Do 5. Gebirgs-Division (5. Dywizji Wysokogórskiej) dostał przydział Wojciech Zajączkowski. Pochodził z Chybia w powiecie cieszyńskim. Rodzina została wyrzucona z pracy i z mieszkania. Matka, wdowa z dwójką dzieci w 1942 r. złamała się i podpisała volkslistę. W ten sposób Zajączkowski trafił do Wehrmachtu.
W październiku 1942 r. jego dywizja stała na granicy z Włochami. Przygotowywali się na wyjazd na front wschodni. W ostatniej chwili skierowano ich do Afryki.
Było takie miasteczko Kairouan. Do teraz pamiętam. Wielu połamało ręce czy nogi… Myśmy zwyczajnie nie umieli skakać. Część z nich skakała pod groźbą pistoletu, bo nie chcieli skakać, tak się bali. Na szczęście mnie nic się nie stało. Cały instruktaż odbył się podczas tej godziny lotu. Niejeden poszedł z wiatrem...
- wspomina Wojciech Zajączkowski w książce „Polacy z Wehrmachtu w polskiej 1 Dywizji Pancernej gen. Maczka” s. 94.
W listopadzie 1942 r. przeprowadzona została operacja „Torch” - lądowanie aliantów w Afryce. Ślązacy myśleli o jednym - jak uciec i przedostać się do Amerykanów. Pierwszy uciekł Koenig z Bielska i trafił do francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Kiedy Amerykanie próbowali wyprzeć Niemców z Casablanki w kierunku Tunisu, postanowili uciec. Zabrał się z nimi też jeden Niemiec - Adalbert, który stracił na wojnie siedmiu braci - miał dość Hitlera i jego wojny. Wymyślili, że pójdą na patrol i skutecznie się „zgubią”.
Oglądamy się, a front już za nami... Amerykanie akurat na spirytusowych maszynkach sobie śniadanie robili. Jakeśmy krzyknęli, to nie wiedzieli, co mają robić. Ale widzieli białą flagę! Podleciał któryś... Ten Niemiec musiał umieć po angielsku, bo pierwszy do nich podszedł. Zaczął mówić i musiał powiedzieć, że on sam jest Niemcem, a reszta to Polacy. Wtedy zaraz przyleciał żołnierz amerykański, co perfekt po polsku umiał. Kula się nazywał. I z frontu nas nie odprowadzili, tylko zostawili nas w pierwszej linii, Musieliśmy im pokazywać górki, gdzie wcześniej byliśmy. A oni ostrzeliwali z artylerii czy moździerzy. I jakeśmy tam byli, aż do zakończenia działań wojennych w tym regionie
- kontynuuje wspomnienia W. Zajączkowski - tamże s.96
Potem płynęli miesiąc z Oranu do Norfolk w Wirginii. Na Atlantyku zaatakowały ich niemieckie łodzie podwodne. Konwój był chroniony między innymi przez dwa lotniskowce i kontrtorpedowce. Bomby głębinowe okazały się być skuteczne. W Norfolk czekało ich odwszawianie i dezynfekcja skóry. Tam okazało się szybko, że w grupie jeńców jest 180 Polaków ze Śląska. Jeden z Amerykanów pochodził z Czechowic, a jego wujek był naczelnikiem poczty w Chybiu. Wprawdzie Zajączkowski za niesubordynację dostał pałą, ale jak wrzasnął „do pierona” okazało się, że oberwał od „krajana”. Wtedy padł rozkaz mówienia po polsku. W ten sposób wyłowiono polską grupę wśród jeńców niemieckich. Odtąd byli zupełnie inaczej traktowani. Wygodnymi kuszetkami odwieziono ich do Wirginii w Colorado. Niemcy nie mogli się nadziwić warunków w jakich podróżują. W Colorado zostali oddzieleni od Niemców. Amerykanie ich w zasadzie nie pilnowali. Jeńcy nawiązali kontakt z konsulatem polskim i Kongresem Polonii Amerykańskiej. Przeniesiono Polaków pod Chicago, dostali mundury kanadyjskie i z portu w Nowym Jorku popłynęli na dobrze uzbrojonej i wyposażonej w radar „Queen Elizabeth” do Glasgow. W Edynburgu 19 grudnia 1943 r. Wojciech Zajączkowski został żołnierzem Wojska Polskiego - z przydziałem do 9 batalionu strzelców.
Niemcy nie bardzo dowierzali Ślązakom, czy Poznaniakom. I szliśmy na pierwszą linię, do piechoty
- wspomina Zajączkowski tamże s.100 Musieli więc przejść w Anglii specjalistyczne szkolenie zanim trafią na front.
W grudniu 1943 r. pamiętam jak prowadzili nas na pasterkę. Ja tego nigdy nie zapomnę… Człowiek się wzrusza przy tym. To było jedne z takich wielkich uczuć narodowych, patriotycznych. Na pasterkę i Żydzi byli z nami, bo to szło wojsko tradycyjnie… Już nie wspomnę o ewangelikach czy protestantach. To wszystko szło, kompania jak była tak szła
- tamże s. 101
Kanadyjczycy wiedząc, że Polacy nie znają języka angielskiego starali się dawać do służb łącznościowych Kanadyjczyków polskiego pochodzenia. Tak więc telegrafiści często rozmawiali po polsku. Tak było np. podczas manewrów pod Scarborough.
Pod Londynem w Aldershot miał miejsce incydent. Polacy zobaczyli obok flag amerykańskiej, angielskiej również sowiecką i portret Stalina obok Roosevelta i Churchilla. Nie wytrzymali i zerwali sowiecką flagę i portret Stalina. Było śledztwo i ci, którzy się przyznali za karę nie poszli na front.
We Francji Polacy wymienili Kanadyjczyków na pierwszej linii.
Najlepiej pamiętam Cauvicourt i wzgórze 111. Po pierwsze jakeśmy ją zdobywali, na płotach był napis po niemiecku: „Für Polen gibs kein Gefangenschaft”. To znaczyło: Dla Polaków nie ma niewoli. To już było dla nas! A jakeśmy zeszli na dół, bo czołgi nas wspierały dolinami, to tam był spalony nasz czołg polski. Pięciu z załogi musiało uciekać… Ułożeni byli w gwiazdę i każdy jeszcze przebity bagnetem. Wiecie jakie to było dla nas przeżycie?
- czytamy we wspomnieniach Zajączkowskiego (tamże s.103). Fakt zamordowania załogi czołgu potwierdza radiogram 1 Pułku Pancernego do 10 Brygady Kawalerii Pancernej.
Zajączkowski wspomina chwilę, gdy stracił przyjaciela Albina Sochę, Lwowiaka, który stał jedynie 2 metry od niego. Snajperzy strzelali do oficerów. Ileż to razy słyszał wołanie Hilfe! Hilfe!, a później już słabnące Ratunku! Pomocy! Wiedział, że to brat - Ślązak lub Poznaniak woła. Pod Falaise sam został ranny.
Myśmy mieli takiego starego Polaka sanitariusza, który brał udział jak szli w 1920 roku na Kijów. A potem był we Francji już faktycznie staruszek. W 1920roku już był w wojsku, teraz w 1944 roku to miał koło 50 lat. Jakśmy już we Francji byli to... Jezus Maryja... Jak się ta wódka nazywała z jabłek pędzona? O Calvados! I on za tym Calvadosem chodził. Czasami se do manierki nalał. Ale jak usłyszał głos ratunku czy pomocy to nie było siły! Na łokciach a doszedł! My go nieraz podziwiali. Myśmy na przykład próbowali sobie wydłubać jakąś tam dziurę, a on pod jakieś drzewo, tu te nosze przed siebie i tak całe ostrzeliwania nawet wytrzymywał. Nerwowo to on był taki, że ehh. Pomagał jak mówię, bardzo pomagał
- czytamy we wspomnieniach (tamże s. 104)
Zajączkowski wspomina też kolegów: Biedaka i Zelika - ochotników - Polaków z Brazylii. Jeden z nich miał ośmioro dzieci. Był niepiśmienny, ale za to liczył lepiej od wszystkich przeliczał bezbłędnie funty - w Anglii nie było systemu dziesiętnego. Obaj wojnę przeżyli.
Niemieckie morale spadało. Byli już rozbici. Pojedyncze oddziały poddawały się.
W ciągu 9 dni 1. Dywizja Pancerna pod dowództwem gen. Stanisława Maczka, w pościgu za Niemcami zdobyła kolejne miasta i pokonała ok. 400 km. 27 października 1944 r. przyszedł rozkaz dla Polskiej Dywizji Pancernej zdobycia Bredy, ważnego węzła drogowego. Gen. Maczek zrobił manewr oskrzydlający. Dwa dni trwały ciężkie walki. Miasto wzięto bez strat w ludności cywilnej. Kolejnym celem był Moerdijk. Ostrzał rozpoczął się 3 listopada 1944 r. Artyleria musiała utorować drogę czołgom, aby mogły sforsować niemieckie umocnienia. Piechota spała pod czołgami. Wykopywali wgłębienie, na które najeżdżał czołg i obsypywano gąsienice ziemią, aby przypadkowy odłamek nie wpadł. Niemcy skapitulowali 9 listopada 1944 r. Dywizja objęła stanowiska na rzece Mozie. Dopiero 6 kwietnia ruszyła ofensywa. Granice niemiecką przekroczyli pod Goch. W bitwie pod Küsten Kanal silne wsparcie lotnictwa i artylerii pomogło dywizji pancernej przełamać niemiecką obronę.
Warto wspomnieć, że 2. Pułk Pancerny oswobodził obóz jeniecki w Oberlangen. Był to pierwszy w historii wojen obóz jeniecki dla kobiet żołnierzy. Stan jego wynosił 1745 w tym 9 niemowląt. Trafiły tam, wzięte do niewoli, po Powstaniu Warszawskim kobiety- żołnierze Armii Krajowej.
Wkraczając do obozu, 12 kwietnia 1945 roku o godzinie 18.00, płk Stanisław Koszutski powiedział:
Żołnierze Armii Krajowej i Towarzysze Broni, to historyczny moment spotkania na ziemi niemieckiej dwóch Polskich Sił Zbrojnych. Dzień 18 kwietnia niech zostanie na zawsze w Waszej Pamięci jako ukoronowanie dążeń i trudów. Niech żyje Polska!.
Ostatnim celem było zdobycie Wilhelmshaven. W ataku miały wziąć udział obok polskiej 1. Dywizji gen. Maczka, także dwie kanadyjskie dywizje pancerne 3. i 4. Przygotowania do szturmu zakończono 4 maja. Tuż przed uderzeniem Niemcy dostali informację o upadku Berlina. 5 maja 1945 r. płk dypl. Antoni Grudziński przyjął kapitulację dowództwa twierdzy, bazy Kriegsmarine, floty "Ostfrisland", dziesięciu dywizji piechoty oraz ośmiu pułków piechoty i artylerii.
W Wilhelmshaven wzięto do niewoli 2 admirałów, 1 generała, 1900 oficerów i 32 tys. żołnierzy. Zdobyto 3 krążowniki, 18 okrętów podwodnych, 205 innych jednostek, 94 działa forteczne, 159 dział polowych, 560 ciężkich karabinów maszynowych, 40 000 karabinów, 280 000 pocisków artyleryjskich, 64 miliony sztuk amunicji strzeleckiej, składy min i torped oraz zapasy żywności dla 50 tysięcy ludzi na 3 miesiące
- podaje Wikipedia.
Polska 1. Dywizja Pancerna rozpoczęła okupowanie miasta i portu. Polskie flagi łopotały nad Wilhelmshaven.
Wojciech Zajączkowski wrócił do Chybia w końcu lipca 1947 r. Musiał się meldować na UB (Urząd Bezpieczeństwa) tak jak wszyscy żołnierze polskich sił zbrojnych na zachodzie. Próbowano też czepiać się Volkslisty nr 3. Nie zamierzał się tłumaczyć. Swoją polskość udowodnił w boju, tak jak większość Ślązaków z Wehrmachtu.
Bibliografia: Jacek Kutzner i Aleksander Rutkiewicz, Polacy z Wehrmachtu w polskiej 1 Dywizji Pancernej gen. Maczka, Oficyna Wydawnicza RYTM, Warszawa, 2011.
Tekst ukazał się w Gazecie Śląskiej 31.05.2013 r.
CZYTAJ TEŻ: „Gdy głos mieli Polacy” – piękny dokument holenderskich studentów o polskich żołnierzach. Pod rozwagę prezesowi TVP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/158999-z-gebirgsjager-do-gen-maczka-swoja-polskosc-zajaczkowski-udowodnil-w-boju-tak-jak-wiekszosc-slazakow-z-wehrmachtu