Święta wolność mediów. Ameryka stworzyła PRISM i Ameryka stworzyła standard, dzięki któremu świat się dowiedział

fot. PAP / EPA
fot. PAP / EPA

O istnieniu PRISM – największego programu szpiegowania ludzkości w dziejach – świat dowiedział się dzięki amerykańskiemu standardowi wolności mediów. Wolność wyrazu stoi w cywilizacji amerykańskiej wyżej, niż w jakiejkolwiek innej, włącznie z europejską. Standardy europejskie – formułowane i egzekwowane przez Radę Europy i Europejski Trybunał Praw Człowieka – przyznają dużo większe znaczenie dobru publicznemu, przed którym indywidualna wolność wyrazu musi ustępować. Problem w tym, że słuszne pojęcie dobra publicznego bywa często nadużywane przez władze dla obrony ich wszechwładzy i samowoli. W Stanach Zjednoczonych także, ale rzadko i zanikająco.

Zamiast do wielkiego dziennika „The Washington Post” w amerykańskiej stolicy, przeciek o PRISM mógł trafić do indywidualnego bloga lub na portal społecznościowy gdzieś w świecie. Jednak bez pewności, że świat zwróciłby uwagę, że uwierzyłby w głębię źródła i autentyczność dokumentów. Przeciek miałby większe prawdopodobieństwo skuteczności, gdyby dotarł do znanych mediów poza granicami USA – jak trochę wcześniejsza informacja o programie masowego śledzenia ruchu telefonicznego, opublikowana przez wpływowy dziennik „The Guardian” w Londynie. Ale dlaczego władze Stanów Zjednoczonych nie próbowały zablokować publikacji o PRISM ani zagranicą, ani nawet w kraju? Ani środkami prawnymi, ani dyplomatycznymi, ani technicznymi?

System amerykański jest brutalnie prosty i skuteczny. Demokratyczna kontrola nad władzami, mającymi absolutną przewagę środków, wymaga absolutnego prawa obywateli do wolności wyrazu i innych swobód. Media są konieczną dla obrony demokracji czwartą władzą, która musi być niezależna od pozostałych trzech: ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. W ideale, wolność mediów jest absolutna i święta. W praktyce, bliska absolutności i świętości. Wyjątki istnieją nieliczne i wąsko określone, przewidziane głównie na stan wojny.

Nie zawsze tak było. Amerykanie tworzyli swój standard krok po kroku przez blisko dwieście lat. Wolność wyrazu była od XVIII wieku gwarantowana przez „pierwszą poprawkę” do konstytucji – część amerykańskiej Karty Praw – ale dopiero w drugiej połowie XX wieku federalny Sąd Najwyższy w sprawie „papierów Pentagonu” nadał jej charakter bliski absolutnego. Administracja prezydenta Richarda Nixona uzyskała tymczasowy sądowy zakaz publikacji przez „The New York Times” kompromitujących dokumentów o Wojnie Wietnamskiej. Po burzliwej rozprawie Sąd Najwyższy zniósł zakaz i praktycznie wykluczył z amerykańskiego systemu wszelką cenzurę prewencyjną. Ostatni raz władza wykonawcza próbowała sądowo zatrzymać publikację prasową w 1979 roku, gdy czasopismo „The Progressive” zamierzało ujawnić zasady działania amerykańskiej bomby wodorowej (nie projekt techniczny). Gdy władza zorientowała się, że nie odstraszy innych mediów przed podjęciem tematu, zaprzestała starań. Nie było już żadnych w XXI wieku w sławnej sprawie Wikileaks. Ani próby cenzury przed publikacjami, ani odwetu na mediach po (czym innym jest proces żołnierza – nie dziennikarza – oskarżonego o wyniesienie dokumentów).

Wniosek dla skłonnych ograniczać wolność mediów w Polsce i Europie: gdyby taka postawa wygrała w Ameryce, żylibyśmy w błogiej nieświadomości, że mocarstwo chce słyszeć i widzieć wszystko. Nie tylko jedno mocarstwo i nie tylko zachodnie.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.