Donald Tusk w niemieckim scenariuszu. Wygląda na to, że premier naprawdę uwierzył, że będzie niemieckim kandydatem na szefa KE

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA

Wygląda na to, że Donald Tusk naprawdę uwierzył, że będzie niemieckim kandydatem na szefa Komisji Europejskiej albo Rady Europejskiej i jest gotów temu scenariuszowi podporządkować politykę Platformy, rządu a tym samym (niestety) Polski.

Pole gry jest czytelne. W przyszłym roku dokona się zmiana na trzech stanowiskach istotnych z punktu widzenia polityki europejskiej: przewodniczącego Komisji Europejskiej (po Barosso), przewodniczącego Rady Europejskiej (po van Rompuy'u) i Wysokiego Przedstawiciela ds. Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa (po Ashton). Układanka brukselska jest taka, że wiadomo, iż co najmniej jedno z tych stanowisk musi przypaść kobiecie, jedno dużemu krajowi, jedno małemu, a do tego któreś z tych państw powinno być ze "starej Europy" a drugie z "nowej", jedno z tzw. "Południa" a jedno z "Północy". Na dodatek, gdy chodzi o szefa KE, dochodzi jeszcze konieczność uwzględnienia wyników wyborów do Parlamentu - zwycięska rodzina partyjna powinna być uwzględniona przy nominacji szefa KE, ale przy zachowaniu zwyczajowego partyjnego konsensusu między chadekami i socjalistami.

Brzmi skomplikowanie? Tak właśnie wyglądają personalne szachy w Unii.

Lista kandydatów i kandydatek się powoli zapełnia. Wiadomo, że o któreś ze stanowisk ubiega się obecny szef NATO, były premier Danii Rasmussen, ambicje ma szef dyplomacji Szwecji Bildt. Wiadomo, że chadecja w PE chciałaby wypromować obecną komisarz z Luksemburga Viviane Reding, na liście lewicy jest też obecna prezydent Litwy Grybauskaite, socjaliści też mają swoich faworytów na pozostałe stanowiska.

Ale nie tylko poszczególni ambitni politycy zabiegają o siebie. W grze są nie tylko partie. Ważne, a nawet kluczowe, będą poparcia rządów największych państw. I tu pojawia się "czynnik niemiecki", czyli pytanie o to, kogo poprze w tej partii szachów kanclerz Niemiec. Rzecz jest o tyle intrygująca, że Niemcy, aby uniknąć oskarżeń o chęć zdominowania nie tylko sfery międzyrządowej w Unii, ale także instytucji wspólnotowych, stosują przy obsadzaniu stanowisk w tych instytucjach zasadę "qui pro quo". Oznacza to poszukiwanie osób, które będą gwarantowały realizację niemieckich interesów, jednocześnie pochodząc z innego niż Niemcy kraju, tak żeby się wpasowały do układanki, o której pisałem powyżej (mały/duży, stary/nowy, południowy/północny).

I Donald Tusk liczy właśnie na to, że wpasuje się w te potrzeby i uzyska niemieckie poparcie, które przetrze mu szlak do stanowiska w Brukseli. (Na boku próbuje swoją małą gierkę rozegrać też Radek Sikorski grając na siebie, ale zapewne na pewnym etapie dadzą mu do zrozumienia, że nie ma szans, albo Tusk sam przywoła go do porządku i zaoferuje w formie " nie do odrzucenia" miraż premierostwa po swoim odejściu do Brukseli).

Pojawia się wszakże na tej tuskowej drodze jedna niewiadoma. Otóż na jesieni tego roku odbędą się w Niemczech wybory, które zadecydują o tym, kto będzie w przyszłym roku rozdawał personalne karty w unijnej grze. O ile wydaje się prawie pewne, że wybory te wygra Angela Merkel, to nie jest już jasne, czy utrzyma się przy władzy obecna koalicja CDU/CSU z FPD, z racji na słabe notowania liberałów. A to może prowadzić do konieczności utworzenia tzw. wielkiej koalicji CDU/CSU z SPD. Nie wiadomo też do końca, kto wygra wybory europejskie, a i tak w PE istnieje "nieświęte przymierze" chadeków i socjalistów, którzy tworzą tam od zawsze wielką koalicję.

Jaki stąd wniosek i zalecenie skierowane z Niemiec do Tuska? Jeśli chcesz dostać jakieś stanowisko w Brukseli musisz "otworzyć się na socjalistów". I Tusk właśnie to robi: forsuje lewackie ustawodawstwo, ogłasza że jest w części socjaldemokratą i wreszcie... składa ofertę polityczną SLD. Platforma Obywatelska działa dziś jak posłuszny wehikuł wyborczy Tuska w grze unijnej. Sprzeniewierza się swoim wyborcom, zaprzecza swojemu programowi, dzieli się wewnętrznie, wszystko dla realizacji osobistych ambicji swojego przewodniczącego.

Ten ostatni element najnowszych deklaracji Tuska, czyli otwarcie na SLD jest szczególnie interesujący, bo pokazuje jaki jest wpływ tych jego unijnych zabiegów na jego polityczne decyzje w Polsce.

Otóż pozycja SLD wynika z tego, że ma dobre kontakty z partią europejskich socjalistów, bo jest w niej od zawsze. Na tym też polega słabość projektu "Europa Plus" i dlatego skończy sie on spektakularną klęską. Palikot do tej pory, zresztą logicznie, zabiegał o wprowadzenie swojego Ruchu do grupy europejskich liberałów, którzy go też w zamian wspierali politycznie w Polsce. Teraz europoseł Siwiec tworząc Europę Plus zabiega o zapisanie jej do socjalistów. Tyle, że tam już jest Leszek Miller i jego SLD i z pewnością nie wpuści konkurentów tak łatwo. Nawet jeśli, to na drugorzędnej pozycji.

A zatem eurosocjalista Palikot i jego "Europa Plus" nie są już Tuskowi do szczęścia potrzebni, tym bardziej że i tak nie będą mieli wyjścia i w Polsce muszą głosować za jego lewackimi ustawami, inaczej straciliby wiarygodność. Potrzebna jest natomiast "wielka koalicja" PO-PSL-SLD, która będzie zharmonizowana z ew. koalicją niemiecką i koalicją w Parlamencie Europejskim.

Miller wie, że jest Tuskowi potrzebny i zacznie teraz wystawiać rachunek. Na pełną ostrą grę ma ma czas do jesieni, bo gdyby wybory w Niemczech jednak odnowiły obecną koalicję, to zapał Tuska do ogłaszania się częściowym socjaldemokratą zmaleje, ale też nie do końca, bo pozostają jeszcze wybory europejskie. Przewiduję więc pojawienie się SLDowskich nominatów w spółkach Skarbu Państwa i na rożnych mniej widocznych stanowiskach w administracji rządowej i samorządowej.

I tak oto polityka w Polsce jest zakładnikiem personalnych ambicji jednego człowieka, który totalnie rządzi swoją partią, a który poparcia dla swych celów zawodowych szuka poza naszymi granicami.

Tymczasem kanclerz Merkel wysyła dyscyplinujące sygnały, że może jednak poprzeć, w grupie kandydatów w państw nowych, prezydent Litwy, co ma powodować, że Tusk będzie się "bardziej starał". Warto śledzić, czym to zaowocuje.

A najbardziej warto, by premier Tusk przestał być jak najszybciej szefem rządu i zwolnił politykę w Polsce ze służenia jego osobistym celom.

Autor

Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych