Temat kolejnego felietonu Moniki Olejnik w „Gazecie Wyborczej” nasuwał się sam. Dziennikarka zajęła się szydzeniem z Jana Rokity, którego skargi kojarzą jej się oczywiście ze sławnym okrzykiem „biją mnie Niemcy”.
Chętnie wierzę, że Jan Rokita popełnił i popełnia nadal błędy. Jego błędem było na przykład to, że zgodził się na rozmowę z TVN 24 z Włoch, co nijak nie kojarzy się przeciętnemu Polakowi z dolą bankruta. Także i to, że stawiając bardzo poważne zarzuty dotyczące kondycji obecnej Polski zgodził się mieć za partnera we wzajemnych uprzejmościach Kamila Durczoka. Który swoją błyskotliwą telewizyjną karierę zaczął w latach 90. jako nominat SLD w telewizji publicznej Roberta Kwiatkowskiego. I z pewnością nie jest lojalnym rozmówcą na takie tematy.
W szerszym sensie chętnie wierzę, że Rokita mógł popełnić jakieś błędy w trakcie procesu, zawsze gubiła go nonszalancja. Można się też dopatrywać sprzeczności między jego obecnymi gorzkimi konkluzjami, a niektórymi wyborami politycznymi. Na przykład wtedy, gdy na początku lat 90. będąc absolutnie świadom społecznych realiów zwalczał tak zwane przyśpieszenie. Choć gwoli sprawiedliwości bardzo wcześnie zaczął się na tle swojego obozu wyróżniać wyjątkowo ostrymi diagnozami rzeczywistości. Nie zapomnę tego, jak w roku 1994 udzielił na telewizyjnej antenie, w programie Jacka Kurskiego, ostrej reprymendy rzecznikowi praw obywatelskich Tadeuszowi Zielińskiemu broniącemu esbeków.
Tylko, że to wszystko nie ma teraz większego znaczenia. Podobnie jak nie ma znaczenia fatalny błąd Jarosława Kaczyńskiego, który w roku 2007 zrobił Konrada Kornatowskiego szefem policji. A dziś Rokity całkiem słusznie broni.
Sprawa zasadnicza nie dotyczy bowiem tego czy innego zwodu politycznego. Dotyczy całego bilansu rzeczywistości po roku 1989. Jeśli ustalenia sejmowej komisji Rokity kłócą się z ustaleniami sądowymi czy nawet IPN-owskimi, to jest to świadectwo chwili. Tylko wtedy, na początku lat 90., była jakaś szansa na uchylenie rąbka rozmaitych ponurych tajemnic. Potem zaczęła się wielka, rozpisana na wielu osób, instytucji i sytuacji operacja ściemniania i wybielania, która trwa de facto do dziś.
Nawet z tekstu w Gazecie Wyborczej, dwie strony za felietonem Olejnik, wynika, że Konrad Kornatowski był prokuratorem dyspozycyjnym, ślepym i głuchym na takie fakty jak pobicie w celi. Na pobicie osamotnionego opozycjonisty przez służbę wciąż jeszcze totalitarnego państwa. Tacy ludzie jak on po roku 1989 generalnie wygrali.
Wrażenie tego zwycięstwa (to już poza tekstem w „Wyborczej”) jest dojmujące. Naturalnie decyzję podjął sąd, ale w warunkach całkowitej odmowy zbadania tej sprawy, ważenia jakichś racji, wysłuchania pytań Rokity, zmuszenia Kornatowskiego do odpowiedzi na cokolwiek. Oczywiście można się chować za formułkę niezawisłości sędziów. Ale poza stroną formalną jest przecież także społeczna rzeczywistość. Sądy podlegają określonym wpływom, choćby atmosfery. Ja oceniam tę atmosferę jak najgorzej. Rokita ma rację, jest w tej chwili jedyną rzeczywistą ofiarą ponoszącą sądowe konsekwencje tego, co działo się w latach 80. On, a nie oni.
Wstydząc się tej diagnozy, ta sama Wyborcza zamydla sprawę. Dziwi się, dlaczego Rokita wymienia tak astronomiczne sumy. Przecież ściągnięto mu z konta ledwie 6200 złotych. Na tym polega ściąganie w ratach – zabiera się tyle, ile można dosięgnąć. Ale mam przed sobą dokument – wezwanie do zapłaty 200 tysięcy złotych, jakie wysłał do Rokity adwokat Kornatowskiego, więc zdziwienia Wyborczej trudno nie uznać za komedię. Chodzi zapewne o łączny koszt wszystkich ogłoszeń, które oszacowano na tyle właśnie.
A teraz co do Olejnik – mam wciąż naiwne przekonanie, że pewni ludzie nie powinni się wypowiadać na temat pewnych spraw. Córka wysokiego funkcjonariusza SB przyjęta do państwowego radia w 1982 roku mogłaby nie próbować oceniać sytuacji, w której zwycięzcą jest ktoś taki jak Kornatowski. Ale naturalnie jego hucpa jest również jej hucpą. Wygraliście i teraz ogłaszacie to w tak mało elegancki sposób. Powiedziałbym, haniebny, gdyby nie to, że takie określenia już dawno się zdewaluowały.
Oddzielnym kontekstem jest zbieżność dwóch zdarzeń: akcji komornika i decyzji o wyrzuceniu Rokity z PO. Nie mam dowodów, ale nie wykluczam, że na to z kolei wpływ miało obecne centrum decyzyjne tej partii, które postanowiło pokazać wewnątrzpartyjnym oponentom Tuska, jak kończą ci, którzy się nie podporządkowali. W stosunku do całej sprawy to wątek drugorzędny, ale przecież także realny. Nie takie rzeczy już widzieliście. Ale i to nie będzie spędzało snu z powiek Monice Olejnik, bo i w ramach doraźnych politycznych dylematów akurat ona wybrała dobrze. Tak jak w roku 1982.
Bez komentarzy pozostawię polityczno-partyjną histerię części prawicowej blogosfery, która nienawidząc Rokity, uznała także tę historię za okazję do dokopania mu. Ramię w ramię z Olejnik i Kornatowskim. To świadectwo politycznego zdziczenia. Na szczęście w tej akurat sprawie PiS, a szerzej patrząc prawica, wybrały dobrze.
------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------
Zachęcamy do odwiedzenia naszego Sklepiku.pl gdzie do nabycia są:książki o różnorodnej tematyce, audiobooki, poradniki oraz gadżety z logotypem wPolityce.pl.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/159757-monika-olejnik-wysmiewajaca-jana-rokite-przypomina-niemcow-udzielajacych-polakom-nauk-w-kwestii-drugiej-wojny-swiatowej