Rosjanie fałszowali zapisy polskich rejestratorów? Polska skazana na niepewność. NASZA RELACJA z zespołu smoleńskiego

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Leszek Szymański
Fot. PAP/Leszek Szymański

Czwartkowe posiedzenie parlamentarnego zespołu badającego katastrofę smoleńską rozpoczęło się od omówienia ujawnionego przez portal wPolityce.pl postępowania przeciwko Magdalenie Mercie, mec. Bartoszowi Kownackiemu oraz dziennikarzom "Naszego Dziennika".

CZYTAJ TAKŻE: UJAWNIAMY! Prokuratura chciała ścigać Magdalenę Mertę, mec. Kownackiego oraz "Nasz Dziennik", bo nagłośnili, że ambasador Bahr nic nie pamięta

Zdaniem przewodniczącego zespołu mamy do czynienia z sytuacją skandaliczną.

Zarówno Magdalena Merta jak i Bartosz Kownacki zostali poddani postępowaniu prokuratorskim. Chodzi o możliwość upowszechnienia wiadomości ze śledztwa. Jeśli Bartosz Kownacki będzie gotowy nam przedstawić tę sprawę, zajmiemy się nią w sposób szczególny

- wyjaśniał poseł Macierewicz, prosząc o zabranie głosu Magdalenę Mertę, obecną na sali.

Magdalena Merta powtórzyła szczegóły postępowania, jakie się wobec niej toczyło po jednym z artykułów w "ND". Przypomina, że po przesłuchaniu ambasadora Jerzego Bahra mówiła wraz z mec. Kownackim o tym, że świadek nic nie wiedział i niczego nie pamiętał. Wypowiedzi Merty i Kownackiego trafiły potem do tekstu w "Naszym Dzienniku". Ten tekst oraz udzielone wypowiedzi stały się obiektem zainteresowania prokuratury warszawskiej, która poleciła prokuraturze z warszawskiej Pragi, by wszczęła śledztwo w tej sprawie. Magdalena Merta tłumaczyła, że zeznania Bahra dotyczyły innego śledztwa, ws. rzeczy osobistych śp. Tomasza Merty, który zginął w Smoleńsku.

Pokłosiem naszych wypowiedzi dla "Naszego Dziennika" było skierowanie postępowania o wszczęcie śledztwa ws. ujawnienia przez nas treści zeznań. Prokuratura praska odmówiła jednak wszczęcia śledztwa, nie znajdując podstaw prawnych do jego prowadzenia

- tłumaczyła Merta.

W swojej wypowiedzi skupiła się jednak na śledztwie dot. rzeczy osobistych jej śp. męża, które zostało umorzone w ostatnim czasie.

Poważne śledztwo, które dotyczyło m.in. niszczenia i fałszowania dokumentów, zostaje umorzone, a prokuratura zajmuje się ściganiem rodziny ofiary smoleńskiej. Myśmy się tym postępowaniem nie przejęli zbytnio. Doceniam symboliczną wagę tego wydarzenia, ale nie powiem, by spędzało mi ono sen z powiek. Poważnym problemem jest natomiast sprawa umorzenia śledztwa ws. rzeczy osobistych mojego męża. Wszyscy zasłaniają się tym, że wykonywali jedynie polecenia

- wyjaśniała.

Zaznaczyła przy tym, że w tej sprawie może występować drugie dno.

Istnieją przesłanki, by sądzić, że te rzeczy wciąż istnieją. Moim domniemaniem jest, że one zostały przede mną ukryte. Chodziło o to, bym ich nie rozpoznała. One przecież mogły nie być rzeczami mojego męża. Szczególnie, że w materiałach śledztwa są dwa ciała, które podpisane zostały nazwiskiem mojego męża

- tłumaczyła Merta.

Po jej wypowiedzi przewodniczący Macierewicz rozpoczął omawianie głównego tematu posiedzenia, sprawy autentyczności czarnych skrzynek przekazanych Polsce z Rosji.

Antoni Macierewicz przypomniał wydarzenia z 10 kwietnia, gdy do Polski trafił zapis z rejestratora rozmów w kokpicie rządowego tupolewa, który rozbił się w Smoleńsku. Potem okazało się, że w zapisach tych brakuje 16 sekund, po które do Moskwy jeździł kilka razy minister Jerzy Miller. Poseł Macierewicz przypomniał, że gdy polska strona otrzymała w końcu cały zapis, Miller tłumaczył, że sekundy stracono z racji istnienia mechanizmu autorewersu, który odwraca taśmy, na których zapisywane są rozmowy. Jednak z ekspertyzy omawianej na spotkaniu smoleńskiego zespołu wynika, że w ten sposób straty w zapisie mogą wynieść jedynie pół sekundy.

Dlaczego zatem brakowało aż 16 sekund? Na to pytanie nie ma wiarygodnej odpowiedzi do dziś. Jak wyjaśniał ekspert współpracujący z zespołem Marcin Gugulski nie ma również pewności, czy do Polski trafiła rzetelna kopia zapisów z rejestratora. Okazuje się, że tych wersji jest przynajmniej kilka.

Marcin Gugulski opisał ekspertyzę, którą przygotowało FSB na zlecenie Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej. Ekspertyza miała sprawdzić m.in., czy doszło do ingerencji w zapisy.

FSB stwierdziło, że w danym przypadku, na plikach wykryto dwa typy oznak, które są zwykle interpretowane jako ślady montażu. Pierwszy typ zmian to zmiany odpowiadające momentom, w którym odbywał się rewers taśmy. Długość tego rewersu nie przekracza pół sekundy. Rosyjscy biegli zaznaczyli dwa momenty związane z autorewersem

- tłumaczył Gugulski.

Dodawał, że były i inne typy oznak świadczących o możliwym montażu. One zbiegały się z momentami włączenia różnego rodzaju aparatury samolotu.

W ocenie końcowej ekspertyzy Rosjanie stwierdzają, że "w pliku są gęsto rozsiane momenty, które mogą świadczyć o montażu i zmianach".

Eksperci uznali, że nie stwierdzono wiarygodnych dowodów na ciągłość zapisu

- mówił Gugulski.

Tłumaczył, że z ekspertyzy rosyjskiej wynika, iż sprawdzenie, czy do zapisu doszło w sposób ciągły, nie jest możliwe.

Jak się nie ma oryginału nie można sprawdzić, czy nie doszło do montażu

- podkreślił.

Gugulski zaprezentował również różne długości zapisu z rejestratorów w tupolewie, które trafiły m.in. do MAK, KBWLLP, IES, FSB. Okazuje się, że zapis przekazany do ekspertyzy FSB jest krótszy o ok. minutę. Dodatkowo fragmenty poszczególnych wersji ulegają rozciągnięciu lud skróceniu.

Nie mając oryginałów nagrania nie można mieć pewności, jesteśmy skazani na niewiedzę ws. autentyczności zapisów

- wyjaśniał Gugulski, pytając, co zrobiła polska prokuratura, gdy okazało się, że zapisy rejestratora są różne i rozbieżne, a także czy wystąpiła do dysponentów tych materiałów, by wyjaśnić wątpliwości.

Wydaje się, że nic z tego nie zrobiono, a polskiej stronie wystarczyło oświadczenie ekspertów MAK, że Polska otrzymuje wiarygodną kopię z oryginałów nagrań czarnych skrzynek.

W czasie prezentacji przypomniano również wypowiedzi rosyjskiego ministra Szojgu, który mówił, że prace nad odczytem czarnych skrzynek się rozpoczęły. Takie informacje były przekazywane, gdy w Smoleńsku nie było jeszcze polskich przedstawicieli.

Antoni Macierewicz wskazywał, że 10 kwietnia podjęto próbę zabezpieczenia polskich skrzynek. Minister Bogdan Klich polecił wtedy obecnemu na miejscu funkcjonariuszowi BOR zabezpieczenie czarne skrzynki. Z zeznań tego funkcjonariusza wynika, że zakomunikował tę sprawę rosyjskiemu funkcjonariuszowi, ale dowiedział się, że Rosjanie mają inne rozkazy.

Innych prób zabezpieczenia polskich skrzynek nie było

- wyjaśniał Macierewicz.

Dodał, że sprawa zapisów z rejestratora jest niesłychanie ważna:

Sprawa tych rejestratorów, te dwie ostatnie minuty, mają znaczenie podstawowe. To tam jest odliczanie wysokości, to tam jest słynne uderzenie w brzozę, to tam są rzekome słowa gen. Błasika. Ekspertyzy rosyjskie są o 2 minuty krótsze niż zapisy znane w Polsce. (...) Waga tego jest niesłychana. Sądzę, że w związku ze skalą nieprawidłowości zwrócimy się do prokuratury o wyjaśnienie tej sprawy.

Antoni Macierewicz wskazał podsumowując ten wątek, że w tej sprawie występuje "tyle kopii i wersji zapisów z czarnych skrzynek, ile miejsca uderzenia skrzydłem w brzozę".

Dopiero ostatnio prokuratura pokusiła się, by samemu sprawdzić, na jakiej wysokości smoleńska brzoza została scięta. Może kiedyś przyjdzie czas na pytanie o zapisy z czarnych skrzynek...

KL

 

 

---------------------------------------------------------------------------------

--------------------------------------------------------------------------

Smoleńsk-nie możemy zapomnieć!

Polecamy wSklepiku.pl:"wPolityce.pl Polska po 10 kwietnia 2012r."

autorzy:Artur Bazak, Jacek Karnowski, Michał Karnowski, Paweł Nowacki, Izabella Wierzbicka

W książce znalazły się analizy publicystów oraz wzruszające wspomnienia Czytelników związane z wydarzeniami z 10 kwietnia 2010 roku. Teksty w niej zawarte pozwalają zrozumieć, co tak naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku.

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych