Adam Darski, posiadający też niebanalny jak on sam pseudonim „Nergal”, to biedny człowiek. Biedny, jeśli idzie o rozum. Może i dobrze się stało, że sąd go uniewinnił. Gdyby go skazał, mogłaby jeszcze przylgnąć do niego etykieta „ofiary Kościoła” albo „ofiary państwowej cenzury”, w rękach której narzędziem stał się sąd. A on sam obnosił by się jako bohater, cierpiący za wszystkich bojowników o wolność artystycznego wyrazu.

CZYTAJ WIĘCEJ: Kuriozalny wyrok w sprawie Nergala. Został on uniewinniony, ponieważ "znieważył uczucia religijne tylko tych osób, które były na koncercie"

To, co blisko sześć lat temu Adam Darski vel „Nergal” zrobił na scenie podczas koncertu, świadczy o jego pustym mózgu jako artysty. Nie był w stanie stworzyć niczego wartościowego artystycznie, nie mógł zaistnieć jako utalentowany artysta, więc uciekł się do wywołania skandalu. I to mu się nie za bardzo by udało, gdyby niektórzy posłowie PiS nie potraktowali go zbyt poważnie. Bo tak naprawdę to „Nergal” z siebie zrobił pośmiewisko i umysłowego kalekę, drąc biblię, nazywając ją „kłamliwą księgą”, a Kościół katolicki „największą zbrodniczą sektą”. Na szczęście, dla wielu, wielu milionów ludzi na całym świecie biblia jest drogowskazem dla ich życia.

Choćby więc „Nergal” każdego dnia darł na scenach całej Polski biblię, a nawet dwie, to tylko można się z niego albo śmiać, albo mu współczuć, a nie ciągać go po sądach. W dodatku po polskich sądach, gdzie wyroki podejmują ludzie, którzy nie wiele odbiegają od jego sprawności intelektualnej i wiedzy.

Ciekaw jestem, czy Adam Darski zauważył, że Amerykanie w sądach przysięgę na to, że będą zeznawać prawdę, składają na biblię? Może by tak podjął wyzwanie artystyczne i ze swoim sztandarowym numerem darcia biblii odbył trasę koncertową po Stanach?