powinien sobie dodać von przez nazwiskiem. A może i otrzymać odznaczenie niemieckie jakiegoś zasłużonego Polakożercy, np. Stresemana? Odznaczenie należy mu się także za dobór dyskutantów po emisji.
„Nasz matki, nasi ojcowie” to najczystszy wykwit niemieckiej maszyny propagandowej, zakłamany od początku do końca. W generaliach i detalach. Trudno uznać, że wyprodukowany w publicznej telewizji niemieckiej jest sprawą przypadkową. To z pewnością ważny element polityki historycznej Niemiec, zmierzający do tego, aby co najmniej podzielić się odpowiedzialnością za wojnę z „podludźmi” Europy Wschodniej.
Zacznijmy od kłamstwa generalnego – dla piątki dzielnych niemieckich bohaterów z Berlina ta wojna zaczyna się w r. 1941, w roku ataku Hitlera na Związek Sowiecki! Nie było agresji na Polskę, nie było podboju Francji i całej Europy. Nie ma zatem powodu, aby mówić o niemieckich zbrodniach na ziemi polskiej, o KL Auschwitz, zbudowanym w 1940 r., o Pawiaku, łapankach, terrorze. Piątka młodych berlińczyków nic nie słyszała o prześladowaniu Żydów, choć wśród nich jest syn żydowskiego krawca, ofiary kryształowej nocy. Czworo z nich po prostu wybiera się na front, aby walczyć za ojczyznę. Jak to na wojnie. W ostatnim odcinku jeden z bohaterów powie nawet: „3 lata temu wyruszyliśmy do walki, aby r a t o w a ć (sic!) nasz naród”. Oni nie byli agresorami, oni szli „ratować naród”. Przez prowokację gliwicką, atak na Westerplatte i Wolbrom, przez spalone polskie wsie i miasta szli ratować wielki niemiecki naród. Niewykluczone zresztą, że z jakiegoś kolejnego niemieckiego filmu i dowiemy się, że np. prowokacja gliwicka była sprawką polskich podludzi. A może być i tak, że równie odkrywczy okażą się nasi domowi odbrązawiacze – panowie Pasikowski i Krzyształowicz?
Ten serial szkaluje nie tylko AK, ale jest jawnie, cynicznie antypolski. Nakręcony z tak ulubionej przez naród Beethovena i Adolfa Hitlera perspektywy rasy panów, rasy nadludzi.
Niemieccy bohaterowie serialu są czyści, niewinni, mają skrupulatne sumienia. Wokół nich są co prawda jacyś Sturmbahnfuhrerowie, ale nawet oni czasem świadczą dobro Żydom.
W niemieckich okopach gdzieś pod Kurskiem młody poborowy marzy o studiach u Heideggera, jak na wychowanka wysokiej niemieckiej kultury przystało. A nasi bohaterowie dokonują cudów skrupulatności sumienia. Np. pielęgniarka Charlie, która najpierw, co prawda donosi na ukraińską Żydówkę, ale gdy ją zabiera gestapo roni gorące łzy. No i nawraca się na człowieczeństwo. Czy tak być nie mogło? Zapewne bywało, jednostkowo – w „Naszych matkach, naszych ojcach” urasta to do rangi uogólnienia. Piątka protagonistów to bowiem symbol normalnego niemieckiego narodu, otoczonego co prawda różnymi zwyrodnialcami spod znaku SS i gestapo, ale to zdrowa tkanka niemieckości. Zwykli żołnierze Wehrmachtu, także ci dalszoplanowi, gdy mają strzelać do Ukraińców czynią to ze złamanym sercem. Jakby Wehrmacht nie był w tej wojnie winien żadnych zbrodni (co przypomniała przed laty polska wystawa „Zbrodnie wojenne Wehrmachtu”). Co innego rasy niższe, przede wszystkim Polacy (i Ukraińcy). Już sam dobór aktorów wyraźnie charakteryzuje założenie: po niemieckiej stronie ludzka uroda, polscy chłopi i AK-owcy to jakieś kartoflane gęby, motłoch bez jednej myślącej twarzy. Dowódca oddziału partyzanckiego usiłuje w Wiktorże rozpoznać Żyda... węchem. Jak pospolite zwierzę.
Podczas ataku na pociąg, AK-owcy stwierdziwszy, że w bydlęcych wagonach jechali Żydzi w pasiakach – odchodzą, nie uwalniając ich. A jeden z nich komentuje:
Żydzi są gorsi niż komuniści czy ruskie...
Chłopi polscy dostarczający zaopatrzenie partyzantom dopytują się dociekliwie:
A Żydów u was nie ma?
Odpowiedź AK-owca:
Potopimy ich jako koty.
Tyle wystarczy, aby ukazać naród podbity, naród, który wystawił największą armię podziemną w walczącej z Niemcami Europie – jako pospolite, antysemickie bydło. Naród – nie tylko żołnierzy Armii Krajowej.
Wśród tego wschodnioeuropejskiego motłochu korzystnie wyróżniają się zwykli Rosjanie, nawet bolszewicy. Kobiecy kamandir (zapewne z NKWD) ratuje niemiecką pielęgniarkę, w imię szczytnej idei – budowania przyszłej Europy. Chata rosyjskich chłopów to patriarchalny, święty obraz – dwoje schludnych staruszków zasiada przy czysto zastawionym stole. A u polskiego chłopstwa bród i smród, muchy łażą po tłustym połciu słoniny. Władimir Putin by lepiej nie wymyślił, Władimir Putin, który Polakom w 2009 roku oznajmił, że traktat wersalski był krzywdzący dla Niemiec. Autorzy scenariusza doskonale się orientują, z kim w Europie należy się liczyć, zapewne pamiętają też, jak korzystnie w historii przebiegał zawsze sojusz Berlin–Moskwa.
Osobna sprawa to debata w telewizji po emisji „Naszych matek, naszych ojców”. Zgromadziła dziwne zaiste grono ekspertów ze strony niemieckiej. I tak np. zaproszono do wypowiedzi konsultanta filmu Żyda niemieckiego pochodzenia. Jak łatwo było się spodziewać – natychmiast padło oskarżenie Polaków o Jedwabne i tzw. pogrom w Kielcach. I podsądnym znowu (!!) stał się rzekomy polski antysemityzm zamiast niemieckiego kłamstwa. Ale jak mogło być inaczej, skoro ów profesorski ekspert jest obywatelem niemieckim? Jakoś ani panu Kraśce, prowadzącemu debatę, ani jego zwierzchnikom nie przyszło do głowy, aby zaprosić pracującego w Niemczech prof. Bogdana Musiała, pierwotnego konsultanta filmu. Który wycofał się z firmowania kłamstw scenariusza, kiedy wszystkie jego sugestie odrzucono. Stronę polską reprezentowali: prof. Tomasz Szarota, płk AK, Filipkowski, kilku żurnalistów, wśród nich rozmywający problem Adam Krzemiński. I jedyny, rzetelnie, odważnie krytyczny, Piotr Semka. Debatę prowadził Kraśko w sposób niedopuszczalny – sam ustanowił się głównym arbitrem w sprawie skandalicznej wymowy serialu, a głos w polskiej sprawie, w polskim studiu najpierw oddał Niemcom. Profesor Szarota ledwo się przebijał ze swoimi opiniami przez dla mnie dziwnie niejednoznaczne wypowiedzi Szewacha Weissa. Wypowiedzi płk. Filipkowskiego były skutecznie zagadywane przez współdyskutantów i prowadzącego. Jeśli w świadomości polskiego telewidza coś pozostało to może jedynie głos Semki, który stwierdził m.in., że „Nasze matki, nasi ojcowie” ukształtują z wolna pogląd na przebieg wojny nie tylko w niemieckich głowach. Niezwykle znamienny był dialog (nie wprost) pomiędzy płk. Filipkowskim a korespondentem wpływowego „Die Welt”.
Filipkowski przypomniał, że AK była regularną armią, emanacją podziemnego państwa polskiego, na co, znakomitą polszczyzną, z jawnym cynizmem, pan Gerhardt Gauck oświadczył, że Niemcy wiedzą może o francuskim Resistance, o partyzantce włoskiej, ale o AK nie słyszeli. Marginesowy ruch oporu Petainowskiej Francji temu panu i jego rodakom jawi się jako bardziej znaczący niż wielotysięczna podziemna Armia Krajowa... Tak to właśnie możemy debatować z sąsiadami zza Odry o wojennych dziejach Europy. Z sąsiadami, którzy właśnie rzucili nam pogardliwie w twarz pierwszy odcinek nowej wersji historii, napisanej z perspektywy rasy panów.
Czy ciąg dalszy nastąpi? Można się obawiać, że tak, jeśli polityka historyczna dzisiejszego państwa polskiego będzie taka, jaka jest. Od ładnych kilku lat promująca poniżanie, politykę wstydu wobec polskiego patriotyzmu, polskich wojennych zasług. Prowadzonych także przez rodzimych, wewnętrznych – najdelikatniej mówiąc – rewizjonistów historii.
Elżbieta Morawiec
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/160571-rasa-panow-pisze-na-nowo-historie-ii-wojny-swiatowej-za-pokazanie-w-tvp-naszych-ojcow-naszych-matek-braun-powinien-sobie-dodac-von-przed-nazwiskiem
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.