Co robi prezydent w chwili, gdy brutalnie atakują kard. Dziwisza? Umywa ręce, i mruga znacząco: trzeba się było kopać samemu, gdy się rządziło

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Jakub Kaczmarczyk
PAP/Jakub Kaczmarczyk

Metropolita krakowski kard. Stanisław Dziwisz powiedział rzecz, przynajmniej dla katolików, oczywistą:

"W społeczeństwie demokratycznym rządzi większość. Pluralizm poglądów i postaw ludzi tworzących nasze społeczeństwo jest faktem. Przyjmujemy ten fakt do wiadomości. Tym niemniej trzeba jasno stwierdzić, że wierność prawdzie obowiązuje wszystkich, również prawodawców. Prawdy nie ustala się przez głosowanie, dlatego nawet parlament nie jest powołany do tworzenia odrębnego porządku moralnego niż ten, który jest wpisany głęboko w serce człowieka, w jego sumienie".

Konkurujący z Palikotem o urbanowy elektorat Leszek Miller uznał, że powyższe zdania - podobne przecież do dziesiątek wystąpień biskupów, które nie wzbudzają większych emocji - to okazja do ataku na Kościół. Zapowiedział skierowanie listu do prezydenta z pytaniem, czy ten zgadza się z twierdzeniem o "prymacie prawa bożego nad prawem stanowionym". Przy okazji sięgnął po porównania w oczywisty sposób obraźliwe:

To jest norma istniejąca w państwie wyznaniowym, gdzie prawo stanowione przez parlament wynika z doktryny religijnej. To jest Iran Chomeiniego, a nie nowoczesne państwo polskie. Polscy żołnierze walczą z talibami, którzy właśnie taki model państwa wprowadzają u siebie.

Czysta manipulacja. Między państwem rządzonym na podstawie odczytywania Koranu a państwem czerpiącym z dorobku cywilizacji chrześcijańskiej nie ma wiele wspólnego. To już raczej Miller ma więcej z Chomeiniego - w końcu był w ekipie, która odczytywała Marksa dosłowniej niż chrześcijanie kiedykolwiek odczytywali Biblię, i której nawet twarde dowody nie były w stanie przekonać, że ten system nie może działać.

Ale Miller to Miller, jaki jest, każdy widzi. Inaczej z prezydentem. Na pierwszy rzut oka - człowiek wierny Kościołowi, wręcz obrońca Kościoła. I wielu ludzi Kościoła w niego sporo zainwestowało. Co dostają w chwili próby, gdy lider jednej z partii parlamentarnych, były premier (co ma znaczenie, bo jak mawia sam Miller, premierostwo w życiorysie powinno skłaniać do umiarkowania w wypowiedziach) obraża jednego z najważniejszych polskich biskupów, jednocześnie współpracownika największego z Polaków?

Otóż prezydent w takiej chwili... umywa ręce. Nie broni kard. Dziwisza. Nie mówi, że takie wypowiedzi nie przystoją byłemu premierowi, nie osłania kard. Dziwisza mocniejszym słowem. Nie, w takiej chwili prezydent zdobywa się jedynie na wypomnienie Millerowi, że gdy rządził, zachowywał umiar wobec Kościoła:

Za rządów lewicy ostre wystąpienia hierarchów nie wywoływały reakcji ówczesnego premiera. (...) Domyślam się, dlaczego nie wywoływały tych reakcji, bo wszyscy wiedzieli wtedy i wiedzą dzisiaj, że (...) żyjemy w świecie zróżnicowanym i nie ma jednego prawa bożego. Wtedy to nikogo nie dziwiło i nie gorszyło. I ja uważam, że dzisiaj trzeba dopilnować ściśle zasady, która służy i państwu polskiemu, i Kościołowi, a nawet wszystkim Kościołom w Polsce, zasady ścisłego rozdziału między państwem a Kościołem, byle był to rozdział przyjazny a nie wrogi" - powiedział prezydent.

A szefowa jego biura prasowego Joanna Trzaska-Wieczorek dodała:

To jest przejaw bezsilności lub cynizmu Leszka Millera. Bezsilności, bo widocznie szef SLD oczekuje, że to prezydent w jego imieniu będzie prowadził polemikę z hierarchami Kościoła, co jest wykluczone. Cynizmu, bo gdy rządziła lewica i uchwalała nową konstytucję, Leszek Miller nie miał podobnych wątpliwości".

A więc zamiast obrony, cyniczne: trzeba się było kopać samemu, gdy się rządziło. Można nawet pójść dalej, stwierdzając, że w linii wytyczonej przez prezydenta jest spora nutka uznania, że Miller ma rację (eksponowanie akurat w tym momencie rozdziału Kościoła od państwa). W każdym razie nie ma ani słowa obrony kard. Dziwisza. Tego kardynała - zaznaczmy - który podczas pogrzebu śp. Lecha Kaczyńskiego przystanął na długą chwilę, by "namaścić" ówczesnego marszałka Sejmu przed światem jako nową głowę państwa polskiego, i który w homilii - tak jak ludzie PO - uznał śmierć Prezydenta w Smoleńsku za okazję do "pojednania" polsko-rosyjskiego.

Konserwatyści, którzy zainwestowali w premiera Tuska, zainwestowali bardzo źle; w prezencie pożegnalnym dostali "związki partnerskie". Dziś widzimy, że ludzie Kościoła stawiający na prezydenta Komorowskiego, wybrali nie lepiej. Kiepska to bowiem inwestycja, gdy głowa państwa udaje, że nie rozumie istoty ataku na kard. Dziwisza.

Co będzie, gdy przyjdzie chwila naprawdę poważnej próby?

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych