Niedawno Monika Olejnik, rozmawiając w audycji „Gość Radia Zet” z posłem Jackiem Żalkiem z PO, nazwała sprzeciw wobec metody in vitro „poglądem jak z ciemnogrodu”.
Czyż można się więc dziwić, że dziennikarka jednej z rzeszowskich gazet codziennych – dla której red. MO jest zapewne dziennikarskim „metrem z Sevres” – ostentacyjnie zamieszcza na swoim blogu, niczym prawdę objawioną, list dr. n. med. Sławomira Sobkiewicza, prezesa Zarządu Związku Polskich Ośrodków Leczenia Niepłodności i Wspomaganego Rozrodu, do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, w którym pan doktor, wychodząc od krytycznej wypowiedzi sejmowej jednego z posłów PiS na temat in vitro, nie ukrywa, że uważa kolegów partyjnych Kaczyńskiego za ignorantów i arogantów w kwestii in vitro, apeluje, by prezes PiS zachęcił ich, aby poszerzyli swoją wiedzę na temat tej metody, a nawet służy im w tym pomocą w postaci „krótkiego, i mam nadzieję, zrozumiałego wyjaśnienia zagadnień związanych z problematyką in vitro”.
To kolejne stanowisko w tej sprawie lekarza, który wie, co mówi. I tak to nic nie da. Dalej będzie wrzask i larum, że in vitro to zabijanie zarodków. Ręce opadają
– to jedyny komentarz, na jaki stać było dziennikarkę. Zgadzam się z nią jedynie w ostatniej kwestii: rzeczywiście, ręce opadają!
Jednak nawet mało twórczy wpis na blogu nie umniejsza wagi samego problemu. Wydaje się, że zwolennikami in vitro są (przynajmniej) trzy kategorie osób.
Po pierwsze, ci, którymi – jak Moniką Olejnik czy ową rzeszowską dziennikarką (mniejsza o nazwisko, które i tak mało komu cokolwiek powie) – kieruje owczy, bezrefleksyjny pęd do nowoczesności, nie poparty żadną wiedzą w kwestii in vitro.
Po drugie, lekarze, którzy chcą się „bawić” w Pana Boga, a przy okazji sporo na tym zarobić (na marginesie, per analogiam: czy lekarza zachęcającego do aborcji owa dziennikarka uzna za autorytet, który „wie co mówi”, czy człowieka bez sumienia?).
Po trzecie, rodzice, dla których brak potomstwa najczęściej jest dramatem, którego nikt przy zdrowych zmysłach nie neguje, ale którzy godzą się na niegodziwą metodę zakończenia owego dramatu, zapominając, że nawet najbardziej szczytny cel nie uświęca środków. Jak również - że marzenie o własnym dziecku jest marzeniem pięknym, ale Pan Bóg – z powodów, które dziś są dla nas tajemnicą – nie zawsze je realizuje. Im trzeba stale przypominać, że przecież nie są pozbawieni alternatywy, mają do wyboru inne opcje: naprotechnologię bądź adopcję.
Niech Monika Olejnik czy owa rzeszowska dziennikarka przekonają mnie, że zdanie dr. Sobkiewicza jest więcej warte od świadectwa dr. Tadeusza Wasilewskiego, którego miałem okazję wysłuchać cztery lata temu podczas dyskusji na temat życia w Duszpasterstwie Akademickim „Wieczernik” przy parafii Chrystusa Króla w Rzeszowie (w panelu brali udział także m.in. Tomasz Terlikowski i Joanna Najfeld). Przypuszczam, że wątpię, czy im się uda.
Dr Wasilewski wspominał na tym spotkaniu, że przez 14 lat pracował w Klinice Leczenia Niepłodności w Białymstoku.
Uzmysłowiłem sobie, jak trudną sprawą jest brak potomstwa, jak małżonkowie czują się gorsi, wyalienowani, czują się wręcz inwalidami
– opowiadał w Rzeszowie. Posługiwał się programem in vitro. Praca dawała mu, jak przyznał, duże profity finansowe.
Uważałem, że to, co robię, jest słuszne, dobre i sprawiedliwe
– mówił dr Wasilewski.
W metodzie in vitro, jak tłumaczył, z 6-8 zarodków wybiera się np. 2, zdaniem lekarzy najlepsze. Trafiają one do jamy macicy, a pozostałe do zamrożenia. Te z reguły jednak nie przeżywają.
W 2007 r. uzmysłowiłem sobie, że tak dalej pracować nie można. Że jestem na granicy i mam decydować, kto ma żyć, a kto nie
– opowiadał lekarz. Zrezygnował z pracy w klinice. Jak powiedział, wyszedł stamtąd nie wiedząc, co będzie dalej robił. Pielgrzymował po sanktuariach. Był zdeterminowany, by nie używać metody in vitro. Dopuszczał nawet myśl, że nie będzie lekarzem.
Poddałem się woli Pana Boga, poszedłem za głosem szacunku dla życia. Nowe życie rozpocząłem na znakach, które dostałem od Pana Boga. Ja, wykształcony, prawie 57-letni lekarz, przestałem wierzyć w przypadki
– opowiadał dr Wasilewski. Założył klinikę, w której leczy się bezpłodność metodą naprotechnologii.
Swoich pragnień nie możemy zaspokajać za wszelką cenę
– przekonywał.
Z in vitro jest podobnie jak z aborcją: uzasadnienie sprzeciwu wobec nich jest racjonalne i wywodzi się w pierwszej kolejności z natury. Są to problemy przede wszystkim biologiczne, medyczne, a nie religijne czy światopoglądowe. Oczywiście, Kościół – wyciągając wnioski z refleksji nad naturą, której źródłem jest Bóg – nie może nie poprzeć tego sprzeciwu. Jego argumenty mają charakter wzmacniający ów sprzeciw, ale wtórny (w znaczeniu: nie pierwszoplanowy).
Stosowanie metody in vitro rodzi wiele problemów nie tylko natury etycznej, ale także medycznej, genetycznej, a nawet prawnej. Wątpię nawet, czy mamy je wszystkie rozpoznane. Podstawowy problem pozostaje ten sam: czy mamy prawo poświęcać jedno życie, aby drugie mogło zaistnieć.
Problem w tym, że w mainstreamowych mediach głębszą refleksję na ten temat zagłusza politpoprawnościowe ględzenie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/158984-sprzeciw-wobec-in-vitro-pogladem-jak-z-ciemnogrodu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.