4 czerwca 1989 r. na zawsze już będzie mi się kojarzył z entuzjazmem ludzi, którym się wydawało, że wreszcie pozwolono im „pogonić” komunistów na śmietnik historii. Ów entuzjazm obserwowałem z pozycji zastępcy przewodniczącego jednej z obwodowych komisji wyborczych w Rzeszowie (desygnowanego tam przez Komitet Obywatelski „Solidarność”).
W lokalu wyborczym panowała odświętna atmosfera radości, słabo skrywanej pod powagą związaną z samym aktem głosowania. Ta radość nie była oczywiście pozbawiona elementów humorystycznych. Do dziś mam w pamięci scenę, kiedy jeden z wyborców wszedł za parawan (już było można bez obaw!), po czym rozległ się stamtąd gwizd długopisu, charakterystyczny dla czynności szybkiego przekreślania: „ziu, ziu!”. - Głosuje na listę krajową - rozległ się w lokalu wyborczym czyjś sceniczny szept, po czym nastąpiła szybko zgaszona salwa śmiechu. Owo „ziu, ziu!” powtórzyło się w tym dniu wielokrotnie.
Były też momenty wręcz dramatyczne. Jak w przypadku starszej kobiety, która weszła za parawan, po czym za chwilę rozległ się jej przerażony szept: „Jezu, skreśliłam Matuszczaka!” (kandydat „Solidarności” do Sejmu, a później poseł, zmarł w 1995 r.). Dramatyzm w głosie tej kobiety słyszę do dziś. Wyszła wtedy z kabiny, rozejrzała się i â widząc znaczek „Solidarności” w klapie mojej marynarki, podeszła i cicho poprosiła o drugą kartę do głosowania. - Proszę pani, nie ma takiej możliwości - próbowałem jej tłumaczyć. Ale widząc jej przerażenie tym, że przez pomyłkę skreśliła kandydata „Solidarności”, starałem się ją pocieszyć (tak, żeby nikt nie słyszał, bo po co miałby potem jakiś „czerwony” zarzucać „Solidarności”, że prowadziła agitację w lokalach wyborczych): „Trudno, stało się, może Matuszczak bez pani głosu sobie poradzi”. Matuszczak sobie poradził, ale kobieta odeszła niepocieszona.
Pamiętam też moją radość podczas liczenia głosów, które padły do Sejmu na kandydatów bezpartyjnych: „Matuszczak”, „Matuszczak”, „Matuszczak”. I do Senatu: „Fleszar, Ślisz”, „Fleszar, Ślisz”, „Fleszar, Ślisz”.
Już wiedziałem, że zwycięstwa przy urnie nikt nam nie odbierze. Rano zawiadomiłem rodzinę i znajomych, kogo się dało: „wygraliśmy!”.
Nie oceniajmy 4 czerwca 1989 r. z dzisiejszej perspektywy. Ten dzień pozostanie na zawsze dniem, w którym naród - w sposób wyraźny, a wręcz ostentacyjny - wyraził swoją wolę odrzucenia komunizmu.
Co z tym zwycięstwem zrobiły okrągłostołowe elity „Solidarności” - to już inna bajka. Długa i mało budująca. Nie czas, by ją teraz w całości cytować. Ale można przynajmniej zadać pytanie: czy ci ludzie, którzy - u samego progu III RP - zgodzili się na złamanie zasad demokracji poprzez zmianę ordynacji wyborczej pomiędzy obiema turami czerwcowych wyborów, bo - jak tłumaczył Bronisław Geremek - „pacta sunt servanda”, a dziś twierdzą, że Stanisław Kania został słusznie uniewinniony w procesie dotyczącym wprowadzenia stanu wojennego (co się działo „pomiędzy” przypomnijcie już sobie sami), mieliby na tyle bezczelności, by spojrzeć w oczy owej starszej kobiecie, która tak mocno przeżywała, że „skreśliła Matuszczaka”?
Jaromir Kwiatkowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/159016-ten-dzien-pozostanie-na-zawsze-dniem-w-ktorym-narod-w-sposob-wyrazny-a-wrecz-ostentacyjny-wyrazil-swoja-wole-odrzucenia-komunizmu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.