Dzięki premierowi Tuskowi poznaliśmy nowe prawo społeczne: gdy człowiekowi córka już dorosła, staje się socjaldemokratą

PAP/Tomasz Gzell
PAP/Tomasz Gzell

Na początku poprzedniej dekady, gdy w Polsce szła fala konserwatywna, Donald Tusk szeroko opowiadał, jak to człowiek staje się konserwatystą, gdy dorasta mu córka. Córka dorosła, a premier maszeruje w drugą stronę. Jak mówi w wywiadzie dla tygodnika "Polityka":

Im dłużej jest się premierem, tym bardziej staje się w jakimś sensie socjaldemokratą. Bo kiedy się rządzi, to w żadne sposób nie można uciekać od odpowiedzialności za słabszych. W Polsce miliony ludzi potrzebują albo drogowskazu, albo opieki, albo pomocy, wrażliwość socjaldemokratyczna musi być obecna w praktyce rządzących.

Wynika z tego, że poznaliśmy nowe prawo społeczne: gdy człowiekowi córka już dorosła, staje się socjaldemokratą. Prawdziwsze jest chyba jednak stwierdzenie, że człowiek staje się socjaldemokratą, gdy jego sejmowa większość może potrzebować głosów postkomunistów. Na pytania o koalicję z SLD Tusk opowiada bowiem tak:

Palikot ustawił się jakby poza granicą racjonalnej polityki, na marginesie. PiS, wiadomo, nie muszę niczego tu komentować. Na horyzoncie pozostaje tak naprawdę tylko SLD, jako ten domniemany, potencjalny partner.

(…) wśród partii opozycyjnych SLD pod szefostwem Millera wydaje się, przy wszystkich garbach, partią umiarkowaną i obliczalną.

I dodaje, że żadnego scenariusza w 2015 r. nie wyklucza.

W 2015? A może wcześniej? Wysyłanie sygnału o możliwej, powyborczej koalicji z postkomunistami jest dziś - z punktu widzenia Tuska - bez sensu. Oznacza bowiem, że opozycja będzie miała szansę zbudować kampanię pod hasłem: nie chcesz czerwonych w rządzie, głosuj na nas. I będzie miała pod ręką solidne argumenty w postaci wypowiedzi samego Tuska.

Nie. Tusk puszcza sygnał o możliwej koalicji z Millerem tak wcześnie, bo chodzi mu o bieżącą kadencję. Używa daty 2015, ale jego celem jest sprawdzenie reakcji opinii publicznej - i przede wszystkim własnej partii - już teraz. Siedzi i patrzy, kto tego nie przełknie. I liczy. Na razie naliczył dwóch, którzy zapowiedzieli, że z SLD rządzić nie będą: Gowina i Biernackiego.

Po co Tuskowi SLD w koalicji? Przede wszystkim po to, by bezpiecznie, bez naruszania większości, rozprawić się ze skrzydłem konserwatywnym. Premier za wszelką cenę chce bowiem przesunąć Platformę w lewo, by w kampanii maksymalnie zideologizować polskie podziały, unikając w ten sposób debaty o własnym dorobku.  Konserwatyści mu w tym marszu do lewej przeszkadzają.

Po drugie, rząd słabnie w szybkim tempie. A sojusz z SLD to także sojusz z jego zapleczem medialnym i biznesowym, wciąż nie małym, wciąż znaczącym. No i gwarancja, że Leszek Miller nie będzie mógł w czasie kampanii występować w roli opozycji.

Przy okazji nasuwa się refleksja, że tożsamość Donalda Tuska to rzecz wyjątkowo plastyczna. Był już Kaszubem, Gdańszczaninem, radykalnym krytykiem polskości, liberałem, konserwatystą, liberalnym konserwatystą, centrystą, teraz jest socjaldemokratą. Ciekawe, czy sam wie, kim jest.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych