Odejście Przemysława Wiplera z Prawa i Sprawiedliwości jest przede wszystkim dowodem szybkiego słabnięcia Donalda Tuska. Bo przecież ludzie myślący jak Wipler nie będą szukali głosów tam, gdzie karty rozdaje Jarosław Kaczyński. Zbyt dobrze odczytują sytuację polityczną, by sądzili, że Kaczyńskiemu da się wyrwać znaczącą liczbę głosów. Po Smoleńsku lider PiS i elektorat łączy bowiem coś więcej niż polityczny kontrakt, typowy dla relacji polityk - wyborca. To relacja w jakiejś mierze "rodzinna".
Wipler wie, że na terenie pisowskim wiele nie ugra, o czym przekonała się Solidarna Polska. Dlatego odchodzi bez budowania konfliktu z byłym liderem, możliwie czysto i jakoś elegancko. I za to należą mu się słowa podziękowania. Oszczędził nam wszystkim wielotygodniowej, dobrze już znanej telenoweli, w której rebelianci stale zaostrzają ton i roszczenia, jednocześnie coraz głośniej płacząc nad własną krzywdą, by ostatecznie uznać się za "wyrzuconych". Trzeci raz - po PJN i SP - byśmy chyba tego nie znieśli. Co ważne, Wipler odchodzi w chwili, gdy perspektywy opozycji są dobre. To sytuacja nieporównywalna z ciosami zadanymi tuż po Smoleńsku, gdy wszystko się chwiało, i gdy naprawdę decydowała wola jednostek.
Wipler robi jednocześnie poważny błąd polityczny. Zakłada bowiem że słabnięcie PO przyciągnie do niego i jemu podobnych polityków grupę rozczarowanych platformersów, i że będzie to grupa na tyle liczna, by pozwoliła dostać się do Sejmu. Sądzę, że będzie inaczej: widmo zwycięstwa PiS-u utrzyma przy Tusku trzon jego elektoratu, a rozczarowani albo poprą Kaczyńskiego - by ukarać Tuska za własny zawód możliwie widowiskowo, albo pozostaną w domu. Świadomy elektorat liberalno-konserwatywny owszem, istnieje, ale nie daje jednak 5 procent w wyborach. Znajomi z facebooka nigdy nie dają pełnego obrazu. Ale oczywiście Wipler ma prawo próbować swojej drogi, choć kombinacje z Januszem Korwinem-Mikke wieszczą więcej niż porażkę.
Należy podkreślić, że na rozstaniu na tym wczesnym etapie natężenia konfliktu zyska również Prawo i Sprawiedliwość. Owszem, powinna to być partia możliwie szeroka, wielonurtowa, ale dziś nie to jest najważniejsze. W warunkach opresji medialnej i państwowej opozycja nie może sobie pozwolić na wielonurtowość skutkującą jawnymi sporami. Wizja kulturalnego klubu rozważającego różne kierunki nie ma sensu, gdy wokół krążą głodne wilki. To utopia. Najważniejsze jest odsunięcie obecnej ekipy od władzy, a spójność przekazu ma tu kluczowe znaczenie. W świecie łagodniejszym, owszem, obóz grający na różnych skrzydłach i odwołujący się do różnych elektoratów jest teoretycznie skuteczniejszy, ale nie wówczas, gdy stawką jest np. odpowiedzialność za Smoleńsk, i gdy media są w stanie uczynić z każdej dyskusji wewnątrz PiS-u "gorący konflikt", skutecznie przesłaniający dokonania władzy.
Co ważne: zapewne sami zwolennicy rozwiązań liberalnych gospodarczo zdają sobie sprawę, że partia grająca o większość nie może - w czasie kryzysu - wyciągać takich haseł na sztandary. Partia walcząca o kilka procent - owszem, ale już o całą pulę - nie. Nie stać na to ani Tuska, ani Kaczyńskiego, co obaj doskonale rozumieją. Pomijając już fakt, że droga do polepszenia losu Polaków wiedzie przez dobre państwo. Bo bez dobrego, silnego państwa pilnującego reguł gry nie ma wolnego rynku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/158945-odejscie-wiplera-z-prawa-i-sprawiedliwosci-jest-przede-wszystkim-dowodem-szybkiego-slabniecia-tuska-to-na-terenie-po-ambitni-wietrza-swoja-szanse
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.