Poniński wezwał straż – to łajdak jakich mało
Do dalszych prac polecam z czystym sercem go…
„Reytan, czyli raport ambasadora” – J. Kaczmarski
Jakim jesteśmy dzisiaj narodem, my, Polacy? Czy w ciągu ostatnich 200-250 lat, kiedy w warunkach skrajnie niesprzyjających z wolna kształtowała się w wymiarze powszechnym nasza świadomość narodowa – nauczyliśmy się czegoś? Czy nieszczęścia, które na nas spadały – rozbiory, przegrane powstania, związane z nimi konfiskaty i wywózki, dwie światowe wojny i okupacje połączone z krwawym terrorem, czy wreszcie trwający blisko pół wieku zainstalowany u nas komunizm – postrzegamy przede wszystkim jako dopust losu? A jeśli nawet, co zawsze jest trudne, przyjmujemy jakąś naszą współodpowiedzialność za dramatyczne dla Polaków wydarzenia, to czy potrafimy łatwo odróżnić wśród naszych antenatów tych, którzy powinni tworzyć panteon naszych bohaterów, od tych, którzy byli zdrajcami narodowej sprawy?
Wspomniane problemy drąży w fascynujący sposób Jarosław Marek Rymkiewicz – w swoich ostatnich książkach, które, acz dotyczą różnych epok i zdarzeń, łączy szczególna nić. Te książki to (podaję w kolejności ich ukazywania się): „Wieszanie”, „Kinderszenen”, „Samuel Zborowski” i „Reytan. Upadek Polski”, a ową nicią, co nietrudno zgadnąć, jest Polska.
Pierwszy rozbiór Polski
To była pierwsza odsłona dramatu w trzech aktach, ale gwałt na Polsce trzech ościennych mocarstw (w II rozbiorze Austria nie uczestniczyła) odbył się z udziałem Polaków, którzy jako ówczesna elita polityczna – posłowie, kanclerze, wreszcie sam król Stanisław August Poniatowski – wyrazili na to zgodę. Krótko mówiąc, był to gwałt z przyzwoleniem, w dodatku suto opłacony, gdyż gwałcicielom zależało na zachowaniu pozorów.
Gdy czyta się dzisiaj listy króla do kolejnych ambasadorów Katarzyny II (częściowo zachowała się ta korespondencja), żebrzącego o pieniądze z wyszczególnieniem: tyle na zaprzęg, tyle na karetę, tyle na wyposażenie Łazienek itp., itd – trudno jest opanować odruch wymiotny.
Ale zostawmy króla Stasia, przyjrzyjmy się postaci nadzwyczajnego łotra, superzdrajcy, marszałka sejmu konfederacyjnego Adama Ponińskiego. Brał pieniądze na lewo i na prawo, głównie od Rosji, był na żołdzie wrogów Polski przez wiele lat (dzisiaj powiedzielibyśmy elegancko, że był skorumpowany) i to z nim – marszałkiem sejmu! – stoczył dramatyczny i w końcu przegrany bój Tadeusz Reytan, poseł z Nowogrodu.
Na nic zdały się apele Reytana do sumienia izby, chęć zatrzymania posłów w sali obrad, nocna jednoosobowa okupacja. Trzeciego dnia obrad sąd konfederacki pod dyktando Ponińskiego skazał Reytana na banicję i infamię – i było po sprawie.
Uchwała polskiego sejmu ratyfikująca I rozbiór Polski przeszła przygniatającą większością głosów. Być może nie wszyscy posłowie głosujący za rozbiorem wzięli wcześniej za to pieniądze, być może niektórych nastraszono i wybrali ścieżkę, używając współczesnego języka, realpolityki, nie zmienia to jednak faktu, że mieliśmy do czynienia z narodową hańbą.
Los bohatera, los zdrajcy
Tadeusz Reytan miał zaledwie 31 lat, gdy wpisywał się na karty naszej historii. Swoją porażkę w polskim sejmie ciężko przeżył i po powrocie do rodzinnej Hruszówki – zapadł na zdrowiu. Przestał kontaktować się z domownikami, ogarnęła go depresja, wreszcie obłęd. W roku 1780, mając 38 lat, popełnił samobójstwo, łykając szkło. Nie został pochowany na cmentarzu ze względu na sposób rozstania się z życiem. W II Rzeczpospolitej podjęto próby odnalezienia doczesnych szczątków Reytana – bez powodzenia. Polski bohater narodowy nie ma swojego grobu, przy którym w dzień Zaduszny można byłoby zapalić świeczkę.
Inaczej potoczyły się losy naszego superzdrajcy. Wiodło mu się świetnie – cały czas na sowitym żołdzie rosyjskim – aż w roku 1790, w trakcie działania Sejmu Czteroletniego i przebudzeniu się w części naszych elit uczuć patriotycznych – postawiony został przed sądem i… skazany za zdradę ojczyzny na banicję, utratę wszystkich tytułów i przepadek całego, pokaźnego zresztą majątku.
Jeśli ktoś sądzi, że tego renegata spotkała wreszcie sprawiedliwość ludzka, to jest w błędzie. Kilka lat później mieliśmy Targowicę i Poniński odzyskał wszystko, co utracił. W jego życiu nie było jednak na szczęście happy endu – dopadła go w końcu sprawiedliwość boska. Ponińskiego bowiem toczyła pogłębiająca się z biegiem lat mania hazardu i mając kilka pałaców i rezydencji w Warszawie, a także niemałe posiadłości ziemskie, przegrał – co nie do uwierzenia – wszystko w karty. I stał się warszawskim kloszardem, zbierającym odpadki na śmietnikach. Któregoś dnia, wałęsając się w stanie nietrzeźwym po nieskanalizowanych uliczkach warszawskiej biedoty, zasnął – i utopił się w szambie, czyli mówiąc wprost – w gównie. Miał wtedy 66 lat.
Komentarz Stanisława Staszica
Rymkiewicz nie jest zawodowym historykiem, ale z dociekliwością i profesjonalną wprawą potrafi docierać i korzystać z materiałów źródłowych. W swojej ostatniej książce o Reytanie cytuje fragmenty „Przestróg dla Polski” napisanych (jeszcze przed II rozbiorem) przez Stanisława Staszica. Brak reakcji Polaków na nikczemną zdradę Ponińskiego komentuje tak:
Cóż to? Ani tu jeszcze nie znalazł się w całej Polsce choć jeden przynajmniej taki obywatel, który, jeśli nie Ojczyzny, to przynajmniej cnoty mszcząc się, nie utopił miecza w tak czarnym sercu? Nie.
I dalej:
Jaka boleść tu ściska serce moje, kiedy sobie przypominam, że urodziłem się Polakiem! Szlachta ulękła się więcej groźby śmierci, niżeli sromotnej hańby. Ohyda rodu naszego.
Gorzkie to zdania wielkiego Polaka, w dodatku, niestety, profetyczne.
Bezkarność zdrady
Przykładów jest zbyt wiele, żeby pomieścić je w krótkim z natury rzeczy felietonie. Zostańmy przy kilku:
1. Powstanie Styczniowe – współpraca świeżo uwłaszczonych chłopów z wojskami i administracją rosyjską, polegająca na wyłapywaniu w lasach rannych powstańców, co we wstrząsający sposób opisał w swojej powieści Stefan Żeromski. Do chłopów trudno być może mieć pretensje, gdyż dopiero rodziła się u nich świadomość narodowa, ale zdrada tych przedstawicieli ziemiaństwa, którzy składali donosy na swoich sąsiadów, że ich synowie „poszli do lasu”, była zaprzaństwem szczególnie odrażającym – zaborca bowiem płacił za taką przysługę rekwizycją majątku „buntowników”, który następnie przekazywał donosicielom. Metoda była zaiste diabelska i niestety często skuteczna. Już po odzyskaniu niepodległości w roku 1918 – od powstania minęło ponad pół wieku – łatwo było uhonorować i otoczyć opieką nielicznych jeszcze żyjących powstańców, znacznie trudniej odebrać potomkom zdrajców nabyte w taki sposób majątki. Sejm II Rzeczpospolitej uchwalił bodajże dopiero w 1938 r. odpowiednią w tej sprawie ustawę – na jej wykonanie zabrakło jednak czasu, wybuchła wojna, a po jej zakończaniu komunistyczny walec wszystko wyrównał.
2. Aresztowanie w roku 1943 komendanta Armii Krajowej gen. „Grota” Roweckiego dokonało się na skutek zdrady agentów Gestapo: Ludwika Kalksteina, Eugeniusza Świerczewskiego i Blanki Kaczorowskiej. Sąd Państwa Podziemnego po ustaleniu bezspornych faktów skazał zdrajców na karę śmierci. Na Świerczewskim wyrok wykonano, Kaczorowska uniknęła śmierci ze względu na zaawansowaną ciążę, przestraszonego Kalksteina ukryli Niemcy. Po wojnie był sądzony i odsiedział kilka lat, zmarł dopiero w 1994 r. Żaden z byłych podkomendnych gen. „Grota” Roweckiego nie podjął próby wykonania wyroku Państwa Podziemnego, nie „utopił miecza w tak czarnym sercu” zdrajcy.
3. Trudno o bardziej odrażającą postać, jak naczelny prokurator wojskowy gen. Stanisław Zarako-Zarakowski – seryjny morderca polskich patriotów w tzw. czasach stalinowskich. Zmarł w 1998 r.
przez nikogo nie niepokojony, otrzymując do śmierci – już w wolnej Polsce – trzykrotnie większą emeryturę niż jego ofiary, którym Bierut zamienił karę śmierci na dożywocie. A mordercy rtm. Witolda Pileckiego – Jan Hryckowian (przewodniczący składu sędziowskiego) i Czesław Łapiński (prokurator) – wcześniej towarzysze broni w AK, a potem jego oprawcy, toż to zdrajcy w najczystszej postaci. Nikt nie zakłócił spokoju ich starości.
4. Już tylko dla porządku nie sposób pominąć ludzi odpowiedzialnych za masakrę na Wybrzeżu w 1970 r. Kociołek – „ten kat Trójmiasta” – zdaniem sądu: niewinny. O stanie wojennym nawet nie warto pisać – jesteśmy tylko o krok od interpretacji, że był po to, żeby doprowadzić do Okrągłego Stołu i wolnej Polski.
Zapomniany Reytan
A przecież mieliśmy – i to całkiem niedawno – naszego współczesnego Reytana. Nazywał się (jego imię i nazwisko muszę napisać samymi wersalikami) – ROMUALD BUKOWSKI. Był bezpartyjnym posłem z Gdańska, który 25 stycznia 1982 r. jako j e d y n y głosował przeciwko uchwale sejmowej zatwierdzającej dekret Rady Państwa o wprowadzeniu stanu wojennego.
Jeśli pamięta się klimat pierwszych tygodni stanu wojennego, godzinę policyjną, kontrolowane rozmowy telefoniczne, czołgi na ulicach i toczące się procesy, krótko mówiąc klimat terroru i wszechobecnego strachu, to retoryczne stanie się pytanie: czy postawa posła z Gdańska wymagała odwagi? W opisanych okolicznościach ROMUALD BUKOWSKI nie mógł przewidzieć, jaką cenę przyjdzie mu zapłacić za swoją postawę, a to wymagało ogromnej odwagi. Swoim non possumus poseł z Gdańska obronił honor Polaków i nie musiał zapłacić ceny, na którą był gotowy: nie dopadli go nieznani sprawcy, nie trafił do więzienia, wyrzucono go jedynie z pracy. Zmarł już w wolnej Polsce w roku 1992.
Rzeczą zawstydzającą jest, że został całkowicie zapomniany, że nie uczą o nim w szkołach, że nawet pośmiertnie nie został odznaczony.
Zapaść semantyczna
Kilkanaście lat temu rozmawiałem z Szymonem Wiesenthalem, człowiekiem, który za cel swojego życia postawił sobie ściganie zbrodniarzy hitlerowskich. Spytałem go: co należy zrobić ze zbrodniarzami komunistycznymi? – Sądzić ich – usłyszałem – a jeżeli udowodni im się winę, wsadzać do więzienia. – A jeżeli są starzy i wtedy najczęściej chorzy? – drążyłem temat. – Sądzić i skazywać – upierał się stary Żyd, po chwili dodając – z wykonaniem kary można postąpić różnie. Ale oni muszą usłyszeć, że brali udział w zbrodni.
Gdy tłumaczyłem Wiesenthalowi, że mamy z tym w Polsce ogromne kłopoty, ten zniecierpliwiony zapytał: – Czy wy nie macie jaj?
No właśnie. Żyjemy od pokoleń w kraju, gdzie zdrajców i zaprzańców na ogół nic złego nie spotkało (wyjątek stanowił krótki epizod Powstania Kościuszkowskiego, opisany przez Rymkiewicza w „Wieszaniu”, gdzie niektórzy targowiczanie zapłacili gardłem za swą zdradę). Ale żyjemy również w kraju nigdy nieosądzonych zbrodniarzy. I nie jest to przykład niepojętej tolerancji czy szczególnego humanitaryzmu, ale konsekwencja zapaści semantycznej. Jeżeli słowa stają się oderwane od znaczeń, jeśli mamy kłopoty w odróżnieniu bohaterstwa od zdrady, to mamy poważny kłopot, żeby z nadzieją patrzeć w przyszłość.
A przecież, przypominając słynną sentencję przypisywaną Janowi Zamojskiemu, ale czasami także cytowanemu wcześniej Staszicowi: „takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”.
Andrzej Gelberg
---------------------------------------------------------------------------------------
-------------------------------------------------------------------------------
Pasjonujesz się historią?Koniecznie zajrzyj na wSklepiku.pl!
Znajdziesz tam bogatą ofertę książek na ten temat.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/160068-andrzej-gelberg-lekcja-rymkiewicza-zyjemy-od-pokolen-w-kraju-gdzie-zdrajcow-i-zaprzancow-na-ogol-nic-zlego-nie-spotkalo?wersja=mobilna
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.