Wiele ważnych deklaracji i jeszcze więcej mało istotnego politycznego lansu znajdujemy w obszernym wywiadzie, jakiego Donald Tusk udzielił „Polityce”.
Już na początku premier „wyjaśnia”, skąd biorą się coraz gorsze notowania jego partii:
Trudno znaleźć przyczynę w świecie realnych wydarzeń. Jest eksplozja negatywnych komentarzy i spadek w sondażach. Te dwa czynniki mają zdolność wzajemnego napędzenia.
Proste? Proste. Źle mówią, więc spadają sondaże. Spadają sondaże, więc źle mówią. I koniec. Urocze.
Premier delikatnie skarży się, że dla opinii publicznej ciekawsze od sukcesów rządu są „wpadki i błędy”. A jakimi to sukcesami chwali się lider PO? Tym, co zwykle – pozorami. Np. spotkaniem Grupy Wyszehradzkiej w Polsce:
Padły ważne dla naszego bezpieczeństwa deklaracje i właściwie nikt tego nie zauważył.
Bo, jak nie zdążył jeszcze przez 56 lat życia zauważyć, nie deklaracje w polityce są istotne, a konkrety.
W kwestii polskiego bezpieczeństwa istotniejsze od mętnych, niemających żadnego faktycznego znaczenia kurtuazji wydają się być np. słowa szefa BBN, który w kwietniu (już po szczycie wyszehradzkim) mówił „Rzeczpospolitej”: „W stosunku do zagrożeń o mniejszej skali, zwłaszcza tzw. zagrożeń >>terytorialnych<<, czyli selektywnych uderzeń z zaskoczenia, bez wcześniejszych przygotowań, w których nie chodziłoby o opanowanie atakowanego terytorium, powinniśmy liczyć się z ewentualnością samodzielnego radzenia sobie z nimi. Przynajmniej przez czas potrzebny na uzyskanie konsensusu sojuszniczego”.
Nie mówiąc już o fundamentalnych pod względem bezpieczeństwa kwestiach energetycznych, w których polskie interesy wydają się jeśli nie być wbrew planom najsilniejszych na kontynencie, to przynajmniej mało ich zajmujące.
Tusk-socjolog analizuje też kłopoty swojej formacji nieprzyzwyczajeniem się Polaków po 1989 roku do władzy, która trwa dłużej niż kadencję:
Wielu ludzi ma dosyć sytuacji, w której redystrybucja władzy i prestiżu jest ograniczona do jednej formacji.
Prestiż tej władzy? Poczucie humoru premiera nie opuszcza. I megalomania, której zawsze trójmiejski polityk miał w nadmiarze:
To centrum i jego emanacja, jakim była i jest Platforma Obywatelska, pozostaje absolutnie bezcennym zjawiskiem w polskiej polityce.
(…) Wiemy, że historia rzadko kiedy dawała nam szanse, by spokojnego czasu wystarczyło na zbudowanie solidnego państwa i gospodarki. Przeszliśmy wielkie zmiany, a teraz gonimy czas, który jest nam dany, by jak najwięcej zbudować, jak najwięcej zainwestować w dzieci, rodziny, drogi, miejsca pracy. Jeśli to nie jest wystarczająco wielka idea, która powinna kierować rządzącymi, to nie wiem, co mogłoby nią być.
Trzeba docenić mistrzostwo, z jakim Donald Tusk potrafi odwracać kota ogonem. Bo poza kolejnymi aferami wybuchającymi w jego otoczeniu, to właśnie za brak polityki prorodzinnej, za chaos, nieprawidłowości opóźnienia i skandale pojawiające się przy budowie dróg oraz za brak recept na walkę z bezrobociem Platforma – i słusznie – zbiera ostatnio największe cięgi.
Przestają działać tanie usprawiedliwienia i kolejne żądania czasu mające tłumaczyć bezradność w kierowaniu państwem. Takie jak wyrażona w tym fragmencie wywiadu:
Jesteśmy zapewne w najtrudniejszym momencie dokonujących się przemian. Od kilku lat Polska zmienia się wręcz na naszych oczach. Faktycznie: kraj jest w budowie. Ale realizacja każdego takiego planu rodzi oczekiwania, które nie spełniają się od razu, zwłaszcza w warunkach najgłębszego kryzysu ekonomicznego, jaki dotknął Europę w 1929 r. Szybkie tempo zmian nie dotyczy każdej dziedziny.
Jesteśmy w połowie drogi. Mamy plan i dobry program. Wiemy, jak go urzeczywistnić. Potrzebujemy czasu.
Tak, sześć lat to naprawdę mało, by coś zrobić. Potrzeba kolejnych sześciu? A zatem nie dwóch, ale trzech kadencji? Dajcie jeszcze jedną, a się wyrobimy – prosi Tusk. Coraz więcej wskazuje jednak na to, że Polacy są coraz mniej chętni, by ten czas dawać.
Ciekawym wątkiem rozmowy są kwestie wewnętrzne w PO. Donald Tusk pokazuje tu twarz autorytarną.
Każda wspólnota polityczna wymaga przywództwa. Negocjuje się kontrakty, sposób funkcjonowania, ale przywództwa się nie negocjuje. Przywództwo się zdobywa i traci. Demokracja wymaga, aby mówić otwarcie: masz inny pogląd na funkcjonowanie wspólnoty politycznej, uważasz, że ją lepiej poprowadzisz, stawaj do wyborów, wygrywaj, bierz. Nie masz innego poglądu albo nie jesteś w stanie wygrać przywództwa, to nie przeszkadzaj, a najlepiej pomagaj temu, kto wygrał. Innej reguły w demokracji i polityce być nie może.
Krótko mówiąc: albo mnie pokonaj, Grzegorzu Schetyno, ale siedź cicho. To dość jasno wyartykułowana definicja demokracji według Donalda Tuska.
Zapytany o byłego wicepremiera, precyzuje przekaz:
Nie mam czasu na kłótnie. To jest dość twarda, ale też czytelna i jasna gra, jeśli się pojmie dobrze jej reguły. Mało kto być może o tym pamięta, że Grzegorz Schetyna jest moim zastępcą, jest pierwszym wiceprzewodniczącym Platformy Obywatelskiej, ma zatem więcej przestrzeni niż ktokolwiek w partii do robienia dobrych rzeczy. Natomiast jako szef oczekuje lojalnej współpracy albo twardej konkurencji. Pojękiwania, takie „trochę”, „być może”, nie służą żadnej partii politycznej.
Na pytanie o rekonstrukcję rządu Tusk odpowiada, że „nie miałby prawa urzędować dalej jako premier, gdyby zakładał, że zmiany w rządzie są trikiem, żeby poprawić sondaże”. Nie, nie i jeszcze raz nie. Wizerunkowe kwestie przy powołaniach i dymisjach nie mają dla Tuska żadnego znaczenia, o nie! A przynajmniej nie wtedy, gdy trzeba bronić swoich wiernych ludzi. Jak Sławomira Nowaka.
Tusk mówi:
Kiedy oceniam, że minister z jakiegoś powodu albo nie nadaje się na to stanowisko, albo zrobił coś takiego, co go dyskwalifikuje, to wtedy podejmuję decyzję dość szybko.
Jak Państwo zapewne pamiętają, tak właśnie było w przypadku stoczni i ministra Grada czy kompromitującej się i zdecydowanie autodyskwalifikującej w resorcie sportu minister Muchy, minister Hall i jej gorszego klona - minister Szumilas etc.
I wreszcie dochodzimy do przyszłości. Tusk twierdzi, że w Platformie nie ma żadnego skrętu w lewo. Ale w kolejnych zdaniach przyznaje:
Im dłużej jest się premierem, tym bardziej staje się w jakimś sensie socjaldemokratą. Bo kiedy się rządzi, to w żadne sposób nie można uciekać od odpowiedzialności za słabszych. W Polsce miliony ludzi potrzebują albo drogowskazu, albo opieki, albo pomocy, wrażliwość socjaldemokratyczna musi być obecna w praktyce rządzących.
Wzruszające.
Stąd już tylko krok do pytania o koalicję z SLD. Premier opowiada:
Palikot ustawił się jakby poza granicą racjonalnej polityki, na marginesie. PiS, wiadomo, nie muszę niczego tu komentować. Na horyzoncie pozostaje tak naprawdę tylko SLD, jako ten domniemany, potencjalny partner.
(…) wśród partii opozycyjnych SLD pod szefostwem Millera wydaje się, przy wszystkich garbach, partią umiarkowaną i obliczalną.
I dodaje, że żadnego scenariusza w 2015 r. nie wyklucza.
Dowiadujemy się też, że z uruchomieniem Tuskobusu premier chce zaczekać na koniec debaty w Parlamencie Europejskim, gdzie zapadną ostateczne rozstrzygnięcia co do środków dla Polski, bo – jak mówi – „ewentualna korekta w dół – choć nie wierzę, żeby takie zagrożenie istniało – oznaczałoby korekty w naszych planach”.
Tusk zapowiada wprowadzenie do końca kadencji rachunkowości i podatku dochodowego dla rolników, decyzje ws. OFE „w odpowiednim czasie” i ewentualną korektę budżetu w czerwcu. Wtedy też ma ogłosić swoje plany odnośnie ubiegania się o stanowiska europejskie.
Końcówka wywiadu w „Polityce” to m.in. zadziwiające podsumowanie własnych dokonań. Premier cieszy się np. ze „stworzenia armii zawodowej”, obniżenia wieku obowiązku szkolnego, liczbą przedszkoli i żłobków, przyspieszenia prywatyzacji czy podniesienia wieku emerytalnego.
Jeśli to mają być dowody skuteczności jego rządu i naprawy Polski, to wszystko staje się jasne. Ale z drugiej strony rozumiemy – jeżeli realnie nie ma czym się pochwalić, trzeba porażki przekuwać w sukcesy.
By wreszcie dotrzeć do konkluzji:
W przygniatającej większości krajów Unii rząd, który gwarantuje wzrost, nawet na poziomie 0,5 proc., byłby wynoszony pod niebiosa.
O władco mądry i sprawiedliwy – zakrzyknąć winien tłum – dziękujemy i prosimy o więcej!
Na koniec coś, co „Polityka” wybija na okładkę, a co dla nas brzmi nieco groźnie:
Jestem przekonany, że jesteśmy dla Polski rozwiązaniem absolutnie najbezpieczniejszym i najsensowniejszym.
(…) Niezależnie od tego, jaka będzie przyszłość w 2015 r., zrobię wszystko, by była dla Polski bezpieczna, co z mojego punktu widzenia oznacza wygraną Platformy.
Tak, zwycięstwo Platformy oznacza bezpieczeństwo. Ale dla Donalda Tuska. A dla Polski? Niekoniecznie.
znp, "Polityka"
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/159060-trzy-grozby-tuska-polska-bezpieczna-tylko-po-wygranej-po-mozliwa-koalicja-z-sld-jestesmy-w-polowie-drogi