Czwartkowe posiedzenie parlamentarnego zespołu badającego katastrofę smoleńską rozpoczęło się od omówienia ujawnionego przez portal wPolityce.pl postępowania przeciwko Magdalenie Mercie, mec. Bartoszowi Kownackiemu oraz dziennikarzom "Naszego Dziennika".
Zdaniem przewodniczącego zespołu mamy do czynienia z sytuacją skandaliczną.
Zarówno Magdalena Merta jak i Bartosz Kownacki zostali poddani postępowaniu prokuratorskim. Chodzi o możliwość upowszechnienia wiadomości ze śledztwa. Jeśli Bartosz Kownacki będzie gotowy nam przedstawić tę sprawę, zajmiemy się nią w sposób szczególny
- wyjaśniał poseł Macierewicz, prosząc o zabranie głosu Magdalenę Mertę, obecną na sali.
Magdalena Merta powtórzyła szczegóły postępowania, jakie się wobec niej toczyło po jednym z artykułów w "ND". Przypomina, że po przesłuchaniu ambasadora Jerzego Bahra mówiła wraz z mec. Kownackim o tym, że świadek nic nie wiedział i niczego nie pamiętał. Wypowiedzi Merty i Kownackiego trafiły potem do tekstu w "Naszym Dzienniku". Ten tekst oraz udzielone wypowiedzi stały się obiektem zainteresowania prokuratury warszawskiej, która poleciła prokuraturze z warszawskiej Pragi, by wszczęła śledztwo w tej sprawie. Magdalena Merta tłumaczyła, że zeznania Bahra dotyczyły innego śledztwa, ws. rzeczy osobistych śp. Tomasza Merty, który zginął w Smoleńsku.
Pokłosiem naszych wypowiedzi dla "Naszego Dziennika" było skierowanie postępowania o wszczęcie śledztwa ws. ujawnienia przez nas treści zeznań. Prokuratura praska odmówiła jednak wszczęcia śledztwa, nie znajdując podstaw prawnych do jego prowadzenia
- tłumaczyła Merta.
W swojej wypowiedzi skupiła się jednak na śledztwie dot. rzeczy osobistych jej śp. męża, które zostało umorzone w ostatnim czasie.
Poważne śledztwo, które dotyczyło m.in. niszczenia i fałszowania dokumentów, zostaje umorzone, a prokuratura zajmuje się ściganiem rodziny ofiary smoleńskiej. Myśmy się tym postępowaniem nie przejęli zbytnio. Doceniam symboliczną wagę tego wydarzenia, ale nie powiem, by spędzało mi ono sen z powiek. Poważnym problemem jest natomiast sprawa umorzenia śledztwa ws. rzeczy osobistych mojego męża. Wszyscy zasłaniają się tym, że wykonywali jedynie polecenia
- wyjaśniała.
Zaznaczyła przy tym, że w tej sprawie może występować drugie dno.
Istnieją przesłanki, by sądzić, że te rzeczy wciąż istnieją. Moim domniemaniem jest, że one zostały przede mną ukryte. Chodziło o to, bym ich nie rozpoznała. One przecież mogły nie być rzeczami mojego męża. Szczególnie, że w materiałach śledztwa są dwa ciała, które podpisane zostały nazwiskiem mojego męża
- tłumaczyła Merta.
Po jej wypowiedzi przewodniczący Macierewicz rozpoczął omawianie głównego tematu posiedzenia, sprawy autentyczności czarnych skrzynek przekazanych Polsce z Rosji.
Antoni Macierewicz przypomniał wydarzenia z 10 kwietnia, gdy do Polski trafił zapis z rejestratora rozmów w kokpicie rządowego tupolewa, który rozbił się w Smoleńsku. Potem okazało się, że w zapisach tych brakuje 16 sekund, po które do Moskwy jeździł kilka razy minister Jerzy Miller. Poseł Macierewicz przypomniał, że gdy polska strona otrzymała w końcu cały zapis, Miller tłumaczył, że sekundy stracono z racji istnienia mechanizmu autorewersu, który odwraca taśmy, na których zapisywane są rozmowy. Jednak z ekspertyzy omawianej na spotkaniu smoleńskiego zespołu wynika, że w ten sposób straty w zapisie mogą wynieść jedynie pół sekundy.
Dlaczego zatem brakowało aż 16 sekund? Na to pytanie nie ma wiarygodnej odpowiedzi do dziś. Jak wyjaśniał ekspert współpracujący z zespołem Marcin Gugulski nie ma również pewności, czy do Polski trafiła rzetelna kopia zapisów z rejestratora. Okazuje się, że tych wersji jest przynajmniej kilka.
Marcin Gugulski opisał ekspertyzę, którą przygotowało FSB na zlecenie Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej. Ekspertyza miała sprawdzić m.in., czy doszło do ingerencji w zapisy.
FSB stwierdziło, że w danym przypadku, na plikach wykryto dwa typy oznak, które są zwykle interpretowane jako ślady montażu. Pierwszy typ zmian to zmiany odpowiadające momentom, w którym odbywał się rewers taśmy. Długość tego rewersu nie przekracza pół sekundy. Rosyjscy biegli zaznaczyli dwa momenty związane z autorewersem
- tłumaczył Gugulski.
Dodawał, że były i inne typy oznak świadczących o możliwym montażu. One zbiegały się z momentami włączenia różnego rodzaju aparatury samolotu.
W ocenie końcowej ekspertyzy Rosjanie stwierdzają, że "w pliku są gęsto rozsiane momenty, które mogą świadczyć o montażu i zmianach".
Eksperci uznali, że nie stwierdzono wiarygodnych dowodów na ciągłość zapisu
- mówił Gugulski.
Tłumaczył, że z ekspertyzy rosyjskiej wynika, iż sprawdzenie, czy do zapisu doszło w sposób ciągły, nie jest możliwe.
Jak się nie ma oryginału nie można sprawdzić, czy nie doszło do montażu
- podkreślił.
Gugulski zaprezentował również różne długości zapisu z rejestratorów w tupolewie, które trafiły m.in. do MAK, KBWLLP, IES, FSB. Okazuje się, że zapis przekazany do ekspertyzy FSB jest krótszy o ok. minutę. Dodatkowo fragmenty poszczególnych wersji ulegają rozciągnięciu lud skróceniu.
Nie mając oryginałów nagrania nie można mieć pewności, jesteśmy skazani na niewiedzę ws. autentyczności zapisów
- wyjaśniał Gugulski, pytając, co zrobiła polska prokuratura, gdy okazało się, że zapisy rejestratora są różne i rozbieżne, a także czy wystąpiła do dysponentów tych materiałów, by wyjaśnić wątpliwości.
Wydaje się, że nic z tego nie zrobiono, a polskiej stronie wystarczyło oświadczenie ekspertów MAK, że Polska otrzymuje wiarygodną kopię z oryginałów nagrań czarnych skrzynek.
W czasie prezentacji przypomniano również wypowiedzi rosyjskiego ministra Szojgu, który mówił, że prace nad odczytem czarnych skrzynek się rozpoczęły. Takie informacje były przekazywane, gdy w Smoleńsku nie było jeszcze polskich przedstawicieli.
Antoni Macierewicz wskazywał, że 10 kwietnia podjęto próbę zabezpieczenia polskich skrzynek. Minister Bogdan Klich polecił wtedy obecnemu na miejscu funkcjonariuszowi BOR zabezpieczenie czarne skrzynki. Z zeznań tego funkcjonariusza wynika, że zakomunikował tę sprawę rosyjskiemu funkcjonariuszowi, ale dowiedział się, że Rosjanie mają inne rozkazy.
Innych prób zabezpieczenia polskich skrzynek nie było
- wyjaśniał Macierewicz.
Dodał, że sprawa zapisów z rejestratora jest niesłychanie ważna:
Sprawa tych rejestratorów, te dwie ostatnie minuty, mają znaczenie podstawowe. To tam jest odliczanie wysokości, to tam jest słynne uderzenie w brzozę, to tam są rzekome słowa gen. Błasika. Ekspertyzy rosyjskie są o 2 minuty krótsze niż zapisy znane w Polsce. (...) Waga tego jest niesłychana. Sądzę, że w związku ze skalą nieprawidłowości zwrócimy się do prokuratury o wyjaśnienie tej sprawy.
Antoni Macierewicz wskazał podsumowując ten wątek, że w tej sprawie występuje "tyle kopii i wersji zapisów z czarnych skrzynek, ile miejsca uderzenia skrzydłem w brzozę".
Dopiero ostatnio prokuratura pokusiła się, by samemu sprawdzić, na jakiej wysokości smoleńska brzoza została scięta. Może kiedyś przyjdzie czas na pytanie o zapisy z czarnych skrzynek...
KL
---------------------------------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------------------------
Smoleńsk-nie możemy zapomnieć!
Polecamy wSklepiku.pl:"wPolityce.pl Polska po 10 kwietnia 2012r."
autorzy:Artur Bazak, Jacek Karnowski, Michał Karnowski, Paweł Nowacki, Izabella Wierzbicka
W książce znalazły się analizy publicystów oraz wzruszające wspomnienia Czytelników związane z wydarzeniami z 10 kwietnia 2010 roku. Teksty w niej zawarte pozwalają zrozumieć, co tak naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/159647-rosjanie-falszowali-zapisy-polskich-rejestratorow-polska-skazana-na-niepewnosc-nasza-relacja-z-zespolu-smolenskiego