"Tusk wybrał, zdecydował, w ręce której Rosji złoży zaufanie Rzeczypospolitej Polskiej. Złożył w ręce Putina". NASZ WYWIAD z Antonim Macierewiczem

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Leszek Szymański
Fot. PAP/Leszek Szymański

wPolityce.pl: W czasie czwartkowego posiedzenia zespołu badającego przyczyny katastrofy smoleńskiej przypomnieliście Państwo m.in. wypowiedzi rosyjskiego ministra Siergieja Szojgu, który około godziny 16:00 10 kwietnia miał mówić, że z miejsca katastrofy zabrano polskie rejestratory Tu-154M i rozpoczęto przeprowadzanie ekspertyz. W tym czasie w Smoleńsku nie było jeszcze przedstawicieli polskiego państwa. Obecnie mówicie Państwo, że zapisy z czarnych skrzynek mają różną długość, a ich wiarygodności nie sposób zweryfikować. Czy te dwie sprawy należy ze sobą łączyć?

Antoni Macierewicz: Moim zdaniem wiązanie tych spraw jest czymś oczywistym. Jest jasne stanowisko prawne, obowiązujące w prawie międzynarodowym oraz Załączniku 13. do Konwencji Chicagowskiej, że nie otwiera się czarnych skrzynek bez obecności i zgody państwa, do którego należał statek powietrzny. Zwłaszcza, że została przeprowadzona z polskiej strony próba poinformowania strony rosyjskiej, że państwo polskie prosi o poczekanie na polskich ekspertów przed tymi czynnościami. Taką prośbę przekazał BOR. Być może była ona za słaba, być może zabrakło konsekwencji czy zdecydowania, ale Bogdan Klich, który ma na sumieniu wiele negatywnych decyzji dla sprawy smoleńskiej, polecił funkcjonariuszom BOR zabezpieczenie czarnych skrzynek. Jednak mimo tego nie naciskano na Rosjan, nie było presji ze strony MSZ, czy MON, mimo tego Rosjanie otworzyli czarną skrzynkę. Co więcej, ze słów Edmunda Klicha wynika, że udawano potem, że te skrzynki nie były otwierane. Przy nim otworzono ją na nowo. Jeśli Klich mówi prawdę, Rosjanie nie tylko otworzyli wbrew prawu czarną skrzynkę, ale dodatkowo sfałszowali przebieg postępowania w tej sprawie.

 

Zespół zapowiedział skierowanie sprawy czarnych skrzynek do prokuratury. Dlaczego?

Najwyższy już czas, by sprawdzić, co w tej sprawie jest prawdą, a co nią nie jest. Trzeba sprawdzić, w jakim stopniu możemy się opierać na tych sfałszowanych kopiach. Najwyższy czas, by polski rząd, pod naciskiem wyników tego badania, rozpoczął skuteczne działania na rzecz odzyskania oryginałów czarnych skrzynek. To jest jakaś komedia absurdu. Wychodzą urzędnicy rządowi, wyciągają jakieś wnioski, że słychać uderzenie w brzozę, że coś mówił gen. Błasik, że ktoś coś obliczał itd. Potem okazuje się, że to wszystko odnosi się do zapisów, które w sposób oczywisty zostały sfałszowane. I wszyscy o tym fałszerstwie wiedzą, ale udają, że można się opierać na tych zapisach. To jest sytuacja zupełnie absurdalna i ją trzeba przerwać. Dlatego zwracamy się o ściganie przestępstwa, nie przesądzając kto się go dopuścił. To może być MAK, może być FSB, a może osobiście przewodniczący Komitetu Śledczego, a może jeszcze kto inny, może w Polsce to sfałszowano. Gdzie to miało miejsce, nie wiem, ale fałszerstwo jest oczywiste.

Czym skutkuje fakt, że do dziś ono nie zostało zniwelowane?

Choćby tym, że raport Millera, który został oparty na sfałszowanych odczytach, jest zupełnie niewiarygodny.

Wiemy obecnie, że mataczenie i dezinformacja ws. tragedii zaczęła się tuż po niej. Dlaczego Rosja 10 kwietnia 2010 roku uznała, że może sobie pozwolić na taką grę wymierzoną w Polskę?

Na tak zadane pytanie trudno mi odpowiedzieć. Jednak chciałbym zaznaczyć, że sprawa nie jest taka jednoznaczna, jak Pan mówi. Rzeczywiście komunikaty oficjalnych rozgłośni rosyjskich zaraz po tragedii mówiły, że wszyscy zginęli, choć nikt tego nie mógł wiedzieć. Słyszeliśmy obarczanie winą polskich pilotów, prezydenta, generała Błasika, pogodę itd. Ten przemysł fałszu zaczął się od początku. Jednak w tym samym czasie urzędnicy rosyjskiej prokuratury dokonywali bardzo skrupulatnego, wiarygodnego i szczegółowego opisu miejsca zdarzeń. Udokumentowano fakt, że samolot rozpadł się w powietrzu. Zbierano dowody, że samolot rozpadł się lecąc. Dowody i dokumenty w tej sprawie są. W tym samym czasie, agencja, która godzinę wcześniej mówiła bezpodstawnie, że wszyscy zginęli, wyprodukowała film w trzech wersjach językowych - rosyjskiej, angielskiej i niemieckiej, pokazując eksplozję samolotu w powietrzu. Film był pokazany tylko raz, wieczorem 10 kwietnia, ale jednak ktoś go wyprodukował. Oczywiście kłamstwa i manipulację słyszymy do dziś.

Czyli jednak w Rosji był pewien dylemat, jak się wobec tragedii smoleńskiej zachować?

Mówię o tym, żeby pokazać, że gdy Donald Tusk przyjechał do Smoleńska miał do wyboru dwie Rosję. Miał Rosję, która chciała zrzucić winę za tragedię na polskich pilotów, polskiego prezydenta. I miał Rosję, która - z nieznanych mi powodów, próbowała dojść prawdy. W sposób ewidentny była część Rosji, która chciała dojść do prawdy. I Donald Tusk wybrał, zdecydował. To on podjął decyzję, w ręce której Rosji złoży zaufanie Rzeczypospolitej Polskiej. Złożył w ręce Władimira Putina. I takie są konsekwencje.

Skoro w Rosji jest, a przynajmniej była, gdzieś ta druga Rosja, uważa Pan, że Rosjanie dysponują materiałami, które pokazują prawdę o Smoleńsku?

Jest dla mnie sprawą pewną, że w dyspozycji najwyższej władzy politycznej w Rosji jest cała dokumentacja, pokazująca prawdę o tej tragedii, a także materiał dowodowy wystarczający do wskazania i skazania odpowiedzialnych za to, co się zdarzyło. W tej sprawie nie mam żadnych wątpliwości, podobnie jak nie miałem wątpliwości dotyczących sprawy katyńskiej. Również w tamtej sprawie przechowywano dowody na odpowiedzialność Stalina i Biura Politycznego partii sowieckiej. Podobnie nie mam wątpliwości, że w centrum władzy rosyjskiej jest materiał, pokazujący kto za tę tragedię odpowiada.

Rozmawiał Stanisław Żaryn

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych